To było kilkadziesiąt minut grozy. Od pierwszych sygnałów o kłopotach lotowskiego boeinga po te sekundy, gdy samolot szorował kadłubem po pasie startowym Okęcia. Pamięć o tragicznych katastrofach lotniczych jest w Polsce zbyt świeża.
Oddychając z ulgą, warto podsumować to, co się zdarzyło wczoraj. Po pierwsze mistrzostwem wykazała się załoga. Piloci LOT-u uchodzą za jednych z najlepszych na świecie. Wczoraj mieliśmy dowód.
Po drugie – i to już sprawa, co do której można było mieć więcej wątpliwości – nie zawiodły procedury. Nie było żadnych doniesień o chaosie czy bałaganie, kiedy boeing przygotowywał się do awaryjnego lądowania. Co więcej, to już któryś kolejny sygnał – po wypadkach kolejowych z lata – że służby, które muszą reagować w takich przypadkach, działają dobrze. A nie można mieć złudzeń, wypadki komunikacyjne się zdarzają i będą się zdarzały. I to po prostu dobrze, że przynajmniej w tym względzie państwo zaczęło działać sprawnie.
Zawiodła technika. Przyczyny awarii boeinga będą zapewne badane miesiącami, ale wstępne komentarze wskazują, że zdarzyła się rzecz bardzo poważna. I znów: takie rzeczy niestety w transporcie lotniczym się zdarzają i w żadnej mierze nie oznacza to, że LOT jest linią, która w jakikolwiek sposób ryzykowałaby życie pasażerów. Owszem, lotowskie transatlantyki mają swoje lata, a w niektórych z nich komfort podróży – co sam miałem okazję sprawdzić – nie należy do najwyższych. Ale nie ma to nic wspólnego z bezpieczeństwem pasażerów. Prawda jest taka, że gdyby polskie maszyny stwarzały jakiekolwiek ryzyko, nie byłyby wypuszczane za granicę.
A jednak jednym z większych przegranych wczorajszej awarii może być właśnie LOT – linie, które mozolnie usiłują się wygrzebać z finansowej zapaści. Które nie mogą się doczekać nowych samolotów, zresztą od tegoż samego Boeinga. Których szefowie w ostatnich latach potrafili zmieniać się co parę miesięcy. Ostatnią rzeczą, której potrzebowałby LOT, jest kwestionowanie bezpieczeństwa przelotów. A przykład na to, że chętni do takiej dyskusji są, łatwo znaleźć na ulicach Warszawy, gdzie pojawiły się billboardy sygnowane przez część lotowskich związkowców z żądaniem: „Chcemy latać bezpiecznie”.
Oczywiście, zbieżność w czasie jest przypadkowa. Trzeba jednak pamiętać, że niektóre z organizacji związkowych w Locie nie przebierają w środkach. Potrafią na przykład w swoich biuletynach zamieszczać skandaliczne pseudosatyryczne rysuneczki z rozbitymi samolotami swojego pracodawcy. Wczorajsza awaria pokazała, po jak cienkim stąpają lodzie.