Wtorkowy eksperyment na samolocie Tu-154M miał sprawdzić pracę rejestratorów lotu, a być może także zachowanie załogi - uważają publicyści lotniczy, z którymi rozmawiała PAP.

We wtorek odbył się eksperyment na samolocie Tu-154M o numerze bocznym 102 - bliźniacza maszyna rozbiła się 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku.

Jak zapowiadała komisja badająca katastrofę, eksperyment miał polegać na próbnym locie bez odwzorowywania warunków atmosferycznych, które panowały w chwili katastrofy w Smoleńsku. Lot Tu-154M o numerze 102 miał wykazać m.in., czy załoga samolotu numer 101, który uległ katastrofie, miała dość czasu na przerwanie zniżania i bezpieczne poderwanie samolotu, by odejść na drugi krąg bądź odlecieć na lotnisko zapasowe, a jeśli tak, dlaczego to się nie udało.

Redaktor działu lotniczego w "Nowej Technice Wojskowej" Piotr Abraszek podkreśla, że z dotychczasowego badania przyczyn katastrofy smoleńskiej wynika, że piloci w okolicach wysokości decyzji, czyli 100 m, powiedzieli "odchodzimy", nie wykonano jednak żadnego manewru.

"Wtorkowy eksperyment miał na celu sprawdzenie, czy naciśnięcie przycisku uchod, czyli przerwania podejścia, powoduje reakcję samolotu, czy też nie" - przypuszcza Abraszek i wyjaśnia, że chodzi o to, że lotnisko w Smoleńsku nie było wyposażone w system ILS, który wspomaga lądowanie w warunkach ograniczonej wizualności.

"To musi zostać potwierdzone w jedną lub drugą stronę"

"Prawdopodobnie piloci nacisnęli przycisk uchod. Jednak według instrukcji Tu-154M system ten nie działa w przypadku lotnisk niewyposażonych w system ILS. Prawdopodobnie również naciśnięcie przycisku nie jest odnotowywane przez rejestratory lotu" - powiedział Abraszek. Dlatego - jego zdaniem - po wtorkowym locie rejestrator Tu-154M zostanie sprawdzony.

Według Abraszka, jeśli na rejestratorze nie będzie śladu naciśnięcia przycisku, w raporcie komisji trzeba będzie zawrzeć taką wątpliwość. Jego zdaniem eksperyment należało przeprowadzić, by raport był rzetelny.

"To musi zostać potwierdzone w jedną lub drugą stronę. Albo zostaniemy z tą wątpliwością i nie będziemy wiedzieć, czy załoga nacisnęła przycisk i zabrakło kilku sekund (...), albo też załoga jednak świadomie kontynuowała manewr zniżania" - tłumaczy Abraszek.

Zdaniem mjr. rez. dr. Michała Fiszera z miesięcznika "Lotnictwo", w eksperymencie uwzględniono zakres pracy autopilota, użyty przez załogę przy lądowaniu, które zakończyło się katastrofą. Ponieważ w Smoleńsku nie ma systemu ILS, załoga nie mogła włączyć funkcji automatycznego podejścia.

"Być może potrzebowali kilku sekund, żeby się zorientować, co się dzieje, co nie działa, dlaczego samolot nie odchodzi na drugie zajście"

"Przypuszczam, że w związku z tym załoga z konieczności wybrała inny zakres pracy autopilota, zwany stabilizacja położeń kontrolnych - przechylenia, pochylenia, skrętu, zniżania itd. Najprawdopodobniej - bo ten eksperyment to w jakimś stopniu uprawdopodobni - piloci nacisnęli przycisk odejścia na drugie zajście, a samolot nie zareagował" - tłumaczy Fiszer. Dodaje, że przycisk "uchod" nie działa, gdy autopilot jest ustawiony na zakres stabilizacji położeń kontrolnych.

Gdy samolot nie rozpoczął wznoszenia - według przypuszczeń Fiszera - załoga została zaskoczona sytuacją. "Być może potrzebowali kilku sekund, żeby się zorientować, co się dzieje, co nie działa, dlaczego samolot nie odchodzi na drugie zajście" - uważa Fiszer.

Zwraca uwagę, że od momentu wydania komendy "odchodzimy" do reakcji załogi minęło kilka sekund. "Teraz trzeba dokładnie zobaczyć - w warunkach skoncentrowania uwagi pilotów na obserwacji przyrządów, obserwacji zewnętrznej - czy te kilka sekund, to jest jakaś wieczność, (...) czy jest to taki typowy czas, który jest potrzebny załodze, żeby się zorientować w sytuacji" - mówi Fiszer.

"Dlatego przypuszczam, że ten eksperyment ma na celu też ocenę załogi. Sama załoga biorąca udział we wtorkowym locie musi ocenić, czy ten czas, w tych warunkach, przy tym kącie zniżania, przy tych zmieniających się wskazaniach różnych przyrządów, to normalny czas reakcji, czy też trzeba szukać jeszcze innej przyczyny takiego, a nie innego zachowania załogi 10 kwietnia 2010 r." - uważa Fiszer.