Przełamanie pata w Egipcie i pozytywne sygnały z giełd bliskowschodnich to zapowiedź dobrego tygodnia na rynkach europejskich i w USA. W dłuższym terminie może się to jednak okazać niekorzystne, jeśli śladem Egiptu pójdą inne kraje.
Wczorajsze sesje parkietów bliskowschodnich potwierdzają, że rynki w regionie dobrze przyjęły rezygnację Hosniego Mubaraka. W Abu Dhabi notowania z niedzieli zakończyły się wzrostami najwyższymi od czterech miesięcy. Indeks ADX wzrósł o 0,6 procent – do 2,727.71. Dobre zamknięcie miała również giełda w Tel Awiwie. Indeks TA-25 wzrósł o 0,44 procent. Podobnie było w Dubaju, Katarze, Omanie i Bahrajnie. Niewielkie spadki zanotowały jedynie Kuwejt i Rijad.
– Inwestorzy są przekonani, że w krótkiej perspektywie chaosu w Egipcie nie będzie – mówił cytowany przez Bloomberga Sebastien Henin z The National Investor w Abu Dhabi. – Spodziewamy się dobrego tygodnia – komentował przejęcie władzy przez wojsko w Kairze. Bardziej sceptyczni byli analitycy regionalnego rynku operujący w Izraelu. – Dla Izraela rezygnacja Mubaraka rodzi wiele pytań – komentował wczoraj Saar Golan, handlowiec z Clal Finance Brokerage Ltd. w Tel Awiwie. Dodaje, że rynek pozytywnie zareagował na deklaracje egipskiej generalicji, która zobowiązała się przestrzegać zobowiązań międzynarodowych, w tym porozumień pokojowych z Camp David.

Egipt stabilny

Przed dzisiejszym otwarciem parkietów w Europie i USA premier Egiptu Ahmed Mohammed Szafik zapewniał, że sytuacja gospodarcza kraju jest stabilna i że państwo będzie rządzone w taki sam sposób jak za prezydenta Mubaraka. W tym samym czasie egipska Najwyższa Rada Wojskowa poinformowała o zawieszeniu konstytucji, rozwiązaniu obu izb parlamentu i utworzeniu komisji, która opracuje nowelizację ustawy zasadniczej państwa.
Eric Fine, menedżer w Van Eck Global, jest przekonany, że przełamanie pata w Egipcie jest korzystne dla rynków, ale niesie również ze sobą nowe zagrożenia. Bezkrwawe przekazanie władzy to dobra wiadomość dla Egiptu, ale też zachęta dla pozostałych państw regionu do naciskania na swoich satrapów. Do protestów w sobotę doszło w Jemenie i Algierii. Na 20 lutego dzień gniewu zapowiedzieli Marokańczycy. W każdym z tych krajów zrewoltowana i bezrobotna młodzież uwierzyła, że z władzą można wygrać, co oznacza kolejne miesiące protestów i niestabilności. W niedzielę doszło do gwałtownych starć policji z demonstrującymi w jemeńskiej Sanie. Tłum próbował dotrzeć pod pałac prezydencki. Tuż przed starciami opozycja zgodziła się rozpocząć negocjacje z prezydentem Alim Abd Allahem Salahem (panuje od 30 lat), który jest jednym z sojuszników USA w walce z Al-Kaidą. Do starć w sobotę doszło również w centrum Algieru. Algieria to czwarty największy producent ropy naftowej w Afryce. Po Rosji jest również szóstym producentem gazu ziemnego.
– To paradoks dla rynków. Co może obniżać ryzyko w Egipcie, zwiększa zarazem ryzyko przeniesienia protestów do innych krajów regionu – uważa cytowany przez FT Eric Fine. – Zwycięstwo protestujących zachęca innych do działania – dodaje. Jak komentuje „Financial Times”, również w samym Egipcie rewolucja nie została ostatecznie zakończona, a napięcie będzie trwało do czasu ustanowienia rzeczywiście demokratycznych rządów.



Chaos na Synaju

Wczoraj z Egiptu napłynęła jeszcze jedna niepokojąca informacja. Izrael wezwał swoich obywateli do natychmiastowego opuszczenia półwyspu Synaj w obawie, że staje się on bazą dla terrorystów. W ostatnich dniach egipscy policjanci masowo opuszczali synajskie posterunki – po serii zbrojnych ataków ze strony Beduinów. Już wcześniej Egipt miał poważne problemy z utrzymywaniem kontroli nad obszarami, na których dominują Beduini. Na Synaju operowały też zbrojne grupy palestyńskie, m.in. Hamasu i islamskiego Dżihadu, dokonując ataków rakietowych na Izrael.
Włochy pierwszą ofiarą napływu nielegalnych imigrantów z Afryki Północnej
Rząd Włoch na nadzwyczajnym posiedzeniu w sobotę ogłosił „stan kryzysu humanitarnego” w związku z masowym napływem nielegalnych imigrantów. Głównym źródłem problemu jest Tunezja.
W ciągu ostatnich dni na włoską wyspę Lampedusa przybyło drogą morską około 1200 osób. Imigranci z Afryki docierają również na Sycylię oraz na wybrzeża Kalabrii. Sytuacja na Lampedusie określana jest jako krytyczna. Władze nie są już w stanie zapanować nad masami przybyszów i nie mają gdzie ich umieścić. Według szefa MSZ Włoch Franca Frattiniego sytuacja jest alarmowa i w przyszłości dotknie także innych krajów Unii Europejskiej. – Nie wydaje się, żeby Włochy miały być jedynym miejscem, do którego imigranci będą przybywać i gdzie się będą osiedlać – mówił Frattini. Zdaniem ministra spraw wewnętrznych Włoch Roberta Maroniego fala imigracji z Tunezji wynika z tego, że kraj ten przestał stosować się do dwustronnego porozumienia z Rzymem, w którym zobowiązał się do kontrolowania tego zjawiska. Włochy apelują do UE o stworzenie swoistego planu Marshalla dla państw basenu Morza Śródziemnego, borykających się z trudną sytuacją wewnętrzną. Program miałby służyć wspieraniu tamtejszych gospodarek i stwarzaniu szans rozwoju dla młodych ludzi.
sr
Egipcjanie sprzątali wczoraj plac Tahrir, na którym świętowali odejście Mubaraka