Przy wyjaśnianiu przyczyn katastrofy smoleńskiej można teraz pójść dwiema drogami. Pierwsza to reakcja emocjonalna i bicie w narodowe bębny. Druga – spokojne, ale konsekwentne dotarcie do prawy. Premier Tusk wybrał tę drugą i ma rację. Spokój nie oznacza bowiem wcale spolegliwości, a emocje nie gwarantują osiągnięcia celu, mogą wręcz odnieść skutek odwrotny do pożądanego.
Śmierć prezydenta RP i czołowych osób w państwie jest nie tylko sprawą rodzin zabitych, ale właśnie państwa. W wyjaśnieniu okoliczności tragedii głos bólu i żałoby powinien podporządkować się racji stanu. Na tym etapie rozwoju wypadków nie są potrzebne specjalne obrady Sejmu ani polityczne deklaracje potępiające Rosję, ale twarde domaganie się wyjaśnienia wszystkich okoliczności. Krok po kroku, z żelazną konsekwencją. Droga wcale nie została zamknięta, a MAK nie jest ostatnią instancją orzekającą.
Tusk zarysował nasze kroki. To wspólny raport polsko-rosyjski, prawdopodobnie już międzyrządowy, a nie MAK. Jeśli nie da się go sporządzić – arbitraż instytucji międzynarodowych. Wszystko na spokojnie, bez psucia relacji z Rosją. Na razie nie chcemy wszak jej karać, ale wyjaśnić prawdę i od tego celu nie wolno odstępować, co zresztą deklaruje premier rządu. Trzeba trzymać go za słowo.
Dopiero kiedy kroki te nie odniosą skutku i nadal nie będziemy usatysfakcjonowani wynikami śledztwa, można sięgnąć po środki polityczne. Wcześniej nie. Emocje oraz racja stanu to przeciwieństwa, warto mieć tę prawdę zawsze w tyle głowy.