Wieloletni redaktor "Przekroju" Leszek Mazan o zmarłym Ludwiku Jerzym Kernie:

"Był to jeden z najbardziej dowcipnych ludzi, jakich znałem. Zakochany w "Przekroju", gdzie pracował od czasów Gałczyńskiego. Zresztą Gałczyński był człowiekiem, którego nazwisko Ludwik przywoływał chyba najczęściej w swoich opowieściach. Konstanty Ildefons Gałczyński, którego był poznał w Łodzi, w jego książkach zawsze się przejawiał, jako przyjaciel i autorytet.

Uwielbiałem go słuchać godzinami, zarówno w redakcji jak i przy jednym z ostatnich kawiarnianych stolików dziennikarskich w krakowskim Klubie Dziennikarzy "Pod Gruszką".

Był przeuroczym człowiekiem, dowcipnym, miał wspaniały dar narracji, cudowną umiejętność malowania słowem nastroju. On był w swoich rozmowach tak zdyscyplinowany jak w swoich wierszach. Nie umiał pisać, gdy coś się działo wokół niego, musiało być zupełnie cicho.

Lubił wspomnienia, zwłaszcza w ostatnich latach, kiedy coraz bardziej odczuwał kamień czasu na plecach, to często wracał do tych swoich pierwszych lat w zawodzie dziennikarskim.

Lubił opowiadać, jak zaczęła się jego kariera: napisał wiersz w szkole o jakimś profesorze, który wyjechał na Sumatrę: "Wyjechał na Sumatrę, diabli wzięli pana Katrę", gdy była mowa o debiutach, to zawsze przywoływał ten wiersz z łódzkiego gimnazjum.

Był też naszym kolegą z PAP-u, bo w latach 40. zaraz po wojnie zaczynał swoją karierę dziennikarską, jako PAP-owiec w dziale rolnym agencji w Łodzi. Będąc w tym dziale rolnym zaczął pisywać do "Szpilek" i innych pism satyrycznych, w końcu rozstał się z PAP-em, ale zawsze się z agencją utożsamiał i mówił, że tam rozpoczął swoją karierę dziennikarską".