Deklaracja Kopacz o gotowości refundacji in vitro nie brzmi wiarygodnie. Wymieniona przez nią kwota 10 mln zł jest znacznie niższa niż wcześniejsze szacunki. „DGP” dotarł do ministerialnych wyliczeń. Nawet według nich koszty wahają się między 74 a 581 mln zł. Ale w kampaniach wyborczych nawet liczby mają polityczne barwy.

Nieoczekiwanie to służba zdrowia staje się głównym tematem kampanii wyborczej.

Banały przy stoliku

Okrągły stół zwołany przez lewicę okazał się czysto politycznym krokiem. Po półgodzinie rozmowy w gronie liderów partii politycznych i minister Ewy Kopacz było już po wszystkim. Padały banały w stylu: „zdrowie nie ma barw politycznych”. To Grzegorz Napieralski.
Uczestnicy zaprezentowali swoje postulaty zdrowotne. Od dawna znane. Kaczyński chce kontynuować dzieło prof. Zbigniewa Religi. Minister Kopacz – reformować pakietem ustaw zakładającym m.in. informatyzację systemu ochrony zdrowia. W finale rozmowy Napieralski stwierdził, że o konkretach powinni rozmawiać partyjni eksperci i przygotować rekomendacje. – Byle nie za długie – zaznaczył od razu wicepremier Waldemar Pawlak.
Bronisław Komorowski nie mógł być na tym spotkaniu. Co nie mogło podobać się lewicy. Tym bardziej że tym, co go zatrzymało, była wizyta w sprywatyzowanym za czasów rządów Prawa i Sprawiedliwości płockim szpitalu. Zapowiedział tam powołanie Rady Zdrowia Publicznego. Obiecał, że jako prezydent zaprosi do niej prezesa Kaczyńskiego i przewodniczącego Napieralskiego.
Ale wczoraj nie chciał z nimi debatować. Pewnie dlatego, że akurat Kaczyński i Napieralski w sprawie ochrony zdrowia mówią niemal jednym głosem. Razem usiłują ustawić Platformę w roli tej, która odbierze Polakom darmową służbę zdrowia. Więc Komorowski chce rozmawiać o zdrowiu sam na sam – z Kaczyńskim podczas debaty, z Napieralskim – podczas spotkania.

Wraca in vitro

W kampanii powrócił kolejny budzący ogromne emocje temat: refundacja in vitro. Minister zdrowia zapowiadała ją jesienią 2007 roku. Ale na zapowiedziach się skończyło. Wczoraj w Sejmie oświadczyła, niejako przy okazji okrągłego stołu, że resort jest już gotowy płacić za sztuczne zapłodnienie. Wspominała, że według ministerialnych szacunków potrzeba na to zaledwie ok. 10 mln zł rocznie. – Jestem gotowa refundować in vitro wtedy, kiedy będę miała stosowny akt prawny, jakim jest ustawa – podkreśliła Kopacz.

To marszałek blokuje

I w tym sęk. Bo w Sejmie leży od wielu miesięcy kilka projektów ustaw regulujących kwestię zapłodnienia in vitro. Ten autorstwa Lewicy zakłada refundację. Czeka na rozstrzygnięcie niemal od początku kadencji. Wiele razy Lewica apelowała, by się nim zająć.
Za każdym razem blokującym był marszałek Sejmu. Między innymi ze względu na spór w Platformie. Bo PO zgłosiła dwa konkurencyjne projekty. Ten autorstwa Jarosława Gowina zakazuje zamrażania zarodków, co – zdaniem lekarzy – zmniejszy skuteczność in vitro z obecnych kilkudziesięciu do zaledwie 3 procent. Drugi jest określany mianem liberalnego i dopuszcza zamrażanie.
Deklaracja Kopacz nie brzmi wiarygodnie. Wymieniona przez nią kwota 10 mln zł jest znacznie niższa niż wcześniejsze szacunki. „DGP” dotarł do ministerialnych wyliczeń. Nawet według nich koszty wahają się między 74 a 581 mln zł. Ale w kampaniach wyborczych nawet liczby mają polityczne barwy.
19 miesięcy minęło od dnia, kiedy premier Donald Tusk zapowiedział refundację in vitro
5 tys. – mniej więcej tyle zabiegów in vitro wykonuje się w Polsce w ciągu 12 miesięcy
10 mln zł – tyle według Ewy Kopacz będzie kosztowała budżet refundacja in vitro
10 tys. zł – tyle w Polsce kosztuje zabieg in vitro