Proces oskarżonego m.in. o korupcję i mobbing dr. Mirosława G., b. ordynatora kardiochirurgii ze szpitala MSWiA w Warszawie, potrwa co najmniej do początku przyszłego roku - ustaliła PAP. Sąd ma do przesłuchania jeszcze kilkudziesięciu świadków i wiele zeznań ze śledztwa do odczytania. W piątek zeznawali kolejni pracownicy szpitala.

W aktach sprawy są jeszcze protokoły zeznań kilkuset świadków, nie wszystkie jednak będą przez sąd odczytywane. Wyznaczono już terminy rozpraw na listopad i grudzień, ale to nie koniec. Nie wiadomo też jeszcze, jak wielu świadków zgłosi do przesłuchania obrona. W piątek dr G. zadeklarował, że po zakończeniu zeznań świadków oskarżenia jest gotów odpowiedzieć na pytania sądu i prokuratury. Na początku procesu oskarżony tego odmawiał.

"Zostało jeszcze coś po mnie w tym szpitalu?" - pytał dr G. sanitariuszkę z kardiochirurgii, zeznającą w piątek jako świadek przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa. "Nie, ale wie pan, brak tego" - odparła kobieta, która mówiła, że lubi "porządek i czystość, a tak się z panem doktorem pracowało". Była ona zatrudniona na kardiochirurgii od 1978 r., gdy taki oddział powstał w ówczesnym szpitalu MSW w Warszawie, i pamiętała pierwszych ordynatorów.

"Czułam się członkiem tego zespołu. Pracowało mi się dobrze, choć to ciężka robota. Zawsze dbaliśmy o sprawy higieny, to było bardzo ważne, bo pozwoliło unikać zakażeń okołooperacyjnych. Zawsze mieliśmy świeże fartuchy, pan doktor je załatwiał. Jak pan odszedł, nie mieliśmy już takich możliwości" - zeznała kobieta.

Dr G. pytał ją przede wszystkim o czasy, gdy ordynatorem był Zbigniew Religa, z którym oskarżony lekarz pozostawał w konflikcie aż do śmierci profesora, a i do dziś dr G. wyraża się o Relidze niepochlebnie. Świadek przyznała, że sprawy związane z alkoholem były powodem rozstania się Religi ze szpitalem MSWiA. Dodała, że w klinice byli też inni lekarze, którzy cierpieli na chorobę alkoholową. Z okresem, gdy dr G. kierował kliniką, kojarzyła ona wzrost liczby przeprowadzanych operacji, a co za tym idzie - także pracy. Ale nie uskarżała się na to, bo - jak zeznała - lubi tę pracę.

Sędzia Igor Tuleya odczytywał też zeznania składane w śledztwie przez b. pacjentów dr. G. Sąd robi to na wniosek oskarżonego, który chce się do niektórych protokołów ustosunkować. Niektórzy pacjenci zeznawali, że są "dozgonnie wdzięczni" kardiochirurgowi za uratowanie życia ich bliskim. "On ma złote ręce" - zeznała jedna z takich osób.

Oskarżony wybrał też zeznania osób, które - jak on to określa - prezentują wobec niego postawę roszczeniową głównie dlatego, że po ich operacjach wystąpiły powikłania albo stan chorego się pogorszył. "Ale w żadnym z tych przypadków nie doszło do przestępstwa, nikt z nich nie mówił, że żądałem jakichś pieniędzy" - dodaje lekarz.

Dalszy ciąg procesu - za tydzień.

Dr Mirosław G. jest oskarżony o to, że w kilku przypadkach uzależnił od łapówki przyjęcie chorego na oddział kardiochirurgii, a w kilkudziesięciu innych przypadkach o to, że po operacji przyjął od rodzin pacjentów pieniądze. Razem z nim oskarżeni są pacjenci. Kilka zarzutów dotyczy też mobbingowania przez dr. G. personelu z kliniki. Oskarżony nie przyznaje się do zarzuconych czynów. Utrzymuje, że w kopertach były wyniki badań lub laurki dla niego. Zarzuty mobbingu komentuje dbałością o dobro pacjenta.

Lekarza zatrzymali w lutym 2007 r. agenci CBA w szpitalu. Dr G. przez trzy miesiące był aresztowany pod zarzutem godzenia się na zabójstwo pacjenta. Ten zarzut został prawomocnie obalony, a lekarz wygrał proces z "Super Expressem" za nazwanie go mianem "doktor śmierć" (trwa jeszcze podobny proces z "Faktem"). Dr G. wygrał też cywilny proces z b. ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą, który na konferencji po zatrzymaniu lekarza powiedział o nim, że "już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie".