Wygląda na to, że na razie PiS w temacie zaostrzenia prawa aborcyjnego zrobi to, co w takich sytuacjach wychodzi mu najlepiej ‒ weźmie wszystkich na przeczekanie. Tak przynajmniej sugerują pierwsze reakcje polityków, z którymi wczoraj rozmawialiśmy.
Dziennik Gazeta Prawna / Wojtek Gorski
Co prawda ze strony Jarosława Gowina pojawiła się propozycja nowelizacji ustawy, która ‒ w zamierzeniu jej autorów ‒ miałaby załagodzić sytuację. Efekt nie jest jednak pewien. ‒ Nie wiem, czy w świetle orzeczenia TK można wybiórczo decydować, że dzieci z zespołem Downa nie można abortować, a z innymi schorzeniami już tak ‒ komentuje członek rządu. Z kolei ze strony Nowogrodzkiej słychać, że propozycja Gowina jest bezprzedmiotowa, bo trzeba byłoby jeszcze zmienić konstytucję.
Niektórzy działacze PiS mają też pretensje do lidera Porozumienia, że swojej propozycji nie konsultował np. z radą koalicji. A skoro tak, to prędzej niż ze zmianą kursu, mamy do czynienia z potencjalnie nowym pęknięciem w Zjednoczonej Prawicy. A biorąc pod uwagę charakter trwających protestów, nie można wykluczyć, że w dłuższej perspektywie może to doprowadzić do tendencji odśrodkowych. Być może dlatego już wczoraj ze strony PiS zaczęły płynąć zawoalowane sygnały, że partia rządząca zaproponuje jakieś wyjście z sytuacji i np. wyjdzie z inicjatywą pilnej nowelizacji przepisów po ogłoszeniu orzeczenia TK. Tyle że nie wskazuje konkretnego kierunku zmiany ani sposobu jej przeprowadzenia (nowa ustawa, nowelizacja obecnej, rozporządzenie?).
PiS wygrał dwie kampanie wyborcze, bo rozegrał je na swoich warunkach, zmuszając innych do odnoszenia się do jego propozycji i planów. Partia wyszła z potężną ofertą dotyczącą polityki społecznej i bezpieczeństwa ekonomicznego Polaków. W 2015 r. PiS wygrał, bo dał więcej, niż obiecywali inni, a w kolejnych wyborach trochę dodał, ale jeszcze bardziej postraszył, że inni zabiorą. Choć były momenty kryzysu, jak masowe protesty sądowe. Ale sądy i konstytucja, ważne dla elit, nie były aż tak istotne, by przeważyć szalę. Dziś skutki polityczne decyzji TK mogą być inne niż do tej pory. PiS liczy, że radykalizm części protestujących, w tym ataki na kościoły, z czasem będą działały odstręczająco. Ale nawet jeśli protesty osłabną, orzeczenie pozostanie. A stara prawda głosi, że wyborów się nie wygrywa, lecz przegrywa. I możliwe, że PiS właśnie wkroczył na tę ścieżkę. Choć jest partią prawicową, to nie znaczy, że jego wyborcy w 100 proc. są ideowym monolitem. Na przykład według strony StanPolityki.pl 45,6 proc. z nich ma poglądy zdecydowanie prawicowe, 39 proc. raczej prawicowe, a reszta to elektorat centrowy lub inny. Tym dwóm ostatnim kategoriom nie musi podobać się orzeczenie TK. O ile ci wyborcy spór o Sąd Najwyższy mogli traktować jako niedotyczący ich bezpośrednio, tego typu orzeczenie mogą uznać za zahaczające o ich sferę życia. Jak zwraca uwagę jeden z polityków prawicy, w Polsce wygrywał do tej pory ten, kto zapewniał spokój, ciepłą wodę w kranie jak PO w 2007 r. czy spokój ekonomiczny jak PiS w 2015 r. Orzeczenie TK powoduje wzburzenie, a wyborcy mogą wystawić rachunek. Nie muszą głosować na lewicę. Wystarczy, że nie zagłosują na PiS.