Niezależnie od tego, kto będzie rządził Kirgistanem po ostatnim przesileniu, za jakiś czas Kirgizi znów skrzykną się, by go obalić. Zrobili to już trzy razy, mają wprawę.
Wystarczyła jedna noc gwałtownych protestów w Kirgistanie, by władze anulowały wyniki niedzielnych wyborów, w wyniku których większość opozycji miała się znaleźć poza parlamentem. Kirgistan to jedyne w miarę demokratyczne państwo poradzieckiej Azji Centralnej. Nie tyle ze względu na siłę społeczeństwa obywatelskiego, ile na słabość struktur państwowych i klanowo-geograficzny pluralizm w elitach władzy.
Wszyscy dotychczasowi prezydenci Kirgistanu opuszczali stanowisko w wieku 61 lat – jeśli nie skończonych, to przynajmniej rocznikowych. Rządzącego od upadku ZSRR Askara Akajewa obaliła względnie pokojowa tulipanowa rewolucja w 2005 r., jego następca Kurmabek Bakijew po pięciu latach oddał władzę w wyniku znacznie mniej spokojnej rewolucji kwietniowej, której towarzyszyły zamieszki na tle etnicznym w południowej, uzbecko-kirgiskiej części kraju. 61 lat miała tymczasowa prezydent Roza Otunbajewa, gdy oddawała władzę następcy Ałmazbekowi Atambajewowi, oraz sam Atambajew, gdy po sześcioletniej kadencji bez przeszkód przekazywał urząd Sooronbajowi Dżeenbekowowi.
Dżeenbekow, którego kadencja upływa w 2023 r., skończył 61 lat w listopadzie 2019 r., więc jeśli wierzyć kirgiskiej klątwie tej liczby, powinien się szykować do przedwczesnej dymisji. Kirgistan, niegdyś ze względu na względną swobodę nazywany Szwajcarią Azji Centralnej, to kraj niestabilnej równowagi między prorosyjską, uprzemysłowioną i świecką północą a rolniczym, względnie prochińskim, bardziej religijnym, podzielonym etnicznie i mniej zrusyfikowanym południem. Tarcia między klanami z obu części kraju to norma, a balans jest na tyle kruchy, że niemal każde wybory mogą być okazją do buntu, jeśli któraś ze stron poczuje się pokrzywdzona. Tak też się stało w mijającym tygodniu.

„Podłe wybory”

Prezydent Dżeenbekow oficjalnie zachowywał dystans wobec 16 partii uczestniczących w niedzielnych wyborach. A jednak gdy w poniedziałek ogłoszono wstępne wyniki, według których 7-proc. próg wyborczy przekroczyły tylko cztery ugrupowania, Kirgizi nie mieli wątpliwości, że wszystkie trzy miejsca na podium zajęły ugrupowania proprezydenckie. Według wyników z 98 proc. lokali (na tym etapie liczenie zostało wstrzymane) 46 ze 120 mandatów w parlamencie zdobyła Jedność, z której list startował młodszy brat prezydenta Asyłbek Dżeenbekow. Jeden mandat mniej przypadł Mojej Ojczyźnie Kirgistanowi, związanej z byłym szefem urzędu celnego, oligarchą Rajymbekiem Matraimowem, który dla lokalnych dziennikarzy stał się symbolem korupcji, nazywanym „Rajym-milion”. Na trzecim miejscu z 16 posłami znalazło się inne prorządowe ugrupowanie Kirgistan.
Opozycyjny Zjednoczony Kirgistan pokonał próg wyborczy o zaledwie 0,2 pkt proc., co dałoby mu 12 mandatów. Aż osiem innych partii zdobyło poparcie 2–7 proc., więc co trzeci kirgiski wyborca nie byłby reprezentowany w nowym parlamencie. Pół biedy, gdyby taki rozkład wynikał z realnego poparcia. Ale w niedzielę media obiegły doniesienia o licznych nieprawidłowościach. Nieznający prawa członkowie komisji masowo łamali wyborcze procedury; potwierdziły się też ostrzeżenia przed kupowaniem głosów, przede wszystkim przez partię powiązaną z Matraimowem jako dysponującą największym budżetem na ten cel. Wielu wyborców fotografowało telefonami swoje karty do głosowania, co w lokalnych warunkach oznaczało zamiar pokazania wypełnionej karty mocodawcom w zamian za pewną sumę pieniędzy.
„To były najbardziej cyniczne i podłe wybory! Jako socjaldemokratka z 25-letnim stażem – przedstawicielka partii, z której wywodzi się prezydent Sooronbaj Dżeenbekow, żądam uznania wyborów za nieważne, a od Dżeenbekowa – złożenia pełnomocnictw prezydenta państwa za zdradę swoich kolegów partyjnych, machinacje i fałszerstwa wyborcze” – napisała posłanka Irina Karamuszkina, której stronnictwo według cząstkowych wyników dostało ledwie 2,2 proc. głosów. W poniedziałek przed południem na placu Ała-Too zaczęli się gromadzić zwolennicy socjaldemokratów, których liderem jest Seitbek Atambajew, syn byłego prezydenta.

Chaos i zamieszanie

Relacje rodziny Atambajewów z rodziną Dżeenbekowów to najlepsza ilustracja zasad rządzących kirgiską polityką. Gdy w 2017 r. Atambajew oddawał władzę po jedynej dopuszczalnej przez konstytucję kadencji, Kirgistan był chwalony przez świat za pierwszy przypadek w regionie, gdy prezydent oddaje władzę nie w wyniku rewolucji czy śmierci, ale wskutek werdyktu wyborczego. Było się czym pochwalić na tle sąsiadów: złagodzonej pod rządami Shavkata Mirziyoyeva tyranii w Uzbekistanie, coraz ostrzejszego kursu Tadżyka Emomalego Rahmona, stabilnego autorytaryzmu Kasym-Żomarta Tokajewa z Kazachstanu i rządów Komunistycznej Partii Chin, która nawet nie udaje pluralizmu wyborczego, bo o wyborach powszechnych w ChRL nie ma mowy.
W dodatku Atambajew wspierał Dżeenbekowa w kampanii, co rodziło nadzieję na pewną stabilizację w regionie; ustępujący przywódca pochodził z północy, do której pod względem politycznym należy też stołeczny Biszkek, a jego protegowany – z południa. Jak to jednak często w takich przypadkach bywa, Atambajew wciąż miał ambicję wpływania na Dżeenbekowa z tylnego siedzenia, a im pewniej czuł się ten drugi na swoim nowym stanowisku, tym mniej chętnie mu na to pozwalał. Kulminacja nieuniknionego konfliktu nastąpiła w 2019 r. Atambajewowi postawiono zarzuty korupcyjne, pozbawiono go immunitetu i wysłano milicję, która miała go zatrzymać. Operacja zakończyła się kompromitacją; podczas starć funkcjonariuszy z ochroną i zwolennikami eksprezydenta zginęła jedna osoba, a 136 zostało rannych.
Atambajew ostatecznie oddał się w ręce milicji, a w czerwcu 2020 r. usłyszał wyrok 11 lat i dwóch miesięcy więzienia. Jego synowie równolegle odbudowywali wpływy na północy i zaplecze polityczne. Dlatego trudno się dziwić, że to właśnie kierowani przez Atambajewa juniora socjaldemokraci jako pierwsi wyszli w poniedziałek na plac Ała-Too. Do wieczora dołączyli do nich przedstawiciele reszty opozycji, od liberałów po islamską partię Światło Wiary. Opozycja na wzór białoruski utworzyła Radę Koordynacyjną i wezwała do powołania nowego rządu. Protest nabierał zaś coraz bardziej agresywnego charakteru. Milicja próbowała rozpędzić kilka tysięcy demonstrantów przy użyciu gazu łzawiącego i granatów hukowych, na co opozycja odpowiedziała szturmem na siedziby prezydenta, bezpieki i telewizji państwowej.
Mundurowi nie byli w stanie powstrzymać tłumu, który wdarł się do gabinetów urzędników i niszczył portrety Dżeenbekowa. Uwolniono siedzącego w więzieniu bezpieki Atambajewa i dwóch byłych premierów. Do podobnych wystąpień doszło też na prowincji; kilku lokalnych włodarzy pobito, jednego przywiązano do drzewa. Tego wieczora w Kirgistanie rany odniosło kilkaset osób, w tym milicjanci i rozpoznawalni politycy z obu stron barykady. Rano jednak – na co ze szczególną zazdrością patrzyli Białorusini, od dwóch miesięcy bezskutecznie domagający się powtórki własnych wyborów – było już praktycznie po rewolucji. Rajymbek Matraimow najpewniej uciekł z kraju, prezydent Dżeenbekow wezwał komisję wyborczą do zbadania oskarżeń o nieprawidłowości, a w razie ich potwierdzenia – do rozpisania nowego głosowania. Urzędnicy wyborczy spełnili tę prośbę i anulowali niedzielne wybory.

Mają wprawę

Wszystko zdarzyło się tak szybko, że lokalne potęgi – Chińczycy i Rosjanie – nie zdążyły zareagować. Zresztą żadna ze stron niespecjalnie angażuje się w kirgiskie spory, a priorytetem jest dla nich stabilność. Dla Rosji Kirgistan jest po Kazachstanie najbliższym sojusznikiem wojskowym i politycznym w Azji Centralnej, a dla Chin – atrakcyjnym miejscem inwestycji infrastrukturalnych i rozbudowy wpływów gospodarczych. Gdyby tylko się dało, oba mocarstwa zapobiegłyby każdej rewolucji w Biszkeku z obawy, że kirgiski przykład może promieniować na cały region. W niedzielę prezydenta wybiera sąsiedni Tadżykistan, w styczniu 2021 r. odbędą się wybory parlamentarne w Kazachstanie. Równolegle Chiny brutalnie tłumią najdrobniejsze przejawy niezadowolenia w Sinciangu, zamieszkanym przez spokrewnionych z Kirgizami Ujgurów.
We wtorek obradujący w jednym z hoteli posłowie, chronieni przez – jak to określiła rozgłośnia Azattyk: „młodych mężczyzn o sportowej budowie ciała” – wybrali na premiera Sadyra Dżaparowa, dzień wcześniej uwolnionego z łagru, gdzie odsiadywał 11,5 roku więzienia za to, że podczas protestu w 2012 r. wziął w charakterze zakładnika gubernatora obwodu issykkulskiego. Mężczyzna ledwo uszedł wówczas z życiem. W środę okazało się jednak, że niektóre rady koordynacyjne – a do tego czasu wykiełkowały w sumie trzy oficjalne i trzy nieoficjalne – podważają legalność zgromadzenia, a większość opozycji widziałaby w roli premiera 29-letniego Tileka Toktogazijewa.
Posłowie, nie chcąc ryzykować skierowania gniewu ludu na siebie, naprędce ogłosili, że Dżaparow wcale nie został wybrany na szefa rządu, tylko na kandydata na to stanowisko. W środę wieczorem zebrali się jeszcze raz w tajnym miejscu, by wybrać nowego premiera między Dżaparowem a Toktogazijewem. Znów nie było jednak kworum, więc obsada tego stanowiska wciąż pozostawała w zawieszeniu. – Trzeba kończyć z tym bardakiem – wzywał w rozmowie z „Ferganą” Feliks Kułow, były premier, który swego czasu wykazywał nawet ambicje prezydenckie, ale nie zdołał nauczyć się kirgiskiego, a taki warunek jest stawiany wszystkim kandydatom. – Główną przyczyną tego, co się dzieje, było to, że jednemu z najbogatszych ludzi w kraju pozwolili sponsorować kampanię wyborczą – dodawał Kułow, mając najwyraźniej na myśli Matraimowa.
Równolegle pojawili się ludzie, którzy korzystając z chaosu na ulicach, postanowili załatwić własne interesy. Ponadstuosobowa banda wdarła się we wtorek wieczorem do Karakecze, największej kopalni węgla brunatnego w kraju. Ludzie powiązani z jednym z mafijnych bossów zaczęli wywozić surowiec, sprzęt i dokumenty, a do tego rozpruli kasę z pieniędzmi. Ukradziono 500 tys. somów (24 tys. zł). Następnego dnia kilkadziesiąt osób próbowało się wedrzeć do siedziby państwowej spółki Kyrgyzkömür w Biszkeku, która zarządza kopalnią, by „zdymisjonować dyrekcję”. Kierownictwo wkrótce podało, że sytuacja została wyjaśniona, choć nie poinformowano, co to właściwie znaczy.
Rewolucje w Kirgistanie mają swoją ciemniejszą stronę i często towarzyszą im grabieże sklepów i wrogie przejęcia atrakcyjnych firm. – Grabiciele pożałują – ostrzegał wicemer stolicy Azizbek Ałymkułow. Na dłuższą metę nocna rewolucja niczego jednak nie zmieni niezależnie od tego, czy Dżeenbekow pokona klątwę 61 i zachowa władzę, czy nie. Kraj pozostanie skorumpowany, nieradzący sobie z podstawowymi wyzwaniami (choćby z epidemią COVID-19). Z tej anarchii rodzi się jednak pewnego rodzaju wolność umacniana przez pluralizm klanowy, w ramach którego trudno komukolwiek zdominować kraj tak bardzo, by wprowadzić dyktaturę z prawdziwego zdarzenia. Niezależnie od tego, kto będzie rządził Kirgistanem po bieżącym przesileniu, za jakiś czas Kirgizi znów skrzykną się, by go obalić. Zrobili to już trzy razy, mają wprawę.