Rosja zaczyna wystawiać Białorusi rachunek za poparcie udzielone w trakcie kryzysu po sfałszowaniu wyborów i torturowaniu protestujących.
W środę w Moskwie gościł minister spraw zagranicznych Białorusi Uładzimir Makiej. W czwartek do Mińska przyleciał premier Rosji Michaił Miszustin, a w piątek w odwrotną stronę ruszył białoruski minister obrony Wiktar Chrenin. Mińsk oczekuje, że Kreml pomoże mu w stłumieniu powyborczych protestów. Moskwa chce w zamian przyspieszenia integracji obu państw.
Miszustinowi towarzyszyła ogromna delegacja. Jej skład sugeruje, jakimi konkretnie sferami białoruskiej suwerenności Moskwa jest przede wszystkim zainteresowana. Obok premiera i dwóch wicepremierów do Mińska przylecieli ministrowie energetyki, finansów, przemysłu i handlu, kultury, ochrony zdrowia oraz sportu. Z kolei w piątek do Moskwy przyleciał białoruski minister obrony Wiktar Chrenin. W najbliższych dniach jest też planowana wizyta Łukaszenki w Moskwie, o którą białoruski przywódca stara się od wyborów 9 sierpnia. Kreml zapowiadał wcześniej, że odbędzie się ona w pierwszej połowie września.
Choć Władimir Putin zwlekał z zaproszeniem swojego białoruskiego kolegi, Rosja zdecydowanie go wsparła. Rosyjscy specjaliści w dziedzinie propagandy pomagają Białorusinom konstruować przekaz informacyjny, za co Łukaszenka osobiście dziękował Margaricie Simonjan, która koordynuje prace rosyjskich mediów państwowych. Na arenie dyplomatycznej Rosja walczy z jakimikolwiek przejawami zainteresowania państw Zachodu, nazywając apele o powstrzymanie się od przemocy ingerencją w wewnętrzne sprawy Białorusi. Kreml stworzył też policyjną rezerwę, która w razie potrzeby może zostać wysłana do pomocy białoruskiej milicji.
Ceną wsparcia Łukaszenki będzie najpewniej powrót do storpedowanego przez Mińsk na początku roku tzw. planu Dmitrija Miedwiediewa, byłego już premiera, który proponował Białorusinom powrót do uzgodnień z lat 90., obejmujących m.in. wprowadzenie wspólnej waluty, harmonizację polityki podatkowej i finansowej i przekazanie części uprawnień obu państw na poziom ponadnarodowy. Łukaszenka odrzucił wówczas ten plan, zdając sobie sprawę, że organy ponadnarodowe białorusko-rosyjskiego Państwa Związkowego mogą zostać zdominowane przez Rosję.
Teraz jednak białoruski prezydent ma znacznie słabszą pozycję negocjacyjną. Nie tylko ze względów politycznych, lecz także gospodarczych. Białoruś jeszcze przed pandemią miała być najwolniej rozwijającym się państwem Europy. I choć ekonomiczne skutki COVID-19 są tu słabiej odczuwalne niż w innych państwach kontynentu, na kondycję kraju negatywnie wpływają protesty, które dotychczas mogły kosztować 500 mln dol. Co więcej, w ostatnim kwartale tego roku Mińsk musi zrolować 2 mld dol. długu. Bez nowego kredytu się nie obejdzie.
Rosyjskie żądania w niepodpisanym imieniem i nazwiskiem artykule przedstawił serwis Sputnik Biełaruś, kontrolowany przez holding zarządzany w imieniu państwa rosyjskiego przez Margaritę Simonjan. „To dla strony rosyjskiej najlepszy czas na sięgnięcie po mapy drogowe integracji związkowej. Jedna sprawa to wspólny reżim wizowy i rezygnacja z roamingu. Wspólna polityka podatkowa i finansowa to coś zupełnie innego. W Moskwie niejednokrotnie mówiono, że bez rozwiązania tych kwestii niemożliwe będzie rozwiązanie problemów w sferze energetycznej zgodnie z oczekiwaniami Mińska” – czytamy.
Innymi słowy Kreml, korzystając z faktu, że po pacyfikacji protestów i sfałszowaniu wyborów Białoruś ma ograniczone możliwości dywersyfikacji dostaw surowców energetycznych, chce wymusić na sojusznikach ustępstwa polityczne. A skoro Łukaszenka na użytek wewnętrzny zaczął straszyć obywateli zagrożeniem ze strony NATO, „strona rosyjska – pisze Sputnik Biełaruś – może zaproponować rozmieszczenie na białoruskim terytorium własnej bazy wojskowej dla obrony zaniepokojonych aktywnością NATO władz republiki. W tym pasjansie nie ma korzystnego dla Mińska układu”.
Moskwa jest też zainteresowana reformą konstytucji, którą zapowiada ostatnio Łukaszenka. Białoruski prezydent twierdzi, że zmiany będą miały na celu nowe ułożenie pełnomocnictw organów władzy i ograniczenie wszechwładzy głowy państwa. Gdyby do takiej reformy doszło i białoruski przywódca faktycznie respektował samoograniczenie własnej pozycji – zwłaszcza to ostatnie wydaje się na razie mało prawdopodobne – Kreml mógłby przestać polegać wyłącznie na Łukaszence. Maksim Samorukow z Centrum Carnegie w Moskwie twierdzi, że Rosja chce przekształcić Białoruś w „Abchazję na sterydach”.
Abchazja, której niepodległość od Gruzji Kreml uznał po wojnie w 2008 r., jest w pełni zależna od Moskwy, jeśli chodzi o sprawy ważne dla Rosji, jednak w sprawach wewnętrznych cieszy się znaczną autonomią. „W Suchumi protesty wybuchają niemal codziennie, prezydenci zmieniają się często i w nieprzewidziany sposób, ale ten zbytek demokracji nie martwi Kremla, bo abchaska polityka zagraniczna i obronna jest zarządzana z Rosji” – pisze rosyjski analityk. Jego zdaniem taką właśnie ofertę słyszy Łukaszenka. Zmuszenie go do jej akceptacji będzie dla Kremla wymarzonym prezentem na 30-lecie upadku ZSRR, które przypada na przyszły rok.