Pamiętacie Państwo polityka, który doprowadził do brexitu? David Cameron jako szef torysowskiego rządu próbował zatrzymać wyborców odpływających do eurosceptycznej UKIP Nigela Farage’a, stawiając coraz twardsze warunki zjednoczonej Europie. Kiedy to nie przynosiło spektakularnych efektów, premier zobowiązał się w kampanii wyborczej do zorganizowania referendum na temat przyszłości Wielkiej Brytanii w UE.
W następstwie tamtej wyborczej obietnicy dzisiaj już Brytyjczyków w UE nie ma, ale David Cameron ma swojego następcę. To premier Holandii Mark Rutte, który od piątku trzymał pozostałych liderów w szachu, nie chcąc się zgodzić na zbyt hojną w jego ocenie pomoc dla gospodarek dotkniętych pandemią. Dla Holendrów myśl o długu współdzielonym z resztą Europy jest po prostu przerażająca. A to właśnie zakłada plan naprawczy o wartości 750 mld euro. Te pieniądze mają zostać ściągnięte z rynków w formie pożyczek, które potem będzie spłacała cała UE. Rutte walczył więc w Brukseli o każde euro, by potem po powrocie do domu powiedzieć wyborcom, że obronił ich interesy. Ale przykład brytyjskiego premiera, który robił dokładnie to samo, pokazał, że to droga donikąd. Jego eurosceptyczną ofertę za każdym razem z łatwością przebijał Nigel Farage, na którym w odróżnieniu od urzędującego premiera nie spoczywała odpowiedzialność za unijne negocjacje. A ich efekt zawsze jest kompromisem i Wielka Brytania nigdy nie dostawała w pełni tego, czego chciała.
Rutte też ma powody do obaw, jeśli chodzi o eurosceptyków. W Niderlandach skrajnie prawicowa partia Forum na rzecz Demokracji w wyborach w marcu zeszłego roku pozbawiła koalicję rządową większości w Senacie. Tymczasem jej lider Thierry Baudet nazywa Unię rakiem i mówi o jej zniszczeniu. I chociaż według Eurobarometru po brexicie nastąpił skokowy przyrost zwolenników UE wśród Holendrów, to już w badaniu z jesieni zeszłego roku odsetek pozytywnie oceniających Unię wynoszący 43 proc. był o 7 pkt proc. mniejszy niż w poprzednim sondażu z wiosny 2019 r. W czasach COVID-19 według badań Holendrzy byli też jednym z trzech europejskich narodów najmniej chętnie opowiadających się za rozszerzaniem uprawnień Brukseli w czasach obecnego kryzysu; bardziej sceptyczni byli jedynie Czesi i Szwedzi.
Jeszcze zanim Wielka Brytania wyszła z UE, to właśnie Hagę wskazywano na następczynię Londynu. Niderlandom też zawsze zależało na tym, by integracja europejska ograniczała się do handlu i wspólnego rynku. Holendrzy tak samo jak Brytyjczycy spoglądali z rezerwą na federalistyczne wizje i bronili się przed protekcjonistycznymi zakusami i rozrzutnością. Brexit oznaczał wyjście z UE wielkiego gracza stanowiącego przeciwwagę dla duopolu niemiecko-francuskiego. W pojedynkę Haga była za słaba na stawianie czoła federalistycznym pomysłom prezydenta Emmanuela Macrona, dlatego premier Rutte zaczął budować sojusz krajów o podobnych interesach. Koalicja miała obejmować kraje Północy od Irlandii po Estonię i w nawiązaniu do historycznego paktu nazywać się Nową Hanzą. Ale dzisiaj sojusz Ruttego bazuje głównie na czterech krajach zwanych oszczędną czwórką. Są to obok Niderlandów Austria, Szwecja i Dania, do których na tym szczycie dołączyła też Finlandia. Nie wszystkie kraje były gotowe grać tak twardo jak Rutte. Irlandię, która ma być płatnikiem netto pakietu ratunkowego, holenderska nieustępliwość bardzo razi. Dał temu wyraz irlandzki premier Micheál Martin, mówiąc, że ogólnoeuropejskie ozdrowienie jest dla Irlandii ważniejsze od tego, co dostanie w zamian.