Politycy PO zarzucają konsulom, że odrzucili połowę z ponad 50 kandydatów do komisji wyborczych za granicą, jakie zgłosił komitet Rafała Trzaskowskiego. Działacze PO uważają, że to motywowane politycznie działanie. Apelują do MSZ o równe traktowanie wszystkich sztabów.

"Prawie 400 tys. Polaków mieszkających za granica zarejestrowało się i chce wziąć udział w wyborach, ale konsulaty, MSZ, także ambasady rzucają (im) kłody pod nogi. Chcielibyśmy nazwać to po imieniu: niewpuszczenie reprezentantów komitetu Rafała Trzaskowskiego do komisji jest wręcz manipulacją" - mówił w środę na konferencji prasowej w Brukseli europoseł PO Andrzej Halicki.

Komitet wyborczy Trzaskowskiego zgłosił ponad 50 kandydatów do komisji wyborczych w ponad 20 krajach na całym świecie. 27 z nich nie zostało jednak zatwierdzonych. Przedstawiciele PO zapewniają, że dotrzymali wszelkich terminów. Komitet kandydata Platformy zgłaszał po jednej osobie do każdej z komisji. Np. w Stanach Zjednoczonych zgłoszonych zostało osiem osób do ośmiu komisji, ale zaakceptowane zostały tylko cztery. Cztery odrzucone osoby były aktywne politycznie, przeciwstawiając się działaniom obecnego rządu, np. w ramach KOD, stąd podejrzenie o decyzje motywowane politycznie.

W Belgii zgłoszone zostały trzy osoby do trzech komisji, ale żadna z nich nie dostała miejsca. Według konsula komitet Trzaskowskiego dokonał zgłoszenia zbyt późno, ale działacze PO zapewniają, że zrobili to z kilkugodzinnym zapasem.

"Apelujemy o równie prawa dla wszystkich sztabów, dla wszystkich kandydatów, o równe zasady i walkę fair" - mówił Halicki.

Koordynator kampanii Trzaskowski2020 za granicą Krzysztof Lisek wzywał resort spraw zagranicznych, by uzupełnić składy komisji. "Uważamy, że przedstawiciele kandydata, który, jak wiemy, liczy się w sondażach i może być w II turze wyborów prezydenckich, powinni zasiadać w komisjach wyborczych" - argumentował.

Jak tłumaczył, w niektórych krajach komitet Trzaskowskiego nie ma żadnego przedstawiciela w komisjach, które będą organizować głosowanie i liczyć głosy. Poza Belgią tak jest w Hiszpanii i Włoszech. Pojedyncze osoby zostały z kolei zaakceptowane w Niemczech, czy Australii. "Większość naszych kandydatur została odrzucona w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Uważamy, że to jest swego rodzaju selekcja" - mówił Lisek.

Przedstawicielka Polonii Kaja Zalewska mówiła, że w Belgii były ogromne problemy z rejestracją na wybory, bo strona konsulatu i ambasady nie działała dobrze. Z kolei portal e-wybory sprawiał ogromne trudności wyborcom, którzy nie są obyci z internetem. "Podejmowane były oddolne inicjatywy, żeby rejestrować takich wyborców, żeby im pomagać. Nie robiło tego ani państwo, ani przedstawiciele rządu. Wydaje nam się, że to taki cios w Polonię" - oświadczyła Zalewska.

Były minister spraw zagranicznych, europoseł PO Radosław Sikorski podkreślał, że przez sposób organizacji wyborów (w wielu miejscach na świecie tylko korespondencyjnie) bardzo trudno będzie dotrzeć z pakietami wyborczymi na czas. Jak mówił, obserwując zachowania niektórych konsulów, może powiedzieć o "sabotażu politycznym". Krytykował w tym kontekście decyzje, które uniemożliwiają dostarczenie pakietu wyborczego do skrzynki w konsulacie osobiście.

"Jeżeli konsulowie mówią, że ostatni raz skrzynkę konsulatu sprawdzą w piątek, to znaczy, że nie chcą, żeby niektórzy z naszych rodaków mogli oddać głos, np. w Wielkiej Brytanii, gdzie poczta jest dostarczana także w sobotę" - wskazywał Sikorski.