W ostatnich tygodniach napięcie pomiędzy prezydentem Donaldem Trumpem a kanclerz Angelą Merkel osiągnęło temperaturę wrzenia, przekładając się na prawdopodobnie najgorszy bilans w relacjach pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Niemcami od czasów II wojny światowej.
Dziennik Gazeta Prawna
Najpierw w tweettach Trump podkreślał odpowiedzialność Niemiec za napływ migrantów do Europy, a podczas szczytu NATO w lipcu 2018 r. osobiście wytknął Merkel zbyt niskie wydatki na obronność i całkowite uzależnienie od rosyjskiego gazu. W jego podejściu rezonuje wizja Niemiec amerykańskiej skrajnej prawicy. Dla niej Europa pozostaje niezdetonowaną bombą z lontem znajdującym się gdzieś między Odrą a Renem. Jeśli Ameryka ustąpi, chaos powróci, a wraz z nim uśpione demony niemieckiej i europejskiej historii. Problem z tą wizją – jak pisała niemiecka publicystka Constanze Stelzenmüller w „Financial Times” – polega na tym, że pomija ona fakt, iż żaden europejski kraj nie zyskał na powojennym porządku tyle co Niemcy.
Pandemia koronawirusa otworzyła w relacjach pomiędzy USA a Niemcami kolejny rozdział. W połowie marca Trump zaprosił do Białego Domu szefa niemieckiej firmy pracującej nad szczepionką na COVID-19 CureVac i za plecami niemieckiego rządu zaoferował duże pieniądze w zamian za przeniesienie pionu pracującego nad remedium do Stanów Zjednoczonych. Transfer miał spowodować, że szczepionka będzie – jak informował wówczas „Die Welt” – wyłącznie na użytek amerykański. Te doniesienia potwierdził niemiecki rząd, który następnie zapobiegawczo wciągnął koncerny medyczne i farmaceutyczne na listę firm chronionych przed przejęciami. To oznacza, że Berlin będzie musiał wyrazić zgodę na nabycie przez obce podmioty powyżej 10 proc. udziałów w niemieckich przedsiębiorstwach produkujących na potrzeby systemu opieki zdrowotnej.
Potem bardzo poważnym zgrzytem był szczyt G7, który Trump chciał zorganizować z pompą w Waszyngtonie jako symbol końca pandemii, ale właśnie z powodu wirusa Merkel odmówiła przyjazdu. Do tego dochodzi wykup przez Berlin 23 proc. udziałów w pożądanej przez Trumpa firmie CureVac.
Decyzja o wycofaniu amerykańskich żołnierzy z Niemiec wyraźnie zaskoczyła urzędników amerykańskiego Departamentu Obrony, którzy dowiedziawszy się o niej z tekstu „Wall Street Journal”, nie potrafili jej skomentować. To by właśnie dowodziło, że szef Pentagonu Mark Esper jest marginalizowany w rządzie i narasta chaos między departamentem a Białym Domem. Pomysł amerykańskiego prezydenta spotkał się za to z reakcją w Niemczech. – Decyzja o możliwym wycofaniu wojsk amerykańskich z Niemiec na taką skalę powinna wcześniej zostać omówiona dwustronnie lub w NATO – oświadczył Henning Otte, poseł Bundestagu odpowiedzialny za obronność we frakcji CDU.
Wpływ na decyzję Donalda Trumpa miał najpewniej Richard Grenell, do niedawna ambasador USA w Berlinie, który przez kilka miesięcy w tym roku pełnił obowiązki dyrektora wywiadu narodowego. Ten republikański konsultant i dyplomata nie ukrywał publicznie swojej niechęci do rządu i decyzji Angeli Merkel. O ile zmniejszenie stałego kontyngentu nie wydaje się z perspektywy operacyjnej dla NATO aż tak wielkim problemem, o tyle ograniczenie górnego poziomu (level cap) jednoczesnego przebywania amerykańskich żołnierzy w Niemczech z 50 do 25 tys. znacznie utrudnia wykonywanie długoterminowych celów całego Sojuszu, m.in. osłabia tempo rotacji i mocno upośledza misje szkoleniowe.
Amerykańscy eksperci od obronności, z którymi w ostatnich tygodniach rozmawialiśmy, krytykują decyzję Trumpa. generał Ben Hodges, były głównodowodzący amerykańską armią w Europie, skrytykował na Twitterze decyzję Trumpa o redukcji kontyngentu i napisał że to „kolosalna pomyłka” oraz prezent dla Władimira Putina. Tymczasem kilka miesięcy temu Hodges w wywiadzie udzielonym DGP powiedział: „O Niemcach się dużo mówi i poświęca się im najwięcej uwagi, bo z kilku powodów odgrywają w NATO kluczową rolę. Ale ostentacyjne bicie Niemców w tej sprawie jest wysoce niewłaściwe. I w zasadzie przeciwskuteczne”.
Co ciekawe, oba społeczeństwa bardzo się różnią w postrzeganiu jakości wzajemnych relacji. Według badania sondażowni Pew Research z jesieni 2019 r. 75 proc. Amerykanów uważa, że stosunki między Niemcami a USA są w dobrej formie. To siedmiopunktowy wzrost w ciągu dwóch lat, czyli mniej więcej odkąd Trump zaczął realizować swoją politykę. Tymczasem tylko 34 proc. Niemców podziela zdanie Amerykanów, że relacje są w porządku i wszystko idzie w dobrą stronę.
Jednych i drugich dzieli natomiast spojrzenie na kwestie bezpieczeństwa, szczególnie stosunek do art. 5 Traktatu o Sojuszu Północnoatlantyckim, czyli odpowiedzialności – „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. W historii tej organizacji została ona wykorzystana tylko raz. Po zamachach z 11 września 2001 r. Wtedy NATO zorganizowało w Afganistanie misję ISAF (Międzynarodowa Siła Wsparcia Bezpieczeństwa).
Z sondażu Pew Research wynika, że 60 proc. Amerykanów popiera użycie amerykańskiego wojska w obronie państwa członkowskiego Sojuszu, gdyby zostało ono zaatakowane. Tymczasem 60 proc. Niemców nie chce, by Bundeswehra się w takie działania angażowała.
Napiętych relacji na linii Waszyngton – Berlin najpewniej nie poprawi odejście Merkel z Urzędu Kanclerskiego (chce odejść z polityki po wyborach parlamentarnych w 2021 r.). Zmienić będzie się musiał lokator Białego Domu. Jeśli pozostanie nim na drugą kadencję Trump, relacje niemiecko-amerykańskie, a wraz z nimi transatlantyckie, najprawdopodobniej dalej będą się pogarszać. Uwiąd sojuszu nie będzie dobry dla nikogo. Także dla tych, którzy teraz uważają, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta.