Nadchodzi kryzys i jestem gotowy na współpracę z rządem, jeśli chodzi o pomoc gospodarce. Nie może być jednak dalej tak, że nikt nie patrzy władzy na ręce
„Wybory wygrywa się w Końskich, a nie w Wilanowie” – mówił były szef PO Grzegorz Schetyna w 2016 r. Jak wielkomiejski kandydat Rafał Trzaskowski zamierza wygrać w Końskich?
To uproszczenie. Jeżdżę po dużych miastach i malutkich miejscowościach, wszędzie problemy są te same. Nieważne, czy rozmawiam z Olą Dulkiewicz z Gdańska, wójtem Nadarzyna, ludźmi w Potęgowie, Nowym Tomyślu czy Rybniku. Dziś wszyscy obywatele skupiają się na bezpieczeństwie, zdrowiu, wyrównywaniu szans edukacyjnych, drożyźnie...
Chodzi nam bardziej o to, czy kandydujący prezydent stolicy ma szansę zjednać sobie mieszkańców prowincji, gdzie Andrzej Duda czuje się silny.
To źle postawione pytanie. Powtórzę: wszyscy mamy dokładnie te same problemy. Dziś obywatele rozmawiają o problemach służby zdrowia, przyszłości miejsc pracy, nieracjonalnych decyzjach władzy w zakresie odmrażania gospodarki. Nie ma różnicy, czy ktoś walczy o utrzymanie zatrudnienia na wsi, czy w Warszawie. Uzyskanie kredytu jest obecnie olbrzymim problemem dla każdego, bo trzeba mieć wielki wkład własny. Andrzej Duda jest z Krakowa, ja jestem z Warszawy i wszyscy prezydenci, jakich znam, byli z jakiegoś miasta.
A sprawy światopoglądowe? Pana przeciwnicy już przypominają kartę LGBT+, która wywołała wielomiesięczny spór w kraju.
Mam wrażenie dysonansu między tym, o co pytają dziennikarze, a o co zwyczajni ludzie. W czasach po epidemii społeczeństwa nie interesują tak bardzo sprawy światopoglądowe. Przecież wszyscy wiedzą, jakie mam poglądy. Uważam, że związki partnerskie powinny być w Polsce wprowadzone. Tylko nie o tym jest ta kampania.
A pana stosunek do Kościoła?
Byłem ministrem odpowiedzialnym za kwestie związane z religią. Walczyłem, by wydatki na Fundusz Kościelny zastąpić odpisem podatkowym. Jestem katolikiem, mam szacunek do Kościoła, tradycji. Wychowałem się za komuny, kiedy instytucja ta stawała w obronie słabszych. Jestem natomiast za pełnym rozdziałem Kościoła od państwa. A jeśli ktoś pyta, czy religia powinna być w szkołach, odpowiadam, że to decyzja, którą należy zostawić rodzicom.
TVP Info dopytuje, dlaczego nie posłał pan syna do komunii świętej.
Nie będę sobie zawracać głowy prowokacjami TVP Info. Dziś ludzie martwią się o miejsca pracy i chcą prezydenta, który zacznie patrzeć władzy na ręce. Mówią, że teraz kolesie chronią kolesi, rozgrzeszają się nawzajem i nie ma instytucji, która by to powstrzymała. Albo skarżą się, że rząd przyszedł za późno z pomocą, a decyzje podejmowane są w sposób chaotyczny. Jako samorządowiec jestem blisko bieżących problemów. Na co dzień staram się pomagać w ich rozwiązywaniu.
Ale co może w tych kwestiach prezydent Polski?
Rola głowy państwa, poza wetowaniem złych rozwiązań rządu, to pobudzanie go do działania, zwracanie uwagi na priorytety, wykazywanie się inicjatywą ustawodawczą. Jako część władzy wykonawczej ma ogromne uprawnienia i najsilniejszy w Polsce mandat. Dziś prezydent RP nie pełni jednak aktywnej roli.
To który z byłych prezydentów ją pełnił?
Choćby Aleksander Kwaśniewski, Lech Kaczyński czy Bronisław Komorowski, który składał własne, autorskie projekty ustaw – np. w zakresie zwiększania kompetencji samorządów czy modernizacji armii.
A Kwaśniewski?
Często różnił się ze swoim zapleczem politycznym, był aktywny w sytuacjach kryzysowych, wprowadzał nas do Unii, prowadził aktywną politykę zagraniczną, która za jego czasów wyglądała zupełnie inaczej niż dzisiaj. Teraz istotne jest np. pozyskanie pieniędzy z UE na konkretne projekty i zapewnienie, aby mogły być przynajmniej w małej części wydawane bezpośrednio przez samorządy.
Obecnie już 40 proc. z ogólnej puli dystrybuują samorządy poprzez regionalne programy operacyjne. Jest pan za tym, aby fundusze unijne były rozdzielane z pominięciem rządu?
W przypadku większości środków jest to niemożliwe, ale w Komitecie Regionów od wielu miesięcy walczę, by część była przekazywana bez pośrednictwa rządu. Dziś poza niewielką liczbą małych projektów pieniądze, którymi dysponują regiony, są rozdzielane przez rząd. Samorządy czy organizacje pozarządowe wiedzą lepiej, jak wydawać fundusze unijne. Na przykład w Europejskim Zielonym Ładzie Unia mogłaby wprowadzić dofinansowanie wymiany miejskich autobusów z silnikami Diesla. Moglibyśmy to robić bez pośrednictwa rządu.
Tylko jak pomijanie rządu w podziale pieniędzy wpłynęłoby długofalowo na architekturę UE?
Naczelnymi zasadami Wspólnoty są decentralizacja i subsydiarność. Obecnie rząd z jednej strony mówi, że tylko państwa narodowe poradzą sobie z kryzysem, a potem wypina pierś po ordery, kiedy Komisja Europejska sama z siebie proponuje pieniądze na odbudowę gospodarczą dla krajów członkowskich po pandemii. Ja uważam, że z takimi wyzwaniami jak ocieplenie klimatu czy COVID-19 rządy sobie same nie poradzą. Potrzebne jest wsparcie UE i wielopoziomowy model zarządzania, w którym samorządy bezpośrednio decydują o wydawaniu funduszy unijnych. Również dlatego Polsce potrzebny jest na tym polu aktywny prezydent, a nie taki, o którym ludzie na spotkaniach mówią, że robi tylko to, co każe mu Kaczyński.
A głośne weta Andrzeja Dudy do ustaw sądowych?
Panowie, traktujmy się poważnie. Tylko raz widziałem, aby prezydent Duda się postawił Kaczyńskiemu: gdy uzależnił podpisanie ustawy dającej 2 mld zł dla TVP od odejścia z telewizji Jacka Kurskiego. Jak wiemy, Kurski wrócił i PiS szybko pokazał Andrzejowi Dudzie jego miejsce w szeregu.
Ale jako samorządowiec na pewno pamięta pan weto prezydenta w sprawie ustawy o regionalnych izbach obrachunkowych, która mocno wkraczała w finansową autonomię władz lokalnych.
Tyle że to jedyny przypadek, kiedy PiS sam doszedł do wniosku, że przeholował i uznał, że może mieć przeciwko sobie cały świat samorządowy. Prezydenta użył jedynie do tego, by zrobić krok wstecz. Ale niech będzie, mogę to wskazać jako jedyny pozytywny przykład prezydentury Andrzeja Dudy. Nawet zwolennicy PiS, z którymi rozmawiam, przyznają, że to prezydent wyłącznie wykonujący partyjne polecenia.
Ale może wynika to z faktu, że rola prezydenta jest w Polsce dość ograniczona?
A czy słyszeli panowie wcześniej o aktywnej roli marszałka Senatu? Dziś pełni on znacznie ważniejszą funkcję niż do tej pory: kieruje jedyną instytucją, która stoi jeszcze na straży praworządności w Polsce. Jestem w stanie podać przykłady sytuacji, gdy prezydent Lech Kaczyński wykazywał się inicjatywą i realizował własną, autonomiczną politykę – raz lepszą, raz gorszą, ale przynajmniej to robił. Andrzej Duda nie ma żadnego własnego, oryginalnego pomysłu, a rząd nie traktuje go poważnie. Dlatego zostawił na lodzie frankowiczów. Dziś takich grup czy branż, które potrzebują pomocy państwa, jest mnóstwo. Czy Andrzej Duda coś dla nich zrobił?
Czy uważa pan, że kredyty frankowe powinny być przewalutowane po kursie z dnia zaciągnięcia zobowiązania?
Tak, trzeba było dotrzymać złożonej obietnicy. Premier był przecież bankierem, prezydent powinien z nim usiąść i temat przedyskutować. Teraz idą trudne czasy, ale przecież niedawno mieliśmy koniunkturę gospodarczą. Dlaczego Andrzej Duda kilka lat temu nie przeforsował choćby częściowo swojej propozycji?
Może banki nie byłyby w stanie udzielać kredytów?
Na stole było wiele propozycji. Zawsze można znaleźć rozwiązanie pośrednie.
A jakie są propozycje antykryzysowe Rafała Trzaskowskiego?
O programie będę szczegółowo mówił w kolejnych dniach. Na pewno poruszymy też zagadnienia polityki kredytowej. Teraz nadchodzi kryzys i jestem gotowy na współpracę z rządem, jeśli chodzi o pomoc gospodarce. Nie może być jednak dalej tak, że nikt nie patrzy władzy na ręce. Już nawet nie mówię o łamaniu konstytucji czy upolitycznieniu instytucji, na straży których powinien stać prezydent. Chodzi o złe zarządzanie państwem.
Jak pan ocenia efekty działania tarczy antykryzysowej?
Źle. Przedsiębiorcy mówią mi, że jeśli otrzymali pomoc od państwa, to okazywała się ona albo niewystarczająca, albo przyznana za późno bądź w sposób chaotyczny. Samorządy, które są na pierwszej linii frontu, w ogóle nie otrzymują pomocy. A przecież jeśli inwestycje lokalne się załamią, kryzys gospodarczy się pogłębi. Rząd nie chce nawet pójść nam na rękę, jeśli chodzi o uelastycznienie finansów samorządowych.
Chodzi o zdjęcie limitów zadłużeniowych i wydatkowych?
O ich poluzowanie. Mimo wyjątkowo trudnej sytuacji Warszawa mogłaby wziąć na siebie więcej zobowiązań, gdyby nie obecne rozwiązania ustawowe. Najnowsza tarcza przewiduje co prawda poluzowanie reguły wydatkowej w zakresie ubytków we wpływach podatkowych, ale tylko w 2020 r. Rząd nie uwzględnia innych źródeł dochodów samorządowych, które wysychają – choćby z działalności komunikacji miejskiej czy funkcjonowania stref płatnego parkowania.
Rząd ma też sporo pretensji do władz Warszawy o to, że zbyt wolno rozpatrywane są wnioski o mikropożyczki.
A co panowie o tym sądzą?
Trudno przesądzić. Rząd podaje swoje dane, władze Warszawy swoje.
Mnie interesuje jedno: po co rządowi do tego samorząd? Dlaczego za każdym razem cała odpowiedzialność jest zrzucana na nas?
W końcu sami postulujecie decentralizację państwa.
Jeszcze raz apeluję: bądźmy poważni. Rząd ma instrumenty do tego, by pomagać przedsiębiorcom. To skrajna bezczelność, aby przerzucać główny ciężar na samorządy tak, jak zrobił to PiS. To trochę tak, jakby panowie po naszej rozmowie zaczęli wywiad spisywać, redagować, autoryzować, a ja po 10 minutach od naszej rozmowy zadzwoniłbym z pretensjami, że za wolno pracujecie.
Nie do końca. Swoje robi ZUS, swoje Polski Fundusz Rozwoju i urzędy pracy. To te ostatnie okazały się niewydolne.
W Warszawie mamy pół miliona firm, najwięcej w Polsce. Wpłynęło ok. 130 tys. wniosków, z których rozpatrzyliśmy ponad 35 proc. Sami stworzyliśmy program komputerowy do ich obsługi, który teraz będziemy wypożyczać innym samorządom. Skierowałem do pracy setki dodatkowych urzędników. Stajemy na wysokości zadania. A rząd przedstawia kłamliwe statystyki, w których udowadnia, że inne miasta rozpoznały już 50–60 proc. wniosków, choć to nieprawda – jest to 10–25 proc. Mimo że wniosków mają dużo mniej niż my. Warszawa codziennie rozpatruje więcej wniosków niż niektóre miasta od początku epidemii. Skoro rząd tak bardzo chciał pomagać, niech nie przerzuca odpowiedzialności na samorządy, nie dając im żadnego wsparcia. Dziś oskarża nas o problemy z funkcjonowaniem komunikacji miejskiej, a sam nie ma pojęcia, jakie racjonalne obostrzenia dotyczące liczby osób w autobusach czy tramwajach narzucić. Albo atakuje nas za to, że nie otworzyliśmy od 6 maja przedszkoli i żłobków, choć operację odmrażania tych placówek ogłoszono z zaskoczenia. Rozporządzenie, zgodnie z którym od początku tego tygodnia do pojazdów warszawskiego transportu publicznego może wejść nie więcej pasażerów niż równowartość 50 proc. liczby miejsc siedzących i stojących w danym pojeździe, otrzymaliśmy w nocy z piątku na sobotę. To wygląda tak, jakby robili nam na złość.
Czyli powinno być tak, jak apelowała Małgorzata Kidawa-Błońska: współpraca, a nie kłótnie?
Ależ przez ostatnie dwa miesiące współpracowałem z rządem od rana do wieczora, a odgórne decyzje wdrażałem bez mrugnięcia okiem – nawet jeśli wydawały mi się nieracjonalne. Potem wszystko zaczęło się sypać. Niektóre decyzje – dotyczące najpierw mrożenia, a potem odmrażania gospodarki – opierały się na kryteriach politycznych. Szczytem wszystkiego była próba wyszarpania od nas danych obywateli przez Pocztę Polską bez żadnej podstawy prawnej na potrzeby zorganizowania wyborów 10 maja. Nie ma co skupiać się na propagandzie PiS i TVP Info.
Niektórzy zarzucają panu, że do wyborów idzie pan z odwrotnym hasłem niż Małgorzata Kidawa-Błońska.
Polityk jest od tego, żeby rozmawiać z ludźmi i ich słuchać, a nie projektować własne wizje oderwane od tego, czego chcą wyborcy. A ludzie mają dosyć. Myślę, że większość z nas tak uważa. To słyszę na spotkaniach.
To dlatego jednym z pierwszych pana haseł było „zaorać TVP Info”?
Mamy zostawić tych nienawistników? Po tym, co zrobili, nie da się odbudować wiarygodności TVP Info.
Zaoranie to nie jest pomysł na media publiczne.
Idea 24-godzinnego kanału informacyjnego w mediach publicznych została całkowicie skompromitowana. Żaden polityk już nigdy nie powinien mieć pokusy wpływu na taką stację. Media publiczne powinny się poświęcić realizacji misji kulturalnej, edukacyjnej. Niech będzie w nich sport, rozrywka, nawet w ograniczonym stopniu publicystyka.
A z jakich źródeł media publiczne powinny być finansowane?
Rozmawiamy z ekspertami, którzy mają przygotować koncepcję w tej sprawie. Może to być budżet państwa, może nowa platforma telewizyjna. Ważne, by została ona uspołeczniona, by ludzie mieli poczucie, że to ich telewizja, a nie polityków. Będę wypalać żelazem to, co zrobił PiS. Nie tylko w mediach publicznych. Mam problem z tym, że ministrowie ukrywają swoje majątki, a nie z tym, że są majętnymi ludźmi.
Mamy ustawę o jawności majątków polityków, ale obecnie zajmuje się nią Trybunał Konstytucyjny.
Została ona uchwalona pod presją opozycji, a potem skierowana do TK przez prezydenta. Przecież to jest kpina. Rozumiem, że takie rozwiązania nie są wygodne dla polityka, który będąc zamożny, próbuje udawać osobę ubogą, która żyje powietrzem.
Z PiS płyną sygnały, że jeśli pan wygra, to należy spodziewać się przyspieszonych wyborów parlamentarnych.
Jeśli po przegranych wyborach prezydenckich chcieliby od razu robić wybory parlamentarne, to musieliby być samobójcami. Uważam, że Polsce jest teraz potrzebny spokój, bo idą trudne czasy. Jestem gotów do współpracy w takim zakresie, w jakim będzie to wzmacniać państwo. Natomiast jeśli decyzje będą nieracjonalne, instytucje będą dalej niszczone, prezydent musi powiedzieć „stop”. PiS zlikwidował już właściwie wszystkie niezależne instytucje. Prokuratura jest upolityczniona, sądy sparaliżowane, organizacje kontrolne są w rękach ludzi władzy, CBA stała się policją polityczną. Dziś jeden minister wychodzi na konferencję, wybiela swojego kolegę z rządu i temat jest zamknięty. Stąd postuluję, aby prezydent miał instrumenty, takie jak choćby rzecznik kontroli państwowej.
Czyli prezydent opozycyjny miałby być kontrolerem rządu?
Oczywiście. Po to mamy różne instytucje – Sejm, Senat, prezydenta, samorządy, sądy – by one się wzajemnie kontrolowały. Może tylko najtwardszy elektorat PiS-u jest zadowolony z tego, że Andrzej Duda podpisuje wszystko, co partia rządząca mu podsuwa. Reszta wyborców oczekuje jednak prezydenta, który będzie podejmował decyzje w sposób niezależny, a nie automatyczny.
Co będzie z I prezes Sądu Najwyższego, jeśli to pan zostanie prezydentem?
Przygotowujemy plan wzmocnienia niezależnych instytucji. Wiemy, że nie wystarczy wybór nowego prezydenta RP, że będzie to możliwe dopiero po odzyskaniu władzy. Dlatego będzie to trudny i żmudny proces. Przed I prezes SN wielki test. W przeciwieństwie do prezes TK Małgorzata Manowska cieszy się respektem przynajmniej części środowiska sędziowskiego. Pytanie, czy stanie na wysokości zadania, czy będzie tylko pionkiem w rękach władzy, jak Julia Przyłębska. Od tego będzie zależała przyszła współpraca.
Co w tym konkretnym przypadku będzie papierkiem lakmusowym?
Najbliższe miesiące pokażą, czy pani prezes jest niezależna, czy nie. Prezydent Trump nominował osoby mocno upolitycznione np. na stanowiska prokuratora generalnego czy sędziów Sądu Najwyższego, ale dzięki silnym tradycjom amerykańskim byli oni w stanie pokazać swoją niezawisłość. Nie jestem w stanie dziś przewidzieć, jak zachowa się nowa I prezes SN.
Skąd mamy pewność, że odwracanie zmian wprowadzonych przez PiS nie zamieni się w polityczny odwet? W 2015 r. to rząd PO-PSL z wyprzedzeniem nominował trzech sędziów TK, co dało PiS argument do działania.
Barack Obama nominował liberalnych sędziów, a republikańscy prezydenci sędziów o poglądach konserwatywnych. Ale zawsze osoby te były niezależnymi, wielkimi autorytetami. Podobnie działo się w Polsce. Mimo to zgadzam się, że nominacje z 2015 r. były błędem, położyły się cieniem na cały TK. PiS na ważne stanowiska nominuje dziś jednak politycznych aparatczyków bez żadnych kompetencji. Tylko samobójca chciałby iść tą samą drogą. Gdybyśmy to zrobili, stracilibyśmy wiarygodność wśród naszego elektoratu w ciągu tygodnia.
Napięcie między różnymi ośrodkami władzy jest czymś naturalnym, ale jak sprawić, aby władza sądownicza nie znajdowała się poza wszelką kontrolą?
Zawsze powtarzam, że PiS dokonał trafnej analizy niektórych bolączek III RP. Tyle że rozwiązania, które zastosował, okazały się wyniszczające dla naszego państwa. W ramach procesu naprawczego można przyjąć, aby sędziów – przede wszystkim tych do KRS – wybierała taka większość parlamentarna, która zagwarantuje, że unikną oni oskarżeń o partyjność. Takie propozycje były, ale ginęły w szumie politycznych awantur. Deficyty w sądownictwie, które PiS też kiedyś trafnie zdiagnozował, nie zostały zniwelowane. W kwestii efektywności wymiaru sprawiedliwości również nie ma żadnej poprawy.
A jaką gwarancję niezależności daje pana propozycja, aby urząd prokuratora generalnego został ponownie oddzielony od stanowiska ministra sprawiedliwości, a za powołanie kandydata odpowiadał prezydent?
Obecny model funkcjonowania prokuratury jest nie do przyjęcia. Dziś gdy wkraczają służby, jako prezydent miasta nie jestem w stanie odróżnić, co jest atakiem politycznym, a co reakcją na rzeczywiste nieprawidłowości. Niektóre działania prokuratury czy służb są tak absurdalne i do tego stopnia upolitycznione, że trudno nie stawiać pytań, o co tak naprawdę chodzi.
Poprzedni model prokuratury niezbyt się sprawdził.
Był lepszy od tego obowiązującego dziś. Prokuratura nie może być instrumentem partyjnym. To jest znacznie większe zagrożenie niż sytuacja, gdy jej relacje z rządem zgrzytają.
Od kiedy ogłosił pan start, działania służb stały się bardziej intensywne?
Oczywiście. Postępowania dawno umorzone są wznawiane, CBA się interesuje oczyszczalnią Czajka, wraca sprawa zakupu nieruchomości przez Miejski Przedsiębiorstwo Oczyszczania. Widać wielkie wzmożenie policji politycznej.
28 czerwca to akceptowalny termin wyborów dla PO?
Jestem gotów na każdy termin. Pytanie, czy rząd będzie szykował kolejną farsę wyborczą, czy przygotuje wybory razem z PKW, zgodnie z kodeksem wyborczym, z zachowaniem odpowiednich terminów. I czy będzie konsultował to z samorządami.
Na ten temat miała rozmawiać z samorządami i wicepremier Emilewicz, i minister Łukasz Schreiber.
Ale nic z tego nie wynika, tak jak z rozmów o tarczy dla samorządów. To nie są osoby decyzyjne.
Nasz ostatni sondaż pokazał, że może pan liczyć na 27 proc. w I turze, a w II jest blisko remisu.
Trendy w sondażach pokazują, że ludzie mają dosyć prezydenta, który jest niemym świadkiem wydarzeń. Jego poparcie spada, bo w ostatnich czasach nie wykazał się żadną aktywnością. Jest jednak za wcześnie, by dzielić skórę na niedźwiedziu.
A co zwolennicy PiS mogą myśleć o pana propozycji porzucenia inwestycji takich jak CPK czy przekop Mierzei Wiślanej?
CPK popiera kilkanaście procent społeczeństwa. To nie problem inwestycji jako takich, tylko ich braku. To spółki z zarządami za setki tysięcy złotych, które głównie gospodarują łąką.
Są opinie poważnych ekonomistów, których trudno posądzać o bezkrytyczny stosunek do PiS, uważających projekt CPK za sensowny.
Ale z jakimi przewoźnikami rozmawiali? W Polsce ma powstać największe lotnisko na świecie, kto dokładnie z niego będzie latał? Czy dziś, gdy mamy kryzys gospodarczy, największą potrzebą jest finansowanie gigantomanii albo Fundacji Narodowej? Czy 100 mld zł na CPK albo 2 mld zł na przekop Mierzei Wiślanej są najważniejsze? Ja postuluję opóźnienie tych inwestycji, bo dziś służą głównie wypłacaniu gigantycznych uposażeń kolegom.
To co jest najważniejsze?
Doświadczenie uczy mnie, żeby w czasach kryzysu na podobne pomysły patrzeć ostrożnie. Może lepiej je odłożyć i wyspowiadać się przed opinią publiczną: kto zbuduje, za ile i kto tam będzie lądował, jaka jest siatka połączeń itd. Jak poszedłem kiedyś na posiedzenie komisji sejmowej w sprawie CPK, to zobaczyłem wizję science fiction. A jak zadałem pytanie, nie było konkretów. To wizja barona Münchhausena. PiS powinien skupić się na pomocy w realizacji inwestycji samorządowych, bo to one będą napędzały gospodarkę. Zamiast tego robi na razie wszystko, by zniszczyć nasze dochody. Byłem na Pomorzu i na Kujawach, tam dwie najbardziej potrzebne drogi S-6 i S-10 wyleciały z listy do sfinansowania.
A co dalej z Warszawą, jeśli pan wygra?
Tym, co mnie motywuje do walki, jest przekonanie, że PiS zaorze samorządy. Bo są niezależne. To nie tylko moja opinia. Wiem, że Jarosław Kaczyński dostał szału, kiedy nie przekazaliśmy poczcie danych do spisów wyborców. Tylko prezydent wywodzący się z opozycji może zatrzymać proces niszczenia samorządów. Jeśli PiS będzie chciał pójść na totalną wojnę, to zapłaci za to wysoki rachunek.
Półtora roku w Warszawie to nie za krótko, by odchodzić?
Jeśli zostanę w Warszawie, to za półtora roku PiS zaorze samorząd. Jeśli nie wierzycie mi, to zapytajcie o to innych samorządowców. Wójtowie i burmistrzowie małych miejscowości dziękują mi, że staję w obronie samorządności. Ta bitwa i tak by nas czekała. Pytanie, czy stoczyć ją teraz, czy za kilka miesięcy w Polsce dalej niszczonej przez rządy PiS.