Moim głównym zadaniem jest pokazanie wyborcom, że istnieje realna alternatywa dla wojny domowej PO–PiS – przekonuje Szymon Hołownia.
Jak pan sobie radzi w momencie, gdy jedna kampania się skończyła a kolejna jeszcze nie zaczęła?
Od strony samodefinicji - to na swój sposób fascynujące doświadczenie. Jeszcze 9 maja byłem kandydatem na prezydenta, PKW 10. maja wieczorem uznała, że nie było kandydatów na prezydenta, a więc w niedzielę zniknąłem, PKW mnie anihilowała. Od 11.05 maja znów jestem kandydatem na prezydenta, tylko że wyborów już nie ma. Może będą, ale nie wiemy kiedy, nie wiemy jak. Takiego bałaganu świat nie widział. To cena, jaką płacimy za polityczną chciwość i głupotę Jarosława Kaczyńskiego i jego pomocników.
Kiedy powinny się odbyć wybory? Jak powinien wyglądać kalendarz wyborczy?
Głosowanie powinno zostać tak przygotowane, żeby wszyscy, którzy chcą wziąć w nim udział, mogli to zrobić. Musi być powszechne, nie wykluczać choćby mieszkających za granicą rodaków, i musi być tajne. Ale wybory to nie tylko głosowanie, to sekwencja czynności: rejestracji, zgłoszeń, kampanii etc. Dlatego proponowaliśmy wprowadzenie stanu klęski żywiołowej, co z automatu wydłużyłoby kadencję prezydenta i przeniosło cały proces na spokojniejsze czasy. Rząd nie poszedł na takie rozwiązanie i dziś jesteśmy pod presją czasu - kadencja Andrzeja Dudy kończy się 6 sierpnia. Jeśli nie chcemy kolejny raz łamać konstytucji, to wybory muszą się odbyć tak, by po tym terminie prezydent był już wybrany.
Dlatego PiS proponuje 28 czerwca. To termin akceptowalny?
Jeśli PKW przygotuje wybory na ten dzień, to wezmę w nich udział. Plotek w tej sprawie jest co nie miara, ale moim zdaniem na stole są dwie daty: 28 czerwca i 5 lipca, które dają potem czas na drugą turę i orzeczenie SN o ważności wyborów przed końcem kadencji, co pozwoli uniknąć prawnego chaosu. Ale to bardzo duże skrócenie wyborczego kalendarza tej drugiej części kampanii wyborczej.
Senat powinien szybko pracować nad ustawą? Bo im szybciej ją zwróci do Sejmu tym dłuższa będzie kampania.
Przede wszystkim powinien poprawić błędy Sejmu. PiS zrobił ustawę jak zwykle na ślinę i sznurek, byle prezes był zadowolony, dopychając ją kolanem, pomijając prace w komisjach. To gwałt na legislacji. Jako prezydent będę tak przepracowane ustawy, bez czytelnych założeń, konsultacji społecznych, ocen skutków regulacji, bez pracy w komisjach - wetował. Senat pracuje, ale trwa wojna nerwów między marszałkami obu izb, Senat nie chce wypuścić za wcześnie, Sejm zawiesił cały proces, nawet ogłoszenie wyborów, zanim nie zobaczy, co zrobi Senat. Tak czy siak - na kampanię zostaną tygodnie, chyba już nie miesiące. To bardzo mało. To ogromne wyzwanie przed nowym komitetem, by dopełnić formalności. A w tej ustawie to marszałek Sejmu decyduje ile dać czasu na zbieranie podpisów, czy np. nie dwa dni, czy nie zrobić np. tygodnia ciszy wyborczej.
To co w ustawie powinno być zmienione?
Decydujący głos w sprawie kalendarza wyborczego powinna mieć przede wszystkim PKW.
Zasadnicze wątpliwości nadal budzi sposób organizacji głosowania korespondencyjnego, dla tych wszystkich, którzy nie będą mogli z uwagi na stan zdrowia inaczej wziąć udziału w wyborach, czy kwestia druku i dostarczania kart wyborczych. Ustawa nie daje również realnych gwarancji udziału w wyborach Polakom przebywającym za granicą, szczególnie tam, gdzie nadal szaleje pandemia. Wiele kwestii pozostawiono do uregulowania rozporządzeniami właściwych ministrów, więc patrząc na treść ustawy uchwalonej 12 maja i przesłanej do Senatu wciąż nie mamy przed oczami pełnego obrazu wyborów w nowej dacie, bo nie widzieliśmy projektów tych rozporządzeń.
Ale wie pan, że w kodeksie wyborczym to organ zarządzający wybory, czyli np. prezydent lub marszałek Sejmu ustala kalendarz?
Ale nasza sytuacja jest inna, w tej kampanii nie działają kodeksowe terminy, a ustawa pozwala marszałkowi Sejmu na ich dowolne ustalenie. To trzeba zmienić, powierzając tę rolę PKW. Jest jeszcze kwestia doprecyzowania przepisów dotyczących głosowania osób na kwarantannie, by nie była to fikcja. Są także rozbieżne i błędne zapisy dotyczące stwierdzenia autentyczności kart wyborczych. Dla nas najważniejsze jest, by wybory nadzorowała PKW, a nie minister Sasin.
Pan zagłosuje w lokalu czy korespondencyjnie?
W lokalu. To powinna być podstawowa metoda oddawania głosów, bo zapewnia odpowiednią kontrolę wyborów przez członków komisji i mężów zaufania. Jeśli będzie zagrożenie epidemią, to się odpowiednio zabezpieczę, ale chcę mieć pewność, że to ja pobrałem kartę wyborczą i to ja oddałem głos.
PO chciała wyborów za rok, protestowała przeciwko głosowaniu w maju, mówiła o kopertach śmierci. Czy nie było tu politycznej intencji, tzn. tak pokierować sytuacją, by możliwa była wymiana kandydata?
Wybory 10 maja niosły zagrożenie dla zdrowia i życia i w oczywisty sposób mogły być nieuczciwe, bo były przygotowywane w trybie kopertowym. Nie byłoby kontroli obywatelskiej, a wszystko trzymał w ręku minister Sasin. Wszyscy, którzy protestowali przeciwko tym wyborom, a ja też byłem w tym gronie, realizowali interes obywatelski, a czy przy okazji realizowali jakąś swoją nadzieję polityczną? Niech każdy odpowie za siebie.
Co zmienia w stawce kandydatów opozycyjnych wejście do gry Rafała Trzaskowskiego? Pan będzie poszkodowany z tego powodu?
Nie patrzę na to w ten sposób. Ja też na początku dostałem premię za nowość, około 16 proc. Potem przyszła twarda rzeczywistość, ale moja aktywność zaczęła przynosić zyski. Notowania kandydata PO to na pewno efekt świeżości, poczekajmy dwa-trzy tygodnie, zobaczmy, co ma do powiedzenia. To nie wybory partii politycznych, a wizji i osobowości, więc jestem przekonany, że gdy zaczniemy się bliżej poznawać z Rafałem Trzaskowskim, to sondaże się urealnią.
Czyli spadną?
Nie wiem. Moim głównym zadaniem nie jest wpatrywanie się w Rafała Trzaskowskiego, a dobre wykonywanie swojej roboty. Pokazanie wyborcom, że istnieje realna alternatywa dla wzmożenia polaryzacji i wojny domowej PO - PiS. Że możemy wreszcie zagłosować nie z zemsty, a z nadzieją. Kandydat partyjny to nie zmiana, a powrót do dobrze znanej przeszłości, a ja uważam, że karty trzeba tu rozdać na nowo. Jako pierwszy z kandydatów przedstawiłem program dla Polski na pokolenia, nie na swoją kadencję. To mój punkt odniesienia. Wygram z Andrzejem Dudą.
Druga tura nie będzie należała do Rafała Trzaskowskiego?
Nie. Wybory wygrywa się nie w pierwszej, a w drugiej turze, a w niej trzeba pozyskać nie tylko wyborców partyjnych, ale i przekonać tę lwią część Polaków, którzy ani z PiS ani z PO się nie utożsamiają. Ważny polityk jednej z partii nie ma szans na zbudowanie szerszego, obywatelskiego frontu, a zmiany w Polsce inaczej zrobić się nie da. Bardzo chętnie, jeśli tak zdecydują Polacy, nominuję kiedyś kogoś z PO czy PSL na premiera, ale początkiem tego procesu musi być zmiana prezydenta. PO, która przegrała z PiS-em pięć ostatnich wyborów, tego nie dokona.
To na czym ma polegać ten bonus Hołowni?
Na tym, że wreszcie polityka stanie się domeną obywateli, nie partii. Na tym, że będę prezydentem, który nie musi słuchać partii, to partie będą musiały go słuchać. Sam ułożę sobie kancelarię, sam określę priorytety. Prezydent jako dodatek do układu sił w Sejmie to dramatyczne marnotrawienie potencjału tego urzędu.
Był już taki prezydent, to Lech Wałęsa, ale nie wiemy, czy to wzór prezydentury, o jaki panu chodzi.
To było 30 lat temu, byliśmy w innej sytuacji. Dziś jesteśmy w XXI w. z innymi pytaniami dotyczącymi klimatu, bezpieczeństwa, samorządności. Nie chcę Polski, w której jedną odpowiedzią będzie "Wykończyć PO" lub "Wykończyć PiS", ten świat jest bardziej skomplikowany.
Ale prezydent konstytucyjnie nie może za wiele, nawet jak ma własny obóz polityczny, a co dopiero jak go nie ma. Żeby coś zmienić w prawie, trzeba mieć zaplecze w Sejmie.
Polska konstytucja nieprzypadkowo tak opisała prezydenta. Nie mamy dwugłowej hydry władzy wykonawczej w Polsce, w której prezydent i premier wyrywają sobie kompetencje. Przy swoich kilkudziesięciu kompetencjach prezydent może jednak kreować aktywną politykę, bez względu na to, czy ma za sobą Sejm. Może kreować nowe obszary dyskusji, poszerzać i odnawiać politykę, ustalać jej nowe ramy. Mieliśmy prezydentów, którzy wykorzystywali te kompetencje i kreowali aktywną politykę oraz takich, którzy pilnowali żyrandola.
A którzy byli tacy aktywni?
Pamiętają panowie Aleksandra Kwaśniewskiego? W kontrze są tak niezależni jak Andrzej Duda, którzy są niezależni, bo nic od nich nie zależy. Prezydent ma dyspozycji nie tylko inicjatywę ustawodawczą, ale także Biuro Bezpieczeństwa Narodowego czy Radę Bezpieczeństwa, Narodowego która do tej pory była fasadowa. Ma do dyspozycji pełnomocników, doradców, kancelarię. Od początku kampanii mówię, że chciałbym otworzyć w polskich miastach lokalne biura kancelarii prezydenta, od lat jedną z najważniejszych dla mnie rzeczy jest bezpośredni kontakt z ludźmi. To także kwestia pilnowania działalności legislacyjnej. Prezydent ma także weto – wprowadzę instytucję zielonego weta, w trosce o klimat, czy weta samorządowego; chciałbym stworzyć przy kancelarii prezydenta autentyczny system konsultacji społecznych. Prezydent powinien być patronem samorządów, skoro Senat nie może być izbą samorządową. Na to nie wystarczy mi 5 lat.
Widać, że po stronie opozycyjnej głównym pana rywalem będzie Trzaskowski. Czym będzie się różnił pański przekaz od niego?
PO wymieniając kandydata postawiła na polaryzację, PiS tę propozycję kupił. Będzie więc kolejna wojna PO - PiS. Ja zaś nie chcę mówić tylko o tym, jak posprzątać, tylko o tym, co będziemy budować, jak posprzątamy. Chętnie dowiem się, jak Rafał Trzaskowski widzi energetykę w Polsce za trzydzieści lat, skalę podatkową, edukację czy samorządy. Mam na to gotowe pomysły. Na pewno w jego przypadku naturalne jest zainteresowanie samorządami, bo jest prezydentem Warszawy, ale mnie także wspiera wielu prezydentów miast.
Jak będzie wyglądała pana kampania w najbliższych 5 tygodniach?
Mamy pomysł na tę nową kampanię dynamiczną, opartą na budzeniu nadziei, na aktywności 10 tysięcy naszych wolontariuszy. Będę spotykał się z wyborcami w całym kraju, nie mogę się doczekać, kiedy ruszę w Polskę. Zapewne obostrzeń będzie mniej, wyścig będzie dużo bardziej intensywny będzie więcej sporów, będą debaty. Szykujemy się na energetyczną kampanię. Moi współpracownicy twierdzą, że i ja i oni jesteśmy "nie do zajechania".
W tych wyborach mamy dwóch Szymonów Hołowniów. Pierwszy to Hołownia, którego obserwowaliśmy od lutego do marca – prezenter TVN, mąż pilotki, trochę „fajnopolacki”, prezentujący pomysł na szczęśliwą, liberalną Polskę. Potem Hołownia zniknął na jakieś dwa tygodnie i powrócił jako zupełnie nowy kandydat. Pojawił się Hołownia-kaznodzieja, nauczyciel. Kandydat, który szuka nie tylko wyborców, ale i wyznawców - tak mówi o panu Marcin Duma z sondażowni Ibris.
Od kiedy zadeklarowałem start w wyborach, usłyszałem wiele teorii i eksperckich sądów na swój temat. Dla niektórych mówię za wolno, dla innych - za szybko, raz jestem za bardzo małomiasteczkowy, innym razem za bardzo, raz jestem kaznodzieją, raz nudnym ekspertem i tak dalej. Jedni mnie komentują, inni obrażają, inni oceniają. Jest takie stare przysłowie, które jak dotąd zawsze mi się sprawdzało: "Najpierw cię ignorują. Później śmieją się z ciebie. Później z tobą walczą. Póżniej wygrywasz".
Na pewno mówi się, że dużo pan krzyczy.
Przyszedł moment, gdzieś na początku pandemii, gdy uznałem, gdy postanowiłem pokazać ten obywatelski gniew na działania rządu, który z każdym dniem i godziną patrzenia na dyletanctwo PiS we mnie wzbierał. Mówię do ludzi - w różnych formach, np. wykładów - od 8-10 lat. Taki mam styl.
Ale to pana wkurzenie w pewnym momencie zaczęło być bardzo widoczne w pana wystąpieniach.
Było autentyczne. Wtedy nikt nie myślał, że Małgorzata Kidawa-Błońska zbojkotuje wybory i wydarzy się wiele innych rzeczy. Stwierdziłem, że będę mówił wprost to, co myślę. To była dobra decyzja - poczułem się w tej polityce wreszcie w swoich butach. To moja kampania, wiem co chcę zrobić, mówię wprost, idę do przodu.
A czy zwierzchnikowi sił zbrojnych przystoją łzy?
Takie pytanie można by też skierować np. do Baracka Obamy, który wielokrotnie publicznie płakał. Zwierzchnik sił zbrojnych jest od podejmowania decyzji dotyczących wojska. Zapewniam, że jeśli którykolwiek z moich konkurentów mający problem z moją emocjonalną - szczerą, ale wynikającą też ze zwykłego ludzkiego zmęczenia - reakcją, chciałby stanąć ze mną do merytorycznej rozmowy na temat tego, ile mamy obecnie w polskich Siłach Zbrojnych programów operacyjnych, jak wygląda stan broni pancernej, ukompletowania jednostek marynarki wojennej, albo hierarchii dokumentów regulujących obszar bezpieczeństwa państwa, to jestem gotów do takiej konfrontacji tu i teraz. Wydaje mi się, że moja wiedza o problemach sił zbrojnych jest bezkonkurencyjna w porównaniu z pozostałymi kandydatami.
A co w takim razie z Wojskami Obrony Terytorialnej?
Udało się zebrać bardzo wielu ludzi, którzy chcą działać na rzecz obronności Rzeczpospolitej. Ale WOT jest też obarczony pierworodnymi grzechami. To jedyny rodzaj sił zbrojnych, który podlega bezpośrednio jemu, a nie pod Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych. WOT należy jak najszybciej włączyć do normalnego systemu dowodzenia, zintegrować je z innymi siłami tak, by WOT ich nie drenował z pieniędzy czy kadr, co miało niestety miejsce, i wyznaczyć mu precyzyjne zadania. Zamiast tego Antoni Macierewicz chciał stworzyć z WOT swoje prywatne wojsko.
Teraz szefem MON jest Mariusz Błaszczak.
Który nic w tej sprawie nie zmienił.
Czy pana propozycje zmian w WOT jednak nie spowodują, że element ochotniczości zaniknie?
Ale tu chodzi tylko o to, by - przy zachowaniu tej ochotniczości - doprowadzić do integracji systemu. Tak jak w Polsce mamy Krajowy System Ratowniczo-Gaśniczy, który integruje jednostki ratownictwa medycznego, straże pożarne, ochotnicze straże pożarne i każdy wie, jakie w tym systemie ma zadania. Podobnie powinny funkcjonować WOT w ramach systemu dowodzenia SZ. Ale poziom niezrozumienia sił zbrojnych i ich problemów przez obecnie rządzących jest ogromny. Wspominali panowie o zwierzchniku sił zbrojnych, a dziś mamy na tym stanowisku Andrzeja Dudę, który nie dość, że łamie konstytucję, to jeszcze uczestniczy w procederze parakorumpowania żołnierzy WOT, polegającego na załatwianiu im kart paliwowych, uprawniających do rabatu 8 groszy na litrze na stacjach Orlenu.
Uważa pan, że to forma korupcji?
A jak inaczej nazwać sytuację, w której na kilka tygodni przed wyborami, które nie wiadomo było kto zabezpieczy, to żołnierze WOT, a nie np. lekarze czy strażacy, przy udziale prezydenta RP, dostają rabat na paliwo od państwowego koncernu? Gdyby chodziło o docenienie tych, którzy poświęcają się walce z koronawirusem, to uwzględniono by wszystkich, którzy w tym procesie uczestniczą, a nie tylko wybraną grupę.
Ochrona zdrowia to jeden z filarów programu wyborczego praktycznie każdego kandydata. Pan mówi o znaczącym wzroście nakładów na ten system.
Tak, z 4,8 proc. PKB, które mamy w tej chwili, do 7 proc.
Skąd wziąć na to pieniądze?
Oczywiście koronawirus mocno te zamierzenia zweryfikuje. Ale musimy uznać, że te 7 proc. PKB to jest nasz cel i dojść do sytuacji, w której 70 proc. klientów systemu opieki zdrowotnej będzie z niego zadowolonych, a nie na odwrót - jak to ma miejsce obecnie. W kwestiach finansowania musimy się zastanowić, czy możemy np. przesunąć na ten cel dochody z podatku akcyzowego, nakładanego m.in. na używki dewastujące zdrowie.
Wpływy z akcyzy to ok. 30 mld zł. A jeśli zakładamy wzrost nakładów na służbę zdrowia do 7 proc. PKB, to mówimy o wydatku jakichś 45 mld zł. Skąd wziąć brakującą kwotę?
Można dokonać przesunięć budżetowych i wprowadzić oszczędności. Jedną z pierwszych rzeczy, którą zrobię jako prezydent, będzie zlecenie rzetelnego audytu wydatków na aktualne inwestycje. Przekop Mierzei Wiślanej miał kosztować 1 mld zł, a teraz okazuje się, że 2 mld zł. Centralny Port Komunikacyjny to miało być 30 mld zł, ale z połączeniami kolejowymi, oprotestowanymi przez samorządy, to już 100 mld zł.
Ale pan mówi o jednostkowych wydatkach pod konkretne inwestycje, a wzrost nakładów na służbę zdrowia to stały, roczny koszt.
Zgoda. Tylko jednak na te inwestycje corocznie jakieś kwoty wydajemy. Wydajemy też ok. 750 mln zł więcej niż w 2015 roku na instytucje centralne. Państwo trzeba odchudzić, a ja zapowiedziałem, że od razu powołam zespół lekarzy, pielęgniarek, przedstawicieli innych zawodów medycznych, menedżerów, który wypracuje nowe rozwiązania w zakresie ochrony zdrowia. Ich zręby są już na mojej stronie internetowej. Można się zastanowić nad referendum w sprawie podniesienia składki zdrowotnej, ale w taki sposób, by pozostało to bez wpływu na pensje pracowników. A więc brać te środki z obszaru, którym żywi się państwo.
Nie jest to przelewaniem z pustego w próżne?
Jeśli chcemy mieć lepszą ochronę zdrowia, a mamy określoną ilość pieniędzy, musimy dokonać przesunięć.
Jakie cele zamierza pan zrealizować jako prezydent do 2025 roku?
Zadbam o samorządy, które powinny mieć zagwarantowaną wolność działania i wystarczającą ilość środków na realizację zadań. Dziś rząd, który oszukiwał latami samorządy choćby na subwencji oświatowej, bezczelnie czyha na ich niezależność, czekając czy nie wejdą z powodu epidemii i obniżonych dochodów z PIT w rygory, które mogą skończyć się ustanowieniem tam rządowych komisarzy. Druga sprawa to zupełnie inne myślenie o bezpieczeństwa państwa. BBN ma być nowoczesną instytucją, która będzie doradzała Polakom, jak bezpiecznie żyć w świecie, w którym zagrażają nam nie tylko Iskandery, ale i cyberprzestępczość, i nowe choroby. Co kwartał powinna obradować Rada Bezpieczeństwa Narodowego, w jej składzie znajdą się nie tylko przedstawiciele opozycji, ale i byli prezydenci. Będzie ona dużo bardziej decyzyjna niż w tej chwili.
Ale ona z założenia nie może być decyzyjna, skoro jest radą.
Ale może doradzać prezydentowi. Dziś RBN to koło, które się zbiera, gdy prezydent łaskawie je zwoła, państwo wzajemnie się posłuchają, a potem rozchodzą. Rada może przecież opracowywać pewne wytyczne dla BBN czy prezydenta. W ramach mojej kancelarii działać będzie też pełnomocnik osób wykluczonych. Prezydent 3 maja i 11 listopada będzie spotykał się z osobami doświadczającymi wykluczenia ze względu na wiek, tożsamość seksualną czy będącymi w kryzysie bezdomności.
Będzie miejscem, w którym kwitła będzie kultura. Pałac Prezydencki będzie miejscem, z którego wyjdą jasne inicjatywy dotyczące ekologii, prezydent stanie się liderem obywatelskiej walki o zieloną energetykę, o zatrzymanie suszy. Oczywiście nie da się zmienić wszystkiego na raz, ale przynajmniej można spróbować, by po 5 latach to państwo zostało doprowadzone do prędkości V1, że ten start będzie trwał i już ciężko będzie go przerwać.
A jak mają funkcjonować media publiczne?
Żeby je odpartyjnić, potrzeba bardzo głębokiego działania. To nie zaczęło się za PiS, ale trwa od 30 lat, z różną intensywnością. PiS tylko doprowadził stan do apogeum. W ciągu tych 30 lat telewizja publiczna miała 15 prezesów i 6 p.o. prezesa. Z tych 15.
tylko 4. nie było politykami. TVP to łup dla każdego kolejego rządu to łup. Zmiana tego trendu to olbrzymia operacja systemowa. Prezydent nie jest w stanie dokonać tego sam, mając tylko dwóch przedstawicieli w KRRiTV. Trzeba powołać radę, która określi, jaki jest punkt dojścia. A tym punktem powinna być nowoczesna telewizja publiczna - bez reklam, sformatowana tak, by naprawdę realizowała misję. Powinno się to dziać m.in. przez odpis podatkowy.
Ma pan na myśli dobrowolny odpis czy automatyczny?
To do przedyskutowania,. Reszta powinna być pokrywana z budżetu państwa i funduszu misyjnego, który będzie zarządzany przez ministra kultury. Z tego funduszu korzystać będą mogły też media komercyjne, jeśli uznają, że chcą realizować zadania misyjne.
Pan wywodzi się z mediów komercyjnych i teraz proponuje, by media publiczne nie mogły zarabiać na reklamach, a do pieniędzy budżetowych dopuścić stacje prywatne.
Jedno to finansowanie z budżetu mediów publicznych, które służą państwu, wypełniają misję i służą bezpieczeństwu narodowemu poprzez informowanie i edukowanie. Fundusz misyjny byłby elementem dodatkowym, pieniądze z niego rozdzielane byłyby na zasadzie konkursów na realizację misji. Co złego w tym, że będziemy mieli lepsze nie tylko media publiczne, ale i komercyjne? Pozwoli to uniknąć sytuacji, w której program o gwiazdach tańczących na lodzie okazuje się realizowaniem misji przez telewizję publiczną.
A co z dziennikarzami TVP?
Jeśli wyklaruje się jasna wizja tego, jak media publiczne mają wyglądać, to jasne stanie się też to, że nie będzie tam miejsca dla propagandzistów, a znajdzie dla profesjonalistów. Dziś etaty w TVP blokują osoby świadczące działalność usługową w zakresie propagandy na rzecz obecnego rządu. Natomiast nigdy nie powiem, że TVP należy zaorać, a wszystkich zwolnić. Wielu pracujących tam ludzi wcale nie marzy o propagowaniu wyłącznie linii rządu.
Tylko czy pana propozycja nie sprowadza się do tego samego, co proponuje Rafał Trzaskowski, czyli “zaorania” obecnej TVP, tyle że w aksamitnych rękawiczkach?
Nie, bo chcemy ustalić kryteria, które będą obowiązywać na lata. Wielokrotnie powtarzam moje hasło: pokolenie, nie kadencja, w takiej perspektywie myślę, bo w takiej żyją ludzie, nie partie. Natomiast mówienie, że teraz będzie się kogoś zwalniać, niczego nie zmienia, bo na ich miejsce przyjdą inni propagandziści. Jak się zmieni kryteria, stanie się jasne, kogo należy zwolnić, a kogo nie. Ale kto wie, być może będziemy też świadkami spektakularnych nawróceń i część pracowników TVP dojdzie do wniosku, że warto żyć uczciwie.
A jak pan stoi z funduszami na nową kampanię?
Dziękuję, dobrze. Pytają panowie z troski? Chcą panowie dokonać wpłaty, bo jeśli tak, chętnie opowiem, jak to zrobić wtedy, gdy znowu mój Komitet będzie mógł gromadzić środki.
Pytamy jako dziennikarze, z czystej ciekawości.
Na kampanię zebraliśmy 4 mln 973 tys. zł. Odnotowaliśmy 93 tys. wpłat o średniej wielkości 52,20 zł. W tej chwili zostało nam na koncie zamrożonych kilkaset tysięcy złotych, resztę wydaliśmy na dotychczasową kampanię. Jak ruszy nowa, wznowimy zbiórkę funduszy, nie wiem, do jakiego poziomu dojdziemy, ale wierzę, że jeszcze wiele rzeczy dokonamy. Wiem też, że kandydaci partyjni mają nieprzebrane ilości pieniędzy. Jak oni wydadzą te miliony naszych pieniędzy, bo przecież finansują swoje partyjne wojenki z budżetu, na to wpływu już nie mam.
W toku kampanii zarzucono panu, że zbiera pan fundusze w mało transparentny sposób, m.in. przez systemy płatności internetowych, w których ponoć trudno zidentyfikować rzeczywistego płatnika. Zrezygnuje pan z tego kanału finansowania kampanii?
Ale to system bardzo transparentny! W usłudze operatora PayU, z której korzystamy, uwzględnione są wszystkie obostrzenia, zgodne z obowiązującym prawem dotyczącym finansowania kampanii wyborczej. Nie można np. przyjmować darowizn z zagranicy, nawet od obywateli RP, a wpłat można dokonać tylko ze swojego rachunku bankowego i w ramach określonych ustawowo limitów. Wszystkie wpłaty są weryfikowalne, a PKW nie wykluczyła możliwości prowadzenia zbiórki w takiej formie. Proszę pamiętać, że sprawozdanie finansowe z kampanii, które przedstawimy PKW, będzie dokumentowało wszystkie te wpłaty.
Jaki jest pana kampanijny cel? Co będzie miarą sukcesu?
Wygrana z Andrzejem Dudą, to oczywiste.
A mniej ambitny cel?
Ale dlaczego zachęcają mnie panowie do obniżania sobie poprzeczki? Jestem ambitny, uważam, że w Polsce przyszedł czas na bezpartyjnego prezydenta. Moim celem jest zwycięstwo w tych wyborach.
rozmawiali: Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak