Unia Europejska znowu ma z czego wyciągać wnioski. Niezależnie od tego, czy miała możliwość zrobić dla Włochów więcej, złego wrażenia w najbardziej dotkniętym w UE koronawirusem kraju szybko nie da się zatrzeć.
Brak odpowiedzi na apele o pomoc wysyłane z Rzymu to dla eurosceptyków jeszcze jeden przykład tego, że w kryzysowych sytuacjach każdy kraj członkowski radzi sobie sam bez oglądania się na innych, a Bruksela niewiele może zrobić. Odwrotny wniosek wyciągają obrońcy zjednoczonej Europy. W ich ocenie powodem braku solidarnej odpowiedzi jest właśnie to, że stolice takie jak Rzym – zazwyczaj mocno uprzedzone do Brukseli – wzbraniały się przed rozszerzaniem jej uprawnień i dlatego w momencie kryzysu instytucje mają związane ręce. Rzeczywistość wydaje się nieco bardziej skomplikowana.
Przede wszystkim zawiódł europejski mechanizm ochrony ludności polegający na pomocy udzielanej sobie nawzajem przez kraje członkowskie w ekstremalnych sytuacjach. Procedura najpierw została przetestowana w czasie pożarów w Portugalii w 2017 r., by w kolejnym roku sprawdzić się w walce z pożarami greckich i szwedzkich lasów (w pomoc zaangażowani byli również polscy strażacy). Teraz jednak, kiedy każdy kraj członkowski musi walczyć z koronawirusowym pożarem u siebie, mechanizm okazuje się wydmuszką, bo sama Bruksela nie ma rezerw, by pomagać najbardziej potrzebującym stolicom.
W tak ekstremalnej sytuacji Włosi nie mogli również liczyć na kupienie sprzętu w sąsiednich krajach i musieli się ratować zakupem w Chinach. Zawiodło również Europejskie Centrum Zapobiegania i Kontroli Chorób powołane po epidemii SARS w 2005 r., które w starciu z koronawirusem okazało się bezzębne. Agencja ma bardzo wąskie kompetencje. Może jedynie badać zakres szerzenia choroby i wydawać rekomendacje, nie ma natomiast wpływu na wdrażane przez stolice procedury.
Czarę goryczy we Włoszech przelała szefowa Europejskiego Banku Centralnego Christine Lagarde, która – ogłaszając w zeszłym tygodniu pakiet pomocy dla europejskich gospodarek – powiedziała, że jej rolą nie jest „zmniejszanie spreadów”. To zostało odebrane jako sygnał, że szefową najważniejszej unijnej instytucji finansowej nie interesują włoskie obligacje. Rynki zareagowały natychmiast i rentowność papierów poszybowała w górę. Potem Lagarde wycofała się ze swoich słów, ale szkód nie udało się odwrócić. Stanowczo odpowiedział szefowej EBC włoski prezydent Sergio Mattarella (polityk bardzo proeuropejski), oświadczając, że Włochy oczekują gestów solidarności, a nie tworzenia przeszkód.
Wbrew złemu wrażeniu, jakie zrobiła Lagarde, Włosi będą mogli liczyć na wsparcie dla swojej gospodarki. Unia Europejska najprawdopodobniej zawiesi zasady pomocy publicznej i poluzuje dyscyplinę finansową. Środki przekazane na walkę z koronawirusem i jego skutkami nie będą brane pod uwagę przy szacowaniu luki budżetowej, co pozwoli Włochom uniknąć uruchomienia procedury nadmiernego deficytu.
Włosi dostaną również wsparcie w wysokości 2,3 mld euro pochodzące z polityki spójności (Polska jako jej największy beneficjent dostanie najwięcej, bo aż 7,4 mld euro). – Damy Włochom wszystko, o co poproszą – powiedziała w piątek kierująca Komisją Europejską Ursula von der Leyen. Ale we Włoszech, w których liczba ofiar śmiertelnych w niedzielę najpewniej przekroczyła 1500, takie deklaracje mogą budzić spore wątpliwości.
Unia Europejska dysponująca olbrzymim budżetem i odpowiedzialna za regulowanie wspólnego rynku w pierwszej kolejności ma możliwość wsparcia gospodarczego. Dla większości krajów członkowskich, które mogą już wkrótce otrzeć się o zapaść, to kwestia niebagatelna w dłuższej perspektywie i Bruksela z pewnością będzie tu odgrywać pierwszoplanową rolę. Problem w tym, że UE już na początku walki z koronawirusem złożyła o wiele dalej idące obietnice pomocy, które teraz na darmo powtarza.
Prawda jest taka, że Unia Europejska również nie oceniła właściwie ryzyka, a jej liderzy większość sił rzucili w ostatnich tygodniach na odcinek migracyjny. Nauczeni doświadczeniem sprzed pięciu lat, skupili się na rosnącej liczbie migrantów na granicy grecko-tureckiej, podczas gdy bezprecedensowe zagrożenie rosło gdzie indziej. Bruksela nie uprzedziła SARS-CoV-2, ale przyznajmy to wprost – nie udało się to nikomu. Jeszcze kilka tygodni temu niewielu w Europie myślało o koronawirusie jako realnym zagrożeniu, traktując go – podobnie jak wcześniej zikę, ebolę i SARS – jako chorobę egzotyczną, która nas nie dotknie. ©℗