Nadawane w weekend relacje ze zrewoltowanego z powodu propozycji zmian w systemie emerytalnym i podatkowym Paryża musiały ucieszyć oko Władimira Putina. Rosyjski prezydent już wie, że gospodarzem dzisiejszego spotkania normandzkiej czwórki będzie polityk, który potrzebuje sukcesu. Czegoś, co będzie można sprzedać jako przełom. Dowód, że lansowany przez Emmanuela Macrona pomysł powrotu Francji do globalnej gry nie jest jedynie tezą publicystyczną.
Putin wie również, że Niemcy będą reprezentowane w Paryżu przez kanclerz, która powoli żegna się z polityką, a podstawowym zagadnieniem zajmującym jej głowę jest kwestia zdrowia i sukcesji. Musi sobie również doskonale zdawać sprawę, że najważniejszy uczestnik rozmów – Wołodymyr Zełenski – to kolejny chętny do ogłoszenia sukcesu. Niezależnie od tego, jaką cenę przyjdzie za to zapłacić. Tylko prezydent Rosji niczego nie musi. Może czekać. Korzystać z istoty zamrożonego konfliktu, który z definicji jest obliczony na długotrwałe zamęczanie przeciwnika.
Przetrenowane przez Rosję w Abchazji, Naddniestrzu i Osetii Południowej zasady zamrażania pozwoliły Putinowi przetrwać najtrudniejsze lata w relacjach z Zachodem. W tym czasie, przy współpracy z utalentowanymi ekonomistami, jak Aleksiej Kudrin, udało mu się wytworzyć mechanizmy obronne przed systemem sankcji i niepewnością na rynku surowców. Zbudować swoistą putinomikę, zakładającą przestrzeganie celów inflacyjnych i trzymanie na odpowiednim poziomie deficytu i długu publicznego. Rosja nie zbankrutowała.
Za to w tym czasie Zachód stanął w obliczu kryzysu migracyjnego, wzrostu popularności sympatyzujących z Rosją ruchów populistycznych, brexitu, wojen handlowych (nie tylko między USA a Chinami, ale też między UE a USA) oraz problemu osuwającej się w autorytaryzm, asertywnej wobec NATO Turcji. Razem z kolejnymi kryzysami pojawiło się też nowe podejście do Rosji, która w obliczu różnych innych wyzwań okazała się nie aż tak straszna. Czym jest zajęcie kilku powiatów na Dzikich Polach i aneksja półwyspu w obliczu chwiejącego się ładu międzynarodowego, pytają dziś zwolennicy nowego otwarcia z Kremlem.
Z punktu widzenia Ukrainy najlepszym scenariuszem paryskich rozmów o przyszłości Donbasu byłoby zamrożenie ich. Chyba że Putin będzie gotów zgodzić się na rozwiązania, które w artykule dla Ukrajińskiej Prawdy zaproponował były prezydent Petro Poroszenko. Doskonale znający niuanse rozmów w formacie normandzkim polityk przekonuje, że jedynym sensownym rozwiązaniem byłoby zmuszenie Rosji do pełnego wykonania wszystkich postanowień porozumień mińskich w oparciu o tzw. mapę drogową wypracowaną podczas rozmów w Berlinie w 2016 r. Łącznie z oddaniem OBWE kontroli nad granicą ukraińsko-rosyjską, wycofaniem żołnierzy i funkcjonariuszy rosyjskich służb specjalnych z obwodów donieckiego i ługańskiego, wprowadzeniem między narodowych sił ONZ na teren republik separatystycznych (istnieje nawet dokładny plan ich ewentualnego rozmieszczenia) i przeprowadzeniem w nich wyborów, które „w pełni”, a nie „generalnie” spełnią standardy OBWE.
Poroszenko przedstawił bardzo dobry pomysł. Niemniej jednak jest on obarczony jedną wadą. Jest niewykonalny. Przy czym każdy inny wariant będzie oznaczał mniejszą lub większą porażkę Ukrainy. I będzie powolnym legalizowaniem na jej terytorium aktywów Putina. Szachującej Kijów partii Noworosja.