- Nie wiem, czy wystawianie kandydata na jakiekolwiek stanowisko w Unii byłoby celowe. W UE polscy politycy pełnili ostatnio eksponowane funkcje - mówi Konrad Szymański, wiceszef Ministerstwa Spraw Zagranicznych.

Co się zmieni w europejskiej polityce po wyborcach do PE?
Oczekujemy zmian, ale destabilizacja Unii Europejskiej nie leży w polskim interesie. W tak biało-czarnym obrazku my siebie nie widzimy. Inne ryzyko, jakie się wiąże z tym wynikiem wyborczym, jest takie, że partie status quo zinterpretują jako zielone światło do tego, by nie zmieniło się nic. To byłoby zabójcze, ponieważ oznaczałoby, że Europa, zamiast wykorzystać to nowe otwarcie jako szansę na zmianę, brnie w kierunku tych samych problemów i rozwiązań, które napędziły wiele strachu w wielu stolicach europejskich. Nie u nas, bo my olbrzymie zaburzenie zaufania do Unii oglądamy z zewnątrz, widzimy je we Włoszech, Francji czy w Holandii, ale nie w Polsce.
Chociaż wybory wygrali chadecy, to stracili większość z socjalistami. Z kolei zieloni i liberałowie, którzy dużo zyskali i mogliby wejść do wielkiej koalicji, są bardzo konfrontacyjni wobec chadeków, deklarują, że nie poprą ich kandydata na szefa KE. Czy to nie jest moment, by PiS odnowił negocjacje i zbliżył się do Europejskiej Partii Ludowej?
Paradoksalnie, to właśnie EPL jest dzisiaj w najtrudniejszym położeniu. Obóz lewicowo-liberalny, bardzo silny po tych wyborach, będzie zapewne nalegał na to, żeby chadecja pasywnie przyjęła ich agendę. To widzieliśmy w kampanii, gdy chadecja była dyscyplinowana przez socjaldemokratów w kwestiach dotyczących wartości czy wierności projektowi europejskiemu, poniekąd związanych m.in. z tematyką praworządności. EPL musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy chce być przystawką obozu lewicowo-liberalnego, czy też zdecyduje się chronić swoją tożsamość i pokaże, że stanowi realną alternatywę dla liberalnej lewicy. Teraz jest czas wyboru.
Jej ambitne podejście najpierw musiałaby potwierdzić doraźna współpraca wokół konkretnych tematów. W odróżnieniu od parlamentów krajowych, w Parlamencie Europejskim nie ma trwałych koalicji, one są budowane w niemal każdej sprawie politycznej od podstaw. Poprzednia kadencja pokazuje, że wielka koalicja chadeków i socjalistów miała wpływ na decyzje personalne, ale jeśli chodzi o decyzje polityczne, najważniejsze, związane z tym, jak wygląda prawo unijne, jak Unia działa, bardzo często dochodziło do pęknięcia i zawiązywana była inna koalicja – EPL z ALDE i EKR (frakcja, do której należy PiS – red.). Tutaj się nic nie zmieni. EKR zachowa gotowość do budowania właśnie takich koalicji, nieformalnych, mniej dostrzeganych w publicystyce. Ich spoiwem jest głównie wspólny rynek i polityka bezpieczeństwa.
PiS jest gotowy na współpracę z EPL?
Wszystko będzie zależało od tego, czy EPL będzie chciała zachować swoją podmiotową rolę. Równie dobrze jestem sobie w stanie wyobrazić sytuację, w której EPL chodzi na pasku lewicy i liberałów. I wtedy nie ma w ogóle szans na rozmowy o koalicjach. Myślę jednak, że oddolne procesy w chadecji nam sprzyjają. Jeśli EPL będzie chciała zamanifestować, że w sprawach takich jak bezpieczeństwo, wspólny rynek czy polityka energetyczna ma własne zdanie, to wtedy otwiera się możliwość do tworzenia koalicji politycznych w konkretnych sprawach. Wówczas to może wyglądać zupełnie inaczej, niż wszyscy dziś sądzą.
Czy zwycięstwo partii progresywnych nie pokazuje, że Europejczycy chcą „więcej Europy”?
Niektórzy chcą więcej, ale inni chcą mniej. Wybory pokazały, że żyjemy w czasach polaryzacji i nic nie wskazuje, żeby ten proces się zatrzymał. Konsekwencją tego będzie osłabienie parlamentu, ponieważ będzie mniejsza zdolność do współpracy pomiędzy grupami politycznymi, wbrew temu, co liderzy tych grup będą utrzymywali. Na pewno rośnie napięcie w debacie europejskiej, do tej pory była dość nudna. Wybory stały się cezurą, bo okazało się, że przed Europą jest wybór. Nie ma jednej zdeterminowanej drogi europejskiej, czego efektem jest wyższa frekwencja. Do ludzi dotarło, że to nie jest samoistny proces zdeterminowany historycznie, który będzie toczył się w jednym, określonym kierunku. Może pójść w jedną czy w drugą stronę, i to decyduje o polityzacji procesu.
Czy PiS nie zostanie obok głównego nurtu decyzyjnego w sprawie nominacji na najważniejsze unijne funkcje?
Dlaczego? Premier Mateusz Morawiecki, wraz z kilkoma innymi premierami, podniósł na ostatnim szczycie, że nie chodzi o to tylko, by ułożyć się między sobą za wszelką cenę. Chodzi również o to, by wyznaczyć kierunek pracy Unii. To jest istota rzeczy. Ważniejsze od tego, kto, jest to, co będzie robić w UE przez kolejne pięć lat. W tym sensie nigdy nie obstawialiśmy scenariusza destabilizacji, ale z pewnością nie jesteśmy partią status quo.
Kto spełnia nasze wymogi?
Dopiero przechodzimy do nazwisk i to jest przedmiotem konsultacji premiera prowadzonych w bardzo różnych formatach. Dla nas ważne jest, by obok kryteriów geograficznych czy politycznych przyniosło to pożądany skutek dla pracy instytucji. Nie chodzi tylko o formalną zbieżność z jakąś większością parlamentarną, która będzie krucha i ułomna, nie będzie trwała. Chodzi przede wszystkim o to, by to prowadziło do stworzenia politycznego planu. Dlatego równolegle do personaliów toczą się prace nad agendą strategiczną, która w mniejszym stopniu koncentruje uwagę, bo jest o wiele bardziej skomplikowana, ale o wiele ważniejsza.
Będziemy popierać kandydatów z Europy Środkowej na najwyższe stanowiska w UE?
Nie chciałbym, żeby ktokolwiek sprowadzał rolę tak dużego kraju jak Polska tylko i wyłącznie do tego, żeby ktoś z Europy Środkowej był na jakimkolwiek stanowisku. Dla nas ważny jest nie tylko parytet geograficzny, ale także, by odpowiadał nam – na tyle, na ile to możliwe – cały układ personalny na szczytach UE. Nie mniej ważny jest kształt zobowiązań politycznych. To wynika z polskiego wkładu do debaty o agendzie strategicznej, na którą powinny się złożyć: klimat, rynek cyfrowy, rynek wspólnotowy, polityka przemysłowa, migracje i obronność. Jasno pokazujemy, czego oczekujemy w tych obszarach, to istotny element polskiego stanowiska w grze personalnej.
Możemy wystawić własnego kandydata na którekolwiek stanowisko?
Możemy, ale nie wiem, czy to byłoby celowe w tym momencie. W powszechnej opinii w Unii Europejskiej polscy politycy pełnili w ostatnim czasie bardzo eksponowane funkcje.
Kandydatem chadeków jest Niemiec Manfred Weber. Polska jest gotowa na niemieckiego szefa KE? To nie da Berlinowi za dużego wpływu?
Polska na cały ten proces patrzy pragmatycznie. W przypadku tego rozdania mamy na razie jednego kandydata niemieckiego do objęcia jakiejś funkcji. Być może drugim będzie Jens Weidmann na stanowisko szefa Europejskiego Banku Centralnego. Nie chodzi o to, by ich oceniać jedynie przez pryzmat narodowy. Ważniejsze jest to, że wyniki wyborów nie dają żadnej jednoznacznej wskazówki. Nikt nie ma dzisiaj większości w parlamencie, a to oznacza, że spitzenkandydaci, kandydaci wiodący, na pewno nie są jedyni ani nie są najważniejsi w tej rozgrywce.
Niektórzy przywódcy, jak prezydent Emmanuel Macron, dużo bardziej bezpośrednio podważają kompetencje Manfreda Webera do pełnienia funkcji szefa KE, wskazując, że nie ma on żadnego doświadczenia rządowego.
Wygaszenie sporu o praworządność będzie miało dla nas znaczenie przy obsadzie szefa KE?
My nie szukamy w Brukseli żadnych koncesji, oczekujemy partnerskiej, lojalnej współpracy. Ta sprawa nie ma obiektywnych podstaw i powinna być dawno zamknięta. Natomiast Komisja Europejska zrobiła błąd, rozwlekając ją tak, by dotarła do samych wyborów. To błąd, który powinien być dostrzeżony.
Jest możliwość, że to Frans Timmermans, czyli twarz tego sporu ze strony KE, zostanie szefem Komisji?
Kandydatów jest coraz więcej i rola spitzenkandydatów na pewno nie jest dominująca w tym procesie.
Co z przewodniczącym Tuskiem, czy w nowym rozdaniu może się znaleźć dla niego miejsce?
Przewodniczący Tusk kończy swoją misję i to w skandaliczny sposób. Sprzeczne z traktatami UE, hazardowe posunięcie zaangażowania się wprost w kampanię partii opozycyjnych przyniosło porażkę opozycji i osobistą porażkę Tuska. Więc może zamilczmy.
Kiedy się rozstrzygnie rozdanie personalne?
Nieformalne rozmowy premiera na ten temat są bardzo intensywne, bo jest plan, by zakończyć je do 21 czerwca. Mam wątpliwości, czy to się uda. Gdyż pojawia się coraz więcej kandydatur, możliwe jest więc wielkie tąpnięcie i kryzys personalny. Gdy dotychczasowi kandydaci będą osłabieni, do gry publicznie wejdą nowi gracze. Sposób, w jaki wyniki wyborów zostały odebrane przez członków Rady Europejskiej, co było widać na ostatnim szczycie, osłabia kandydatów wiodących partii paneuropejskich. Ale to dopiero pierwszy krok. Niebawem pojawi się szersza grupa osób.
Trwają rozmowy z Matteo Salvinim o jakiejś wspólnej reprezentacji?
Zainteresowanie wobec PiS z różnych stron było widać jeszcze przed wyborami. Politycznie mogę powtórzyć: Polska nie jest zainteresowana destabilizacją projektu europejskiego, ale ma swoje oczekiwania, szczególnie w zakresie polityki bezpieczeństwa i wspólnego rynku. To będą ważne kryteria oceny, w jaki sposób nasza delegacja będzie funkcjonowała wewnątrz Parlamentu. To, jaka będzie forma instytucjonalna, będzie zależało od tego, jak będzie prowadzona codzienna realna gra.
Jaką funkcję może pełnić Beata Szydło, która dostała nie tylko najwięcej głosów w skali Polski, ale całego kontynentu?
Beata Szydło ma bardzo silny mandat oparty nie tylko na wyniku wyborczym, co w Parlamencie ma duże znaczenie, ale także na świeżym doświadczeniu rządowym. Co więcej, reprezentuje partię rządzącą w jednym z głównych państw członkowskich. Będzie w elitarnej grupie posłów z tego typu doświadczeniem, są oni w PE bardzo cenieni. To się powinno przełożyć na ważne stanowisko w strukturach Parlamentu.