Zdominowana przez demokratów Izba Reprezentantów od dłuższego czasu chce sprawdzić, czy obecny prezydent płacił podatki zgodnie z prawem.
Głowa państwa uważa, że to kolejny polityczny atak organizowany przez opozycję. Ale problem sprowadza się do tego, że prezydent Donald Trump faktycznie mógł wprowadzać Amerykanów w błąd. Wszystko, co media, w tym przede wszystkim „New York Times”, ustaliły ostatnio na temat jego relacji z fiskusem, pochodzi ze zbyt dawnych czasów, by móc w ogóle zacząć rozmowę o ewentualnym postawieniu prezydentowi zarzutów oraz pociągnięciu go do odpowiedzialności karnej. Ale w dalszym ciągu mogą go czekać ewentualne grzywny za przestępstwa podatkowe.
Z pewnością da się na podstawie tych ustaleń stwierdzić, że kłamał on w wielu dotyczących tego tematu sprawach, m.in. o tym, ile odziedziczył po ojcu, a ile naprawdę zarobił jako biznesmen i inwestor. Pewnym tropem jest też to, że Fred Trump w nielegalny sposób zabezpieczył swoje dzieci przed płaceniem podatku spadkowego. Starsza siostra prezydenta, Maryanne, która była przez kilka dekad sędzią federalną, przeszła w lutym na emeryturę i nie można już wszcząć postępowania w sprawie ewentualnych naruszeń etycznych wobec niej.
W zeszłym tygodniu „New York Times” napisał o zeznaniach podatkowych Donalda Trumpa z lat 1985–1994. Źródło dziennikarzy w Internal Revenue Service, czyli amerykańskim odpowiedniku urzędu skarbowego, podaje, że w ciągu tamtej dekady przyszły prezydent zanotował straty w wysokości około 1 mld dol., wobec czego przez osiem z dziesięciu lat podatkowych nie zapłacił fiskusowi ani centa. Dziwić to może szczególnie dlatego, że w okresie, gdy biznesmen rzekomo odbijał się od jednej inwestycyjnej porażki do drugiej, prowadził bardzo wystawny tryb życia.
Josh Barro na łamach magazynu „New York” pisze, że wydaje się mało możliwym, żeby Trump naprawdę stracił miliard dolarów, bo… najpewniej nigdy nie miał miliarda. „Nie tyle był najgorszym biznesmenem z możliwych, co najbardziej nieopodatkowanym” – stwierdza publicysta. Na to prezydent odpowiedział na Twitterze: „Straty są czasem uznawane za ucieczkę od podatków. Możesz je stworzyć, budując czy nawet kupując nieruchomości. Zawsze chcesz pokazać straty ze względu na podatki. Prawie wszyscy prawdziwi deweloperzy tak robili” – napisał prezydent.
O ile Fred Trump rzeczywiście dorobił się na handlu nieruchomościami, to jego syn topił pieniądze w Atlantic City, hazardowym zagłębiu na wybrzeżu New Jersey. Miasteczko to zresztą doprowadził do upadku. Budowa kompleksu, który przeszedł do historii jako Trump Taj Mahal, zaczęła się – pod inną nazwą – w 1983 r. Po okresie pomniejszych transformacji własnościowych w 1986 r. na scenę wkroczył Donald Trump. Nowojorski inwestor wyemitował śmieciowe obligacje, żeby zebrać ponad 600 mln dol. na dokończenie projektu. A że w latach 80. XX w. jego nazwisko działało jak magnes, to środki zebrał. 2 kwietnia 1990 r. w typowo trumpowskim stylu otwarto największe wówczas w dziejach świata kasyno, okolone 2 tys. pokoi gościnnych.
Donald mówił wtedy, że to „ósmy cud świata”. Ale wystarczył niecały rok, by ten zdumiewający architektoniczny rarytas zaczął przynosić straty. Firma przeszła przez procedurę bankructwa naprawczego. Trump oddał 50 proc. udziałów posiadaczom wspomnianych obligacji w zamian za obniżenie oprocentowania i opóźnienie wykupu papierów. W 1995 r. powstała firma Trump Entertainment Resorts, skupiająca jego inwestycje. W 2009 r. Trump się wycofał, odsprzedając udziały w TER za bezcen firmie Icahn Enterprises. Ale w zamian za drobny pakiet akcji zostawił nazwisko.
Tymczasem klęska Trump Taj Mahal wieńczy jego długą ścieżkę klęsk. Od początku inwestycji w Atlantic City – miał tu w sumie cztery gigantyczne kasyna – lawirował, wykorzystując luki w prawie albo, co udowodnił mu Departament Skarbu, załatwiając sprawy pod stołem. Własnych pieniędzy prawie nie wkładał, opierał się na wspomnianych papierach dłużnych, przerzucał osobiste długi na konto firmy, a sam wypłacał sobie krociowe pensje i nagrody.
Po ostatnich doniesieniach prasowych najbardziej może poruszyć Amerykanów to, że ich prezydent po prostu kłamał w sprawie tego, ile dostał od ojca. Trump niejednokrotnie mówił, że senior wsparł go skromną, nieprzekraczającą miliona dolarów pożyczką na start. Tymczasem „New York Times” pisze, że Fred ofiarował mu 200 mln dol., co uwzględniając inflację, równa się dzisiejszym 400 mln dol. Problem w tym, że w większości nie był to spadek albo darowizna, lecz zupełnie nieopodatkowane, nielegalne transfery.
Dziś resort skarbu robi wszystko, żeby nie ujawnić Kongresowi rozliczeń Trumpa z fiskusem. Jego szef Steven Mnuchin odmówił szefowi komisji izby ds. prawa podatkowego Richardowi Nealowi ujawnienia zeznań podatkowych Trumpa, uzasadniając to w kuriozalny – zdaniem opozycji – sposób. „W porozumieniu i po konsultacjach z Departamentem Sprawiedliwości stwierdzam, że te dokumenty nie służą żadnemu istotnemu celowi legislacyjnemu, wobec czego nie ujawnię ich Kongresowi” – napisał w oficjalnej korespondencji polityk.
A co najbardziej interesuje kongresmenów? Na pewno nie to, jak złym był biznesmenem ani to, jak kłamał w sprawie tego, co dostał od ojca. Reporterzy ustalili wcześniej, że jeszcze przed zaprzysiężeniem 45. prezydenta Trump Tower miała gorącą linię z uzależnionym od Kremla Alfa Bankiem. Jeżeli nowojorski biznesmen spłacał raty za pożyczkę w tej instytucji finansowej, powinien to uwzględnić w swoim zeznaniu, bo branie kredytu upoważnia do wielu ulg podatkowych. To może być kolejny trop w sprawie Russiagate, zupełnie na marginesie śledztwa specjalnego prokuratora Roberta Muellera.
Osobliwą linię obrony wybrała rzeczniczka prezydenta Sarah Huckabee Sanders. – Nie sądzę, aby Kongres, szczególnie ta grupa kongresmenów i kongresmenek, była na tyle inteligentna, by przeanalizować tysiące stron, które – jak sądzę – opisują podatki Donalda Trumpa – powiedziała w zeszłym miesiącu na antenie Fox News.