Debata wokół sprawy Mesuta Özila będzie przez dłuższy czas jedną z ważniejszych, jakie odbywają się w Niemczech. Trzy lata temu, godząc się na przyjęcie blisko półtora miliona uchodźców, Niemcy byli pewni, że poradzą sobie z tym wielkim wyzwaniem. Ale czy jest to możliwe, skoro dziś okazuje się, że nawet ktoś taki jak Mesut Özil „jest o lata świetlne oddalony od integracji” (cytat za liderką Alternatywy dla Niemiec, AfD, Alice Weidel)? Także w Niemczech media i politycy potrzebują dziś wielkich haseł i silnych emocji.
Magazyn DGP / Dziennik Gazeta Prawna
„Özil wymachuje maczugą rasizmu” – tytułuje swój komentarz niemiecki tabloid „Bild”. Ilustruje go zdjęciem dawnego mistrza świata siedzącego na piłce, z nieobecnym wzrokiem utkwionym w siną dal. Czy tak właśnie wygląda ten niemiecki skandalista? Wydaje się, że to raczej jakiś oldboy niezdolny do poważnego ataku. Być może jednak właśnie to zestawienie dobrze przedstawia debatę, którą wywołał mający tureckie korzenie były reprezentant Niemiec w piłce nożnej. Wiele w niej emocji, sprzeczności i niejasnych interesów.
„Jako Żyda oburza mnie, gdy uderza się w Niemcy i nowych, oświeconych Niemców, których jest większość, »maczugą Auschwitz«. Tak nie pozwalam, by walano młotkiem rasizmu we wszystkich Niemców” – napisał w specjalnym komentarzu dla „Bilda” prof. Michael Wolffsohn, wieloletni działacz instytucji żydowskich w Niemczech i były wykładowca historii na Uniwersytecie Bundeswehry. Wolffsohn uważa siebie za „żydowsko-niemieckiego patriotę”, a jego opinia bardzo liczy się w Niemczech, szczególnie w konserwatywnych kręgach. To, że także on zabiera głos w sprawie rezygnacji Mesuta Özila z gry w piłkarskiej reprezentacji Niemiec, oznacza, że sprawa stała się naprawdę poważna. Tym bardziej że Wolffsohn posłużył się kontrowersyjnym pojęciem, które ponad dekadę temu ukuł Martin Walser.
Ten słynny niemiecki pisarz wystąpił wtedy z głośnym sprzeciwem wobec „instrumentalizacji Holokaustu” i wykorzystywania Auschwitz jako „moralnej maczugi” przeciw oponentom. Tymi wypowiedziami wywołał skandal. Zarzucano mu historyczny rewizjonizm. Równocześnie Walser stał się popularny w niemieckich środowiskach narodowych, które wówczas jeszcze nie potrafiły się przebić do opinii publicznej. Podobało im się, że wreszcie ktoś publicznie wystąpił przeciw przejawom „przedsiębiorstwa Holokaust”, które „ciągle szantażuje Niemcy”, oraz że tym kimś okazał się sympatyzujący wcześniej z lewicą literat. Czyżby więc Mesut Özil także był częścią jakiegoś nowego spisku przeciw Niemcom i właśnie dlatego atakuje się go z użyciem najcięższych dział? Niewykluczone – przynajmniej dla „Bilda”, największej niemieckiej gazety.
„Erdoğan z Özilem chcą mieć Euro 2024?” – retorycznie pyta bulwarówka. Już we wrześniu UEFA zdecyduje, gdzie odbędą się kolejne mistrzostwa Europy. Do niedawna faworytem wyścigu o organizację tej prestiżowej imprezy były Niemcy. Teraz z powodu zarzutów o rasizm mogą stracić część głosów innych federacji w Europie, na czym skorzystaliby właśnie konkurenci z Turcji. Jednym z głównych przesłań UEFA jest przecież „No to Racism”, które wyświetla się milionom kibiców przy okazji każdych europejskich rozgrywek. Redaktorom „Bilda” układa się więc wszystko w logiczną całość. Tym bardziej że prezydent Turcji Recep Erdoğan gratulował Özilowi rezygnacji z gry dla Niemiec, które „nie zmieniły się od czasów Adolfa Hitlera” i w których „rasizm został jedynie zmodernizowany”. „Postawa Özila jest całkowicie patriotyczna. Całuję jego oczy!” – ogłosił Erdoğan po telefonicznej rozmowie z piłkarzem.
Trzy lata temu szefowie „Bilda” domagali się, by wszystkie drużyny pierwszej Bundesligi grały z logo akcji gazety pt. „Pomagamy! #refugeeswelcome”. Był to czas kryzysu migracyjnego, kiedy do Europy napłynęło ponad milion uchodźców z Bliskiego Wschodu i północnej Afryki. Gazeta opisywała wtedy, jak sami Niemcy musieli uciekać z kraju w czasach narodowego socjalizmu i NRD. Na jej łamach politycy, przedsiębiorcy i celebryci przekonywali, że ich kraj poradzi sobie z nowym wyzwaniem, a czytelnicy opisywali, jak pomagają przybyszom. Kiedy niektóre z pierwszoligowych klubów piłkarskich odmówiły wsparcia akcji „Bilda”, redakcja była mocno rozczarowana. Jeszcze bardziej, gdy okazało się, że masowo traci odbiorców. W ciągu roku jej sprzedaż spadła aż o 250 tys. egzemplarzy. Dziś jest to 1,6 mln, podczas gdy dekadę temu było to prawie dwa razy tyle.
Tak jak inne tabloidy, „Bild” chce być reprezentantem interesów „zwykłego człowieka”. To właśnie on, a nie subskrybenci, których jest zaledwie 5 proc., codziennie decyduje w kiosku, czy kupić kolejny numer gazety. To rodzaj nieustannego sondażu opinii publicznej na gigantycznej liczbie respondentów. Trzy lata temu duża część Niemców uznała, że „ich” dotychczasowa gazeta przestała wyrażać ich opinie i obawy w kwestiach imigracji, a zaczęła prezentować racje politycznego establishmentu. Nic więc dziwnego, że dziennik dość szybko skorygował swoją linię i od ponad dwóch lat regularnie podaje „prawdę” o imigrantach, czyli o kosztach związanych z ich utrzymaniem, przestępczości wśród przybyszów i kolejnych „lawinach azylantów”. Według niektórych w ten sposób przyczynił się do sukcesów populistycznej AfD. W tej sytuacji Özil nie mógł liczyć na jakąkolwiek pobłażliwość ze strony najbardziej poczytnego niemieckiego dziennika.
„Niemiecki milioner politycznie angażuje się na rzecz człowieka, który prowadzi do gospodarczej ruiny tureckiej młodzieży” – tak Mesuta Özila określił Julian Reichelt, redaktor naczelny „Bilda”. Jego zdaniem niemieccy politycy wyrażający solidarność z piłkarzem występują po złej stronie, bo tak naprawdę ten spór to „walka pomiędzy systemami wolności i ucisku”. Ostrzej nie da się już tego powiedzieć. A przecież nie tak dawno to właśnie ta gazeta angażowała się na rzecz współpracy z Turcją, jej były naczelny wspierał europejskie aspiracje Turków, a wydawca, czyli koncern Axel Springer, prowadził biznesową ekspansję nad Bosforem. Rewolucja, jakiej dokonał Recep Erdoğan w Turcji, zmieniła także relacje niemiecko-tureckie.
W Niemczech żyje półtora miliona obywateli Turcji i prawie tyle samo Niemców z tureckimi korzeniami. To największa mniejszość narodowa w tym kraju. Polaków, którzy pod względem liczebności są w tej statystyce wiceliderem, jest około miliona. Urodzony i wychowany w tureckiej rodzinie w Niemczech Mesut Özil był do niedawna wzorcowym przykładem integracji. Był to ważny symbol, bo znaczna część niemieckich Turków żyje w tzw. równoległym społeczeństwie, które nie ma wiele styczności z innymi Niemcami. Ten społeczny problem nabrał politycznego wymiaru, kiedy prezydent Erdoğan zaczął w radykalny sposób przekształcać Turcję w rządzone twardą ręką państwo islamskie. Wbrew oczekiwaniom Niemców okazało się wtedy, że niemieccy Turcy wcale nie potępiają antydemokratycznych praktyk „nowego sułtana”. Przeciwnie. W żadnym innym kraju lokalna turecka społeczność tak silnie nie popiera Erdoğana, jak Turcy w Niemczech. Według badań Centrum ds. Studiów Tureckich (ZfTI) w Duisburgu wśród niemieckich Turków więcej jest również tych, którzy uważają, że Turcja bardziej się o nich troszczy niż państwo niemieckie. Zarzuty Özila wobec Niemców mogą tylko wzmocnić tego typu tendencje i niekorzystnie wpłynąć na integrację Turków w RFN.
Ta sytuacja to idealna okazja dla prezydenta Erdoğana, który dzięki temu może pokazać, że jedyną ojczyzną Turków i osób pochodzenia tureckiego może być Turcja. Przed niedawnymi wyborami w Turcji kraje UE nie zezwoliły Recepowi Erdoğanowi na wiece polityczne na ich terytorium, co miało być kolejnym przejawem dyskryminacji Turków w Europie. Turecki prezydent mógł wystąpić tylko w Sarajewie, gdzie wezwał sześć milionów rozsianych w krajach Unii rodaków, by „pokazali siłę” i sprzeciwiali się tym, którzy prowadzą działania antytureckie (w rozumieniu Erdoğana sprzeciwiają się jego polityce). Chociaż Mesut Özil od ponad dziesięciu lat nie ma tureckiego obywatelstwa, to prezydent Erdoğan może teraz przedstawiać go jako swojego sojusznika, który realizuje jego wezwanie. Wymarzony temat na początek pierwszej kadencji prezydenckiej po zmianie konstytucji Turcji.
Z „afery Özila” mogą być zadowoleni także niemieccy populiści. Ostrzegali oni przecież nie tylko przed negatywnymi konsekwencjami napływu cudzoziemców (w Niemczech żyje około 10 milionów osób, które są obywatelami innych państw). Sprzeciwiali się również przyznawaniu podwójnego obywatelstwa i powątpiewali w lojalność Niemców o zagranicznych korzeniach. „Ludzie doceniają Jerome Boatenga jako piłkarza, ale takich jak on nie chcą jako sąsiadów” – mówił dwa lata temu o koledze Özila z reprezentacji i gwieździe Bayernu Monachium Alexander Gauland, jeden z liderów AfD. Gauland twierdzi, że te stwierdzenia odnoszące się do piłkarza, który urodził i wychował się w Niemczech, którego matka jest Niemką, a ojciec pochodzi z Ghany, nie są w najmniejszym stopniu rasistowskie. W ten sposób chciał jedynie wyrazić „obawy wielu Niemców”. Podobnie inni politycy AfD manifestowali nieufność wobec Özila. „Dlaczego on nie śpiewa niemieckiego hymnu?”, „Czy musi obnosić się ze swoim islamem i publikować zdjęcia z pielgrzymki do Mekki?” – takie hasła zyskiwały tysiące lajków w niemieckich mediach społecznościowych, a AfD wywindowały na drugie miejsce w niektórych sondażach preferencji partyjnych.
W 2010 r. ówczesny prezydent RFN Christian Wulff w wystąpieniu z okazji święta jedności powiedział, że „islam należy do Niemiec”. Spotkał się z krytyką, ale w podobny sposób wyrażali się później kanclerz Angela Merkel i obecny przewodniczący Bundestagu Wolfgang Schäuble. Fakt, że w Niemczech żyje około pięciu milionów muzułmanów, wydaje się również potwierdzać te słowa. Jednak aktualne nastroje sprawiają, że politycy nie tylko unikają już takich sformułowań, ale też uważają za stosowne, by zadeklarować, iż „islam nie należy do Niemiec”. Tak na wiosnę ogłosił przewodniczący bawarskiej CSU Horst Seehofer, który jako szef MSZ odpowiada również za sport w Niemczech. Jako doświadczony polityk Seehofer wiedział, że musi dodać, iż „żyjący u nas muzułmanie oczywiście należą do Niemiec”. Większość Niemców podziela te opinie. Być może więc Mesut Özil przynajmniej częściowo ma rację, że część publicznych ataków, która go spotykała, miała związek z tym, że jest muzułmaninem? Co ciekawe, według Özila polskie korzenie Lukasa Podolskiego i Miroslava Klose chroniły ich przed niesprawiedliwymi atakami.
Ta niemiecka dyskusja zapewne i tak by się odbyła, ale obszerne i pełne oskarżeń oświadczenie Mesuta Özila nadało jej tak emocjonalny charakter. Ten wrażliwy i z reguły małomówny piłkarz poczuł się jednak zdradzony przez sportowych działaczy, którzy po klęsce na mundialu w Rosji ratowali swoje stanowiska i właśnie jego wskazali jako winnego porażek. Gdyby niemiecka drużyna znów zwyciężyła, ta debata wyglądałaby zupełnie inaczej. Być może „Bild” ogłosiłby nawet, że Niemcy są także mistrzami multi-kulti i najlepiej na świecie potrafią integrować imigrantów.
W 2010 r. prezydent RFN Christian Wulff w wystąpieniu z okazji święta jedności powiedział, że „islam należy do Niemiec”. Spotkał się z krytyką, ale w podobny sposób wyrażali się później kanclerz Angela Merkel i obecny przewodniczący Bundestagu Wolfgang Schäuble. Fakt, że w Niemczech żyje około pięciu milionów muzułmanów, wydaje się również potwierdzać te słowa. Jednak aktualne nastroje sprawiają, że politycy nie tylko unikają już takich sformułowań, ale też uważają za stosowne, by zadeklarować, iż „islam nie należy do Niemiec”