Niezdolność partii proniepodległościowych do powołania nowych władz regionu powoduje, że poparcie dla secesji spadło do najniższego poziomu od czterech lat i jest wyraźnie niższe niż dla pozostania w składzie Hiszpanii
Kto będzie następcą Carlesa Puigdemonta, szefującego katalońskiemu rządowi do chwili zawieszenia autonomii regionu przez Madryt w październiku ub.r.? Przebywający na uchodźctwie w Belgii Puigdemont zrezygnował wreszcie z dalszego forsowania swojej kandydatury na ten urząd, choć przez wiele miesięcy utrzymywał, że przy obecnych możliwościach technologicznych będzie w stanie kierować stamtąd katalońskim rządem.
Władze w Madrycie uznały to rozwiązanie za absurdalne i niezgodne z prawem, Puigdemont na swojego następcę namaścił więc Jordiego Sáncheza. Kandydaturę tego deputowanego i przewodniczącego proniepodległościowej organizacji Katalońskie Zgromadzenie Narodowe (ANC) formalnie przedstawił przewodniczący regionalnego parlamentu Roger Torrent. Głosowanie nad powołaniem Sáncheza może się odbyć jeszcze w tym tygodniu.
Problem w tym, że jego szanse na kierowanie rządem nie są wiele większe niż Puigdemonta. Po pierwsze dlatego, że ugrupowania bloku niepodległościowego nie potrafią uzgodnić wspólnego stanowiska. Wstrzymanie się od głosu już zapowiedziała skrajnie lewicowa Partia Jedności Ludowej (CUP), która w poprzedniej kadencji wspierała mniejszościowy rząd secesjonistów. CUP ma tylko cztery mandaty w katalońskim parlamencie, ale bez nich dwa ugrupowania mające tworzyć rząd (kierowany przez Puigdemonta blok o nazwie Tak dla Katalonii oraz Republikańska Lewica Katalonii – ERC) nie mają większości. To CUP zablokowało w poprzedniej kadencji kandydaturę dotychczasowego premiera Artura Masa, wskutek czego jako kompromisowego kandydata wybrano mało znanego wtedy Puigdemonta. Niezadowolenie z Sáncheza wyraża też ERC, które uważa, iż to jego lider Oriol Junqueras – mimo że przebywa w areszcie – powinien kierować rządem. Zresztą Sánchez też został aresztowany pod zarzutem działalności wywrotowej. Władze w Madrycie nie zamierzają go wypuścić, a gdyby został wybrany pod nieobecność, natychmiast usuną go z urzędu.
– Sánchez jest elementem trwającej bitwy między pragmatyczną a bezkompromisową częścią ruchu niepodległościowego. Pierwsi uważają, że najważniejsze jest powstanie rządu, który w efektywny sposób będzie sprawował kontrolę nad regionem. Drudzy chcą dalszego wywierania presji na Hiszpanię. Wystawienie Sáncheza jest elementem tej strategii, ale nie jest ona skuteczna – mówi dr Andrew Dowling, ekspert od współczesnej historii Katalonii z uniwersytetu w Cardiff.
Przedłużający się impas i brak bliskiej perspektywy utworzenia rządu – co jest warunkiem przywrócenia przez Madryt katalońskiej autonomii – grożą kolejnymi wyborami. Ale zdaniem dr. Dowlinga do tego nie dojdzie. – Miesiąc temu był to realny scenariusz, teraz znacznie mniej. Główną siłą dążącą do wyborów, gdyby sprawy szły nie po ich myśli, był Puigdemont i jego otoczenie. Obecnie są za słabi, by do tego doprowadzić – mówi dr Dowling.
A skoro rządem nie pokierują ani Puigdemont, ani Sánchez, następnym kandydatem może być Jordi Turull, związany z Puigdemontem. I na nim ciążą zarzuty, więc też zostanie odsunięty przez hiszpańskie władze. – Ale to jest jedynie opóźnianiem nieuchronnego scenariusza, jakim jest wybór pragmatycznego kandydata, który będzie mógł realnie kierować regionalnym rządem – ocenia.
Prawdopodobieństwo kolejnych wyborów zmniejsza też słabnące poparcie Katalończyków dla niepodległości, więc ugrupowania, które w grudniu uzyskały minimalną większość, jeśli chodzi o liczbę mandatów, teraz by nie powtórzyły tego wyniku. Według badania przeprowadzonego przez podlegający katalońskiemu rządowi ośrodek Centro d’Estudis d’Opinio secesję popiera 40,8 proc. mieszkańców regionu. To wyraźny spadek w porównaniu z październikiem, gdy opowiadało się za nią 48,7 proc. ankietowanych, a zarazem najniższy odsetek od czterech lat. Za pozostaniem Katalonii w składzie Hiszpanii jest natomiast 53,9 proc. pytanych, o ponad 10 pkt proc. więcej niż w październiku (43,6 proc.). To najlepszy wynik zwolenników status quo od czterech lat.
Andrew Dowling wyjaśnia, że na ten spadek poparcia składa się kilka czynników. Głównie to, że wielu ludzi jest zmęczonych sytuacją polityczną. Okres między wrześniem a grudniem zeszłego roku to najbardziej napięte miesiące w Katalonii w ciągu ostatnich 40 lat.
Ruch niepodległościowy nie był w stanie spełnić złożonych obietnic, w związku z tym ludzie przestali wierzyć, że niepodległość jest na wyciągnięcie ręki. No i jeszcze jedna rzecz: od czasu referendum ponad trzy tysiące firm przeniosło swoje siedziby z Katalonii gdzie indziej, więc część tego spadku poparcia dla secesji jest zapewne związana z obawami gospodarczymi.