W Europie mało kto zważa na polskie spory – Francja czy Hiszpania mają swoje problemy. Ale osłabienie polskich władz jest w interesie wielu poważnych graczy Unii Europejskiej. Zarówno proszenie Unii o pomoc, jak i krzyczenie, że Unia to lewacka biurokracja, tylko osłabia Polskę. Autorów tych wołań trzeba trzymać z daleka od rządzenia krajem, niech rządzą sobie na poziomie województw.
Magazyn DGP 5.01 / Dziennik Gazeta Prawna
Unia Europejska to unia dla Polaków. Politycy polscy, którzy próbują straszyć nas Wspólnotą, popełniają błąd, którego skali nie da się zmierzyć. Jedni wskazują na ponadpaństwową federację jako na ograniczenie suwerenności Polski – i ukrywają prawdę. A jest ona prosta: Polska poza strukturami UE podlegać będzie nie słabszej, ale silniejszej presji międzynarodowej, włączając w to presję ogromnych przedsiębiorstw. I europejski kraj poza UE nie będzie w tej rozgrywce silniejszy, lecz słabszy. Drudzy wskazują na Unię jako na potencjalnego wychowawcę pisowskiego rządu i Brukselę jako na centrum wyzwoleńczej krucjaty. Znowu nieprawda, i to podwójna. Zbyt wiele interesów krzyżuje się w UE, aby umiała ona wypracować jednolite moralnie i przekonujące stanowisko wobec różnych kryzysów. Ponadto każda skuteczna interwencja UE wobec Warszawy oznacza na przyszłość – a przyszłość jest już blisko – kłopoty każdego kolejnego naszego rządu w starciach na forum unijnym – a takie starcia stanowią chleb powszedni międzynarodowych struktur.
Krótko mówiąc, wielu polityków gra na emocjach (cóż, taki zawód) i gasi rozum wyborców. W naszym najgłębszym interesie jest natomiast, aby sprawy krajowe i zagraniczne rozdzielać. Te drugie kierują się inną logiką niż te pierwsze, w których z zasady (niestety) gra się krótkoterminowo, a możliwości korekty co poważniejszych głupstw są znacznie większe. W rozgrywce międzynarodowej skutki nonsensownych działań koryguje się dziesięcioleciami, a nieraz i w ogóle.