W Pradze trwa polityczny impas, bo chociaż Andrej Babiš wygrał wybory i został premierem, to ma problem z zapewnieniem sobie większości w parlamencie.
Poszukiwania stabilnej większości z pewnością będą odbywać się przez cały okres świąteczny, a być może potrwają do początku nowego roku. Bo chociaż założone przez Babiša ugrupowanie ANO zdeklasowało w październikowych wyborach wszystkie inne ugrupowania, to zdobyte 30 proc. głosów nie wystarcza do samodzielnego rządzenia. W 200-osobowej izbie niższej czeskiego parlamentu partia biznesmena ma 78 mandatów.
Teoretycznie w negocjacjach Babišowi powinno pomóc to, że Czesi dwa miesiące temu wybrali najbardziej rozdrobnioną izbę poselską od czasów aksamitnej rewolucji. Z dziewięciu ugrupowań, które przekroczyły próg wyborczy, trzy w parlamencie są pierwszy raz. W praktyce sytuacja jest jednak bardziej skomplikowana.
– Tylko dwie partie – komuniści z KSČM oraz skrajna prawica z Wolności i Demokracji Bezpośredniej (SPD) – wyraziły chęć współpracy z ANO. To jednak partnerzy kłopotliwi, więc premier nie chce ich w rządzie. Z kolei bardziej mainstreamowe ugrupowania odrzucają koalicję z Babišem; poniedziałkowe rozmowy z konserwatystami z ODS nie odniosły skutku – mówi Łukasz Ogrodnik z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Jeśli pat się przedłuży, Babiš może nie mieć wyjścia. Biznesmen nie musi jednak wciągać kłopotliwych partnerów do rządu, aby zabezpieczyć sobie ich poparcie. Może bowiem zdecydować się na wariant holenderski, gdzie w latach 2010–2012 Partia na rzecz Wolności Geerta Wildersa wspierała swoimi głosami pierwszy rząd Marka Ruttego, nie wchodząc w jego skład.
Pierwsze kroki ku przyszłej współpracy zostały już zresztą poczynione podczas wyboru wiceprzewodniczących nowej izby poselskiej: jeden wywodzi się z SPD, a drugi z Komunistycznej Partii Czech i Moraw. Gdyby faktycznie doszło do zawiązania takiej nieformalnej współpracy, nowy premier może nie przejmować się opinią mainstreamu na swój temat, bo będzie miał w izbie poselskiej 115 szabel. Taki wariant nie zawsze jednak jest stabilny i biznesmen musi sobie zdawać z tego sprawę. W 2012 r. rząd Ruttego upadł właśnie dlatego, że poparcie wycofała partia Wildersa.
Babiš nie ma dużo czasu na rozmowy, bo na początku stycznia czeka go głosowanie nad wotum zaufania dla nowego rządu, które musi się odbyć 30 dni od zaprzysiężenia (13 grudnia). Jeśli jednak do tej pory Babišowi nie uda się zawiązać koalicji, może liczyć na poparcie prezydenta Miloša Zemana, który zapowiedział, że da nowemu premierowi dwie szanse na znalezienie stabilnej większości. W razie porażki w głosowaniu Zeman – który w połowie stycznia będzie walczył o reelekcję – po prostu desygnuje biznesmena na premiera drugi raz.
Jeszcze większy problem czeka nowego premiera w senacie, gdzie ANO nie ma szybko szans na uzyskanie większości. Zgodnie z czeskim prawem wybory do izby wyższej odbywają się co prawda co dwa lata – najbliższe wypadają w przyszłym roku – ale za to za każdym razem wybierana jest tylko jedna trzecia z 81 mandatów. W ostatecznym rozrachunku Babiš może jednak rządzić, stojąc na czele mniejszościowego gabinetu. Na razie jednak polityczny pat nie wywołuje spekulacji na temat przyspieszonych wyborów.
– Po ewentualnych dwóch nieudanych próbach uzyskania wotum zaufania w izbie poselskiej prezydent mianuje szefa rządu na wniosek przewodniczącego izby poselskiej, którym obecnie jest osoba z partii ANO. Perspektywa przyspieszonych wyborów jest zatem jeszcze dość odległa – ocenia Ogrodnik.