Liczba syryjskich uchodźców w Libanie szybko rośnie, ale nie z powodu napływu nowych uciekinierów, lecz za sprawą ogromnego przyrostu naturalnego. Wiele z dzieci czeka jednak marna przyszłość, gdyż nie chodzą do szkoły. Wśród młodzieży rośnie liczba analfabetów.

Nisrin Melhem pochodzi z okolic Hims i opuściła Syrię pięć lat temu. Teraz mieszka z mężem, jego matką, jego rodzeństwem i dziećmi rodzeństwa w obozie namiotowym na peryferiach Bire, w kadzie (okręgu) Akkar na północy Libanu. Jest to prowizoryczne schronienie (informal settlement), gdyż tworzenie obozów dla uchodźców jest w Libanie zakazane. Prowizoryczne schronienia tworzone są przez grupy spokrewnionych ze sobą rodzin i w każdym takim obozie mieszka od kilkudziesięciu do kilkuset osób. Obozem kieruje tzw. szałisz, który odpowiedzialny jest m.in. za wynajem ziemi, na której tworzone są prowizoryczne domostwa. Pochodzi on przeważnie z najważniejszej lub najliczniejszej rodziny. Obóz, w którym mieszka Nisrin, tworzą dwa rody. Łącznie w 30 domostwach mieszka tu około 200 osób.

Nisrin ma 22 lata i pięć dni temu urodziła swoje szóste dziecko, synka Munira. Najstarsze ma 9 lat. Po chwili wahania Nisrin przyznaje, że wyszła za mąż w wieku 15 lat. Dwójkę dzieci urodziła jeszcze w Syrii, czwórkę już po przybyciu do Libanu. Łącznie cała rodzina Nisrin liczy 40 osób, z czego 10 urodziło się w Libanie.

Mąż Nisrin był pracownikiem administracji lokalnej w ich rodzinnej wiosce w Syrii, znajdującej się raptem 35 km od miejsca ich obecnego pobytu. Nisrin przyznaje, że w Syrii żyło się im całkiem nieźle. Ona nigdy nie pracowała i na utrzymanie rodziny pracował jej mąż. Po przyjeździe do Libanu miał jednak wypadek, a leczenie musieli sfinansować biorąc pożyczkę. Teraz trudno mu znaleźć pracę, gdyż ma problemy zdrowotne, a zadłużenie rodziny wynosi 2 tys. dolarów. Nisrin nie wie, jak je spłacą.

Kobieta nie ma żadnego wykształcenia. Do szkoły nie chodzi obecnie też żadne z jej dzieci ani nikt z nieletniego rodzeństwa jej męża.

Mustafa ma 19 lat i jest szwagrem Nisrin. Gdy przybył do Syrii, miał 14 lat. Jak twierdzi, nie mógł chodzić do szkoły jeszcze w Syrii, gdyż śmierć jego ojca zmusiła go do pójścia do pracy. W Libanie również nigdzie się nie uczy. Na ramieniu ma wytatuowany wiersz miłosny, którego nie potrafi przeczytać, bo jest analfabetą. "Zakochałem się nieszczęśliwie, więc sobie to zrobiłem" – mówi i dodaje, że może po powrocie do Syrii znajdzie sobie jakiegoś nauczyciela i nadrobi braki w wykształceniu. "Obecnie pracuję dorywczo, ale maksymalnie kilka dni w miesiącu" – mówi. Twierdzi, że w Libanie nie ma dla niego pracy. "Większość dnia oglądamy telewizję" – przyznaje.

Niewiele jednak wskazuje na to, by rodzina Nisrin w najbliższym czasie wróciła do Syrii. Nisrin twierdzi, że i tak nie mają do czego wracać, bo ich dom został zbombardowany. "Może pojedziemy do innego kraju" – rzuca Mustafa. Nisrin jednak kiwa przecząco głową i twierdzi, że nie mają warunków, by ruszyć do Europy.

Problem braku edukacji szkolnej dotyczy przede wszystkim uchodźców mieszkających w prowizorycznych schronieniach. Część z tych, którzy żyją w różnych wynajętych przez siebie pomieszczeniach gospodarczych, stara się jednak wysyłać dzieci do szkoły. Zachęcają ich do tego takie organizacje jak Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM), które częściowo finansują czynsz, otrzymując na to środki z rządowego funduszu Polska Pomoc MSZ.

Część mieszkających w obozach korzysta z programu Multipurpose Cash Assistance Program (MCAP) uruchomionego przez Biuro Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców (UNHCR). Otrzymują z niego 175 dolarów na rodzinę. UNHCR nie kontroluje jednak sposobu wydatkowania tych pieniędzy. PCPM współfinansuje natomiast czynsz w wysokości 100 dolarów na rodzinę. Pieniądze te nie mogą iść na inny cel. Program ten nosi nazwę „Cash for rent”. Rodziny korzystające z programu PCPM mogą otrzymywać dodatkowo kupony na jedzenie o wartości 27 dolarów ze Światowego Programu Żywnościowego (WFP).

Nie wszyscy beneficjenci programu "Cash for Rent" posyłają dzieci do szkoły. Przykładem jest rodzina Halida Jahja, który również pochodzi z Hims. Twierdzi on, że problemem jest różnica w programach nauczania, a także niechęć wielu libańskich szkół do przyjmowania syryjskich dzieci. Niektóre z nich, zwłaszcza te starsze, muszą też pracować, by pomóc w utrzymaniu rodziny. "Mój 17-letni syn Ali jest teraz w pracy" – mówi Halid, który sam ma problemy ze zdrowiem i nie może pracować.

Inna beneficjentka programu PCPM, 50-letnia Hadiża, której mąż i zięć zginęli w Syrii, ze łzami w oczach opowiada, że skłoniła swojego 17-letniego syna do porzucenia szkoły i rozpoczęcia pracy. Po kilku tygodniach jej syn zginął, pracując przy drutach wysokiego napięcia. "Nigdy sobie tego nie wybaczę" – mówi Hadiża łamiącym się głosem. Jej 7-letni wnuk chodzi jednak do szkoły.

Odpowiedzią na trudności edukacyjne syryjskich dzieci w Libanie jest Centrum Edukacji prowadzone przez PCPM, które stara się zniwelować różnice w poziomie nauczania między Syrią a Libanem, a takie osoby jak Mustafa przysposobić do jakiegoś zawodu.

Większość z tutejszych uchodźców nie widzi możliwości rychłego powrotu do Syrii, a swoją sytuację określa jako bardzo ciężką. Hadiża podkreśla, że organizacje pomocowe zamiast zajmować się tymi, którzy przybywają do Europy, powinny zwiększyć pomoc na miejscu. "Żyjemy skromnie, ale i tak brakuje nam na jedzenie" – mówi i ocenia potrzeby swojej 5-osobowej rodziny na 200 dolarów za czynsz i drugie tyle na jedzenie.

Nisrin twierdzi, że jej rodzina nie otrzymuje żadnej pomocy. Do niedawna mieszkali też w innym miejscu, skąd jednak ich przepędzono, gdyż na wynajmowanej przez nich działce postanowiono wybudować wieżowiec. Teraz jednak mają szansę na zostanie beneficjentami jednego z projektów PCPM. Obóz, w którym zamieszkali, objęty jest bowiem działaniem kliniki mobilnej finansowanej przez PCPM.

Nisrin na pytanie, co zrobi dziś na obiad, odpowiada: "Nic, bo nic nie mamy. Może mąż coś przyniesie".

W tym czasie kuzyn Mustafy, który umie czytać, recytuje wiersz miłosny wytatuowany na ramieniu Mustafy. Mustafa przyznaje, że ma już nową kandydatkę na żonę. "Będziemy mieć tyle dzieci, ile Allah da, ale chciałbym szóstkę" – mówi. Nisrin przecząco kręci głową w odpowiedzi na pytanie, czy chce mieć więcej dzieci.

W namiocie, w którym mieszka rodzina Nisrin, wisi flaga libańska. Brak syryjskiej. Mustafa tłumaczy, że to dlatego, że mieszkają tu tak długo, iż uznają już ten kraj za swój. Na pytanie, czy czują się zatem Libańczykami, odpowiada przecząco. "Nie mamy z nimi żadnego kontaktu, więc jak możemy się z nimi utożsamiać?" - mówi. (PAP)

Z Bire Witold Repetowicz (PAP)