Posłowie skarżą się na kulawy system przesyłania zapytań do rządu. Działa tak, że rekordziści na odpowiedzi od ministerstw czekają nawet po pół roku.
Do składania interpelacji mają prawo wszyscy parlamentarzyści. „Regulamin wskazuje, że odpowiedź w formie pisemnej powinna zostać udzielona nie później niż w terminie 21 dni od otrzymania dokumentu. W praktyce jednak przesyłanie interpelacji nie jest realizowane niezwłocznie, lecz trwa nawet kilkanaście dni, co znacząco wydłuża czas od złożenia dokumentu do otrzymania na niego odpowiedzi”.
Tak zaczyna się pismo wysłane przed kilkoma dniami przez posła PO Arkadiusza Marchewkę do marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego. Parlamentarzysta wylicza, że dla 87 interpelacji i zapytań, które złożył w 2017 r., średni czas od momentu złożenia dokumentów do ich wysłania interpelowanym wyniósł 11 dni. Odpowiedzi od marszałka jeszcze nie dostał i ironizuje, że nie spodziewa się jej szybko, biorąc pod uwagę tempo odpowiadania na poselskie zapytania.
Obecnie 120 interpelacji i 76 zapytań pozostaje bez odpowiedzi, choć jest już po terminie, a czasami wręcz został on przekroczony o kilka miesięcy. Rekordowo długo czekają Paweł Kobyliński (Kukiz’15) na odpowiedzi w sprawie reformy systemu zdrowia (174 dni po terminie) i Agnieszka Pomaska (PO) na interpelację w sprawie pomocy NATO w wyjaśnianiu katastrofy smoleńskiej (145 dni po terminie). Na odpowiedzi na zapytania nie mogą doczekać się Gabriela Masłowska (PiS) w sprawie obowiązku płacenia podwójnego ubezpieczenia zdrowotnego (już 166 dni ponad regulamin) i wspomniany poseł Marchewka również pytający o włączenie struktur NATO w proces zbadania katastrofy TU-154M (regulamin przekroczono o 154 dni).
– Na odpowiedzi na złożone w tym roku wnioski o informacje oczekiwałem średnio 32 dni. Niby niewiele ponad regulamin, ale głównie dlatego, że duża ich część skierowana była do Ministerstwa Cyfryzacji, które odpowiada szybko. Bywa jednak tak jak z pytaniami dotyczącymi Prokuratorii Generalnej, na które dostałem odpowiedzi po 127 dniach, z czego 30 dni to był czas oczekiwania, by interpelacja w ogóle została wysłana do ministerstwa – dodaje Marchewka.
– To nie jest przecież tak, że składamy interpelacje dla własnego widzimisię. To nasza podstawowa formuła kontrolowania władzy wykonawczej. Aczkolwiek trzeba przyznać, że są posłowie, którzy dokonują „interpelacyjnego spamowania”. Wysyłają pytania o wiedzę z Wikipedii czy plany danych ministerstw ogłaszane przecież publicznie. To na pewno spowalnia system, ale mimo wszystko nie jest to wytłumaczeniem dla sytuacji, w której czeka się kilka tygodni na samo dostarczenie interpelacji do ministerstw – mówi nam Bartosz Jóźwiak, poseł Kukiz’15.
– Mamy do czynienia z inflacją interpelacji. Niegdyś pełniły one funkcję naprawdę ważnych zapytań, takich, pod wpływem których dochodziło do debat sejmowych, które faktycznie mogły pociągnąć za sobą konsekwencje polityczne. Dziś gdy w czasie kadencji spływa ich prawie 35 tys., zostały de facto sprowadzone do roli zapytania, takiego w kwestiach bieżących, często dotyczącego spraw lokalnych, indywidualnych, a nie ogólnopaństwowych, kierunkowych – ocenia dr hab. Jacek Zaleśny, politolog i konstytucjonalista.
Podkreśla, że oczywiście są wciąż takie, które odgrywają ważną rolę, dzięki którym na jaw wychodzą ważne dla pracy poselskiej i debaty publicznej informacje, ale niestety gros interpelacji to raczej działania posłów mające na celu pokazanie wyborcom, jak pilnie pracują. – Jedna z posłanek, pytając o budowę orlików w jej okręgu wyborczym, pytała o każdą gminę z osobna. Takich „interpelacji” są tysiące. Zamiast funkcji kontrolnej po prostu zasypały one ministerstwa dodatkową pracą. I takie interpelacyjne spamowanie powoduje, że na odpowiedzi na te kluczowe czeka się długo. Warto byłoby więc, aby posłowie wrócili do interpelowania bardziej przemyślanego, np. do wspólnych klubowych interpelacji, czy też aby marszałek Sejmu pomagał posłom w oddzielaniu interpelacji od zapytań poselskich – dodaje dr Zaleśny.
Biuro prasowe Kancelarii Sejmu, które poprosiliśmy o wyjaśnienia, dlaczego ten proces jest tak długotrwały i skąd tyle opóźnień, tłumaczy, że „interpelacja nie może być automatycznie wysłana, ponieważ musi zostać najpierw przeanalizowana, czy spełnia wymogi określone w Regulaminie Sejmu. Po przeprowadzeniu powyższej analizy interpelacja musi zostać podpisana elektroniczne przez wicemarszałka Sejmu wykonującego z upoważnienia marszałka Sejmu obowiązki regulaminowe w tym zakresie”. Co więcej, by treść interpelacji znalazła się na stronie Sejmu, musi ją odebrać i przeczytać odpowiedni wiceminister. A że interpelacji jest sporo (od początku kadencji wpłynęło ich już ponad 14,8 tys. i dodatkowo ponad 4 tys. zapytań), to zaczynają się korki. – Na pewno system dałoby się usprawnić, chociażby na poziomie samego przyspieszenia wychodzenia zapytań z Sejmu, a warto by było, bo odpowiedzi czasem przychodzą już zupełnie po czasie, np. gdy dawno przegłosowano zmiany w prawie – dodaje Jóźwiak.
Posłowie uprawiają interpelacyjne spamowanie, pytają dużo i bez sensu.