Dzisiaj przed senacką komisją sprawiedliwości będzie zeznawał syn prezydenta. Wczoraj na pytania komisji ds. wywiadu odpowiadał jego zięć. Jared Kuschner na Kapitolu musiał się pojawić także w poniedziałek – tym razem przed senacką komisją ds. wywiadu.
Każde z tych ciał prowadzi dochodzenie w sprawie wpływu Rosji na ubiegłoroczne wybory prezydenckie w USA oraz związków otoczenia prezydenta z Moskwą, przy czym komisje ds. wywiadu z izb niższej i wyższej Kongresu działają wspólnie (chociaż przesłuchują osobno).
Indagowanie Trumpa juniora może być szczególnie niewygodne dla Białego Domu. Senatorowie z pewnością zapytają syna prezydenta o opisaną przez „New York Timesa” korespondencję e-mailową, w której padła propozycja przekazania materiałów kompromitujących Hillary Clinton jako element „wsparcia Trumpa przez rosyjski rząd”. Członków izby wyższej będzie w szczególności interesowała entuzjastyczna odpowiedź Trumpa juniora na rzeczoną ofertę: „Jeśli to jest to, co mówisz, to bardzo mi się to podoba”.
Na doniesienia „NYT” syn prezydenta zareagował błyskawicznie, ujawniając treść korespondencji e-mailowej. Wynikało z niej, że do przekazania materiałów miało dojść podczas spotkania ze związanym z rosyjskim rządem prawnikiem. Trump junior wyjaśnił, że okazała się nim Natalia Wiesielnicka, która podczas spotkania nie zaoferowała jednak żadnych konkretów.
Konszachty z Rosją
Zdaniem niektórych ekspertów takie wytłumaczenie nie wystarczy, ponieważ nie liczy się to, czy ze spotkania coś wynikło, ale to, że do niego w ogóle doszło (nawet jeśli Trump junior został podpuszczony przez Rosjan). Co więcej, e-maile sugerują, że syn prezydenta aktywnie poszukiwał za granicą informacji oczerniających oponenta politycznego ojca, co uprawdopodabnia tezę, że otoczenie (wtedy jeszcze) kandydata na prezydenta miało jakieś konszachty z Rosją.
Jaka jest w tym rola Kuschnera? Trump junior przyznał, że zięć prezydenta był przez chwilę obecny podczas spotkania z prawniczką. Mógł więc wiedzieć, w jakim celu odbyło się spotkanie – a więc sam też poszukiwał oczerniających Clinton materiałów u obcych potęg.
Kuschner odciął się jednak od działań swojego szwagra. Stwierdził, że nie znał celu spotkania, bo nie przeczytał pełnej korespondencji e-mailowej. Tłumaczył, że był to gorący okres kampanii i odbierał wówczas mnóstwo e-maili i telefonów. To akurat może być prawda – czerwiec ub.r. to była końcówka prawyborów i czas, kiedy Trump i Clinton zaczęli wymieniać pierwsze ciosy w oczekiwaniu na otrzymanie partyjnych nominacji do udziału w wyścigu prezydenckim. Z samego spotkania wyszedł zaś po paru minutach, poprosiwszy uprzednio swoją asystentkę o telefon i „wymówkę do wyjścia”.
Ustawa Logana
Prezydencki zięć nie ukrywał również, że inne spotkania, jakie odbył już po wygranej Donalda Trumpa w wyborach – w tym z rosyjskim ambasadorem w Waszyngtonie Siergiejem Kislakiem (odwołanym kilka tygodni temu) oraz prezesem powiązanego z Kremlem Wnieszekonombanku Siergiejem Gorkowem – służyły nawiązaniu bezpośredniego kontaktu z Władimirem Putinem dla poprawy stosunków z Rosją.
W ekipie przejściowej, przygotowującej nową administrację do objęcia władzy, Kuschner był odpowiedzialny m.in. za kontakty z zagranicą. Generalnie nic nie stało na przeszkodzie, żeby odbywał takie spotkania. Zanim Trump został zaprzysiężony, spotkał się np. z japońskim premierem Shinzo Abem – ktoś musiał koordynować organizację takiego wydarzenia, co oznaczało kontakt z przedstawicielami obcych rządów. Problem w tym, że przy okazji tych spotkań mogło zostać złamane prawo, a konkretnie ustawa Logana, która zabrania obywatelom USA prywatnych negocjacji z krajami będącymi w sporze z USA. Pod to można byłoby podciągnąć rozmowy o zniesieniu lub złagodzeniu sankcji na Rosję.
Przesłuchania w Kongresie to niejedyne zmartwienie administracji w tym tygodniu. Wczoraj „Washington Post” doniósł, że Biały Dom rozważa zwolnienie obecnego prokuratora generalnego. Osoba na tym stanowisku może ingerować w dochodzenie, jakie w sprawie domniemanych moskiewskich konszachtów prezydenta i jego otoczenia prowadzi specjalny doradca Departamentu Sprawiedliwości Robert Mueller. Obecny prokurator Jeff Sessions odsunął się od nadzoru nad śledztwem, aby uniknąć oskarżeń o takie naciski – a także dlatego, że sam padł ofiarą podejrzeń o niestosowne kontakty z Rosjanami.
Oskarżenia na Twitterze
Takie posunięcie może się wydawać dziwne, biorąc pod uwagę, że Sessions był jednym z największych zwolenników Trumpa od samego początku jego kampanii. Stał się jednym z jego najbardziej zaufanych ludzi. Niemniej w niedawnym wywiadzie na łamach „NYT” prezydent przyznał, że ma za złe prokuratorowi, iż odsunął się od nadzoru nad rosyjskim śledztwem, i nazwał ten gest nie fair. W ostatnich dniach Trump atakuje swojego prokuratora na Twitterze, oskarżając go o słabość oraz o to, że nie interesują go przestępstwa Hillary Clinton – co już samo w sobie jest niesłychane, bo nie zdarzyło się chyba w historii USA, żeby urzędujący prezydent domagał się postawienia przed wymiarem sprawiedliwości oponenta wyborczego.
Biały Dom stąpa po cienkim lodzie. Usunięcie Sessionsa i zaprzysiężenie na jego miejsce kogoś, kto nie odsunąłby się od śledztwa, dałoby co prawda administracji instrument nacisku, ale byłoby też fatalnym zagraniem wizerunkowym. Zwłaszcza po niedawnym zwolnieniu szefa FBI Jamesa Comeya, także w związku z rosyjskim śledztwem.