"Za każdym razem kiedy lecę do USA, kiedy stoję w kolejce do kontroli paszportowej, pojawia się niepokój" - mówi PAP Jalwinder Singh. Wysoki, barczysty 42-latek, o okrągłej, jowialnej twarzy nerwowo gładzi brodę. "Zastanawiam się, czy wezmą mnie za muzułmanina albo spytają co mam w turbanie" - dodaje.
Singh opowiada żart o turbanie z lekkim uśmiechem. „Dlatego wiążę na głowie różowy. Co może być złego pod różowym turbanem?” - mówi, biorąc się pod boki.
Jalwinder pochodzi z Delhi, jest biznesmenem i mówi, że połowa rodziny, w tym siostra, mieszkają w USA. Nie spotkała go jeszcze taka sytuacja, ale przypomina przypadek popularnego aktora Warisa Ahluwalii, którego nie wpuszczono na pokład samolotu lecącego z Meksyku do Nowego Jorku. Urodzony w Indiach, ale wychowany w Ameryce, aktor nie zdjął nakrycia głowy do kontroli i wrócił do USA dopiero po dwóch dniach. To samo spotkało Jasmeeta Singha, kanadyjskiego komika na lotnisku w San Francisco. Obaj są sikhami.
"Dla sikhów turban to kwestia religii, nie mody" - tłumaczy Jalwinder. "Zdjęcie turbanu w obecności obcych ludzi jest hańbiące" - mówi, dodając, że to jakby rozebrać się w miejscu publicznym do naga.
W 2010 r. brytyjskie władze zrezygnowały ze zmuszania sikhów do zdejmowania turbanów. Można je dodatkowo zbadać ręcznym wykrywaczem metalu na głowie właściciela.
"W Wielkiej Brytanii jest duża grupa sikhów, dlatego rzadziej dochodzi do takich sytuacji. Ale ja i tak nie noszę turbanu" - opowiada PAP Surjit Arora, stojąc przed wejściem do Złotej Świątyni w Amritsarze w zachodnich Indiach. Dla sikhów świątynia ta jest najważniejszym miejscem kultu na świecie, a miasto, którego nazwa w języku pendżabskim oznacza sadzawkę nektaru nieśmiertelności - duchową stolicą sikhizmu.
Surjit trzyma w ręku pomarańczową chustę i pokazuje synowi, jak założyć ją na głowę. "Tutaj każdy musi mieć nakrycie głowy" - tłumaczy. 35-letni Surjit mieszka w Londynie i urodził się już w Wielkiej Brytanii. Jest już trzecim pokoleniem sikhów w tym kraju i lepiej mówi po angielsku niż pendżabsku.
"Ponieważ nie nosimy żadnych nakryć głowy, nie jesteśmy khalsa. Według bardziej ortodoksyjnych sikhów nie jesteśmy czystymi sikhami" - mówi mężczyzna, wchodząc do kompleksu świątynnego.
Złota Świątynia, a właściwie Śri Harimandir Sahib, czyli "święta siedziba Pana Boga", znajduje się pośrodku ogromnego, prostokątnego basenu wypełnionego wodą. Do zbudowanej na platformie świątyni o złotych ścianach, wieżyczkach i kopule prowadzi most.
Większość mężczyzn nosi turbany i brody, i łatwo wyłowić z tłumu osoby innej wiary. Założyciel sikhizmu Guru Nanak mawiał, że każdy, niezależnie od religii i kasty, jest mile widziany w świątyni. Dlatego do sztucznego jeziora otoczonego wysokimi murami prowadzą cztery bramy.
Guru Nanak, który urodził się w 1469 r. był pierwszym nauczycielem sikhizmu. Zyskał taką popularność zarówno wśród muzułmanów, jak i hindusów, że po jego śmierci wynikł spór, czy ciało guru powinno zostać spalone według obrządku hinduistycznego, czy raczej pochowane według zwyczajów islamu.
„Guru Nanak głosił tolerancję religijną, mówił, że nie potrzebujemy etykietek, a Bóg jest jeden, nieuchwytny i wszechobecny” - tłumaczy Surjit. „Co ważniejsze mówił, że nie trzeba wyrzec się swojej wiary, aby doznać zbawienia. Wystarczy być dobrym człowiekiem” - podkreśla.
Sikhizm czerpał inspiracje z różnych tradycji, zarówno z hinduizmu, jak i islamu. Nowa wiara rodziła się w okresie niepokojów społecznych, panowania sułtanatów i później Wielkich Mogołów w Indiach. Nie zawsze była traktowana życzliwie przez władców muzułmańskich i wraz z nadejściem ostatniego, dziesiątego guru, zyskała militarne ramię.
„Guru Gobind Singh uratował naszą wiarę” - tłumaczy 50-letni Rajbir Singh, który jako wolontariusz pracuje w kuchni świątynnej. Wydaje się tutaj darmowe posiłki pielgrzymom. „Tak jak Guru Nanak uczył nas dobroci i służby innym ludziom, tak Guru Gobind zrobił z nas wojowników” - podkreśla mężczyzna, wskazując na kirpan, tradycyjny jednosieczny zakrzywiony nóż sikhów.
Mistrz duchowy, wojownik, poeta i filozof, którego ojca ścięto za odmowę przejścia na islam, Gobind Singh (1666-1708) wymagał najwyższej ofiary od wyznawców sikhizmu. Na zebraniu wezwał ochotnika, który odda życie za wiarę. Z pierwszym mężczyzną udał się do namiotu, skąd wrócił po chwili z zakrwawionym mieczem i znów zażądał ochotnika. Sytuacja powtórzyła się aż do piątego odważnego. W końcu z nim i czwórką pozostałych wyszedł z namiotu, ogłaszając, że przeszli inicjację na wojowników.
Od tego momentu każdy sikh, który przeszedł inicjację stawał się „khalsa” - czystym sikhem. Nosił imię Singh - lew, a kobieta stawał się Kaur - księżniczką. Miano to pełniło rolę nazwiska lub dodawano je na jego końcu. Czysty sikh nie mógł pić alkoholu i palić tytoniu. Do zasad, których musiał przestrzegać, należało zakrywanie włosów i zakaz ich obcinania.
Armia sikhów stworzyła na krótko potężną konfederację, która przejęła władzę na Pendżabem. Czyści sikhowie zyskiwali coraz większy wpływ na społeczność sikhijską. Już w niepodległych Indiach, skarżąc się w sądach powszechnych, wielokrotnie próbowali wykluczyć „nieczystych” sikhów z podejmowania decyzji w głównej organizacji religijnej. Udało się to dopiero w 2016 roku poprzez nowelizację prawa przegłosowaną w indyjskim parlamencie. Znowelizowana ustawa stanowi, że sikhowie, którzy palą, piją, strzygą włosy lub przycinają brody, nie mogą głosować w wyborach do sikhijskich instytucji religijnych.
„W ich oczach nie jestem sikhiem, bo nie zakrywam włosów i chodzę do fryzjera” - mówi Surjit Arora krótko po wyjściu z basenu przed Złotą Świątynią. Wielu pielgrzymów kąpie się przed wizytą w głównym budynku świątyni.
„Smutne, że w ostatnich kilkudziesięciu latach wyznacznikiem sikhizmu jest przede wszystkim stosunek do owłosienia, a nie nauki tolerancyjnego Guru Nanaka” - kończy.