Spędziłem ostatni weekend z sympatykami Jeremy’ego Corbyna. Choć trudno w to uwierzyć, nie byli to wyłącznie Brytyjczycy, lecz także Szwedzi, Irlandczycy, Niemcy, nawet goście z Tajlandii oraz Nepalu. Inspiracją dla nich wszystkich stał się człowiek, który spędził ostatnie dziesięciolecia na politycznej pustyni i który pozostaje wierny odmianie socjalizmu odrzuconej przez postępowych kolegów. Ale tydzień temu stare i nowe wspólnie wywołało potężne polityczne trzęsienie ziemi.
Magazyn DGP 16.06.17 / Dziennik Gazeta Prawna
Co się stało? Jeszcze dwa miesiące temu kierowana przez Corbyna Partia Pracy osiągnęła tak mizerny wynik w wyborach samorządowych, że wszyscy zaczęli wieszczyć rychły koniec potężnego kiedyś ugrupowania. Wszystko wskazywało na to, że laburzyści dołączą do grona przegranych partii socjaldemokratycznych z Francji, Włoch, Grecji i Polski, które opuścił elektorat. W tej sytuacji wielu komentatorów przestało się nimi zajmować (po co kopać leżącego), a skupiło się na konserwatystach. Wskazywano, że premier Theresa May nie potrafiła przeprowadzić skutecznej kampanii wyborczej – co było prawdą. Że szefowa rządu nie miała przyzwoitego programu – co również było prawdą. Że wykazała się pychą i oportunizmem – to też prawda. I oczywiście tym, że była dwulicowa, bo wielokrotnie mówiła, że przedterminowych wyborów nie będzie, po czym je ogłosiła. Ale bądźmy uczciwi wobec premier. Bo gdybyście byli na jej miejscu i dostrzegli szasnę pozbycia się opozycji i zdobycia dla swojej partii pełni władzy na długie lata, to czy z takiej okazji byście nie skorzystali? Theresa May, choć w trakcie kampanii wyglądała na słabą i niekonsekwentną, zrobiła to, co zrobiłby każdy normalny polityk w podobnej sytuacji. Zagrała va banque.
Prawdziwa sensacja, prawdziwa rewolucja – a co! – polega na tym, czego udało się dokonać ludziom, z którymi spotkałem się w ostatni weekend. To dzięki nim 68-letni siwy i brodaty polityk, pochłonięty pracą na działce i hodowlą warzyw, osiągnął to, czego nie udało się dokonać żadnemu brytyjskiemu politykowi po 1945 r. Zrobił to z pomocą dziesiątków tysięcy szeregowych członków partii, słabo opłacanych pracowników etatowych i wolontariuszy. Jego kampania była finansowana z wpłat zwykłych ludzi, a nie jak w przypadku torysów – przez kilku obrzydliwie bogatych menedżerów funduszy hedgingowych i zamożnych przemysłowców. Średni datek wynosił równowartość nieco ponad 100 zł, co w brytyjskich warunkach jest sumą bardzo skromną. Konserwatyści mieli do wydania znacznie większe środki. A więc na czym polega osiągnięcie Corbyna? Choć jeszcze osiem tygodni wcześniej jego partia traciła w sondażach poparcia aż 20 proc. do przeciwnika, to udało mu się uzyskać rekordowy wzrost poparcia dla laburzystów – czegoś podobnego dokonał tylko w 1945 r. Clement Attlee. Jeśli chodzi o liczbę głosów, Corbyn przebił też wynik Tony’ego Blaira z 1997 r. Partia Pracy zdobyła aż 35 dodatkowych mandatów, dzięki czemu konserwatyści stracili większość (mamy teraz tzw. zawieszony parlament, w którym żadna z partii nie ma większości). Corbyn zachęcił miliony młodych ludzi do uczestnictwa w życiu politycznym i zapewnił Partii Pracy przytłaczającą większość głosów wyborców w wieku do 44 lat.
I wszystko to mimo graniczącej z obsesją nieprzychylności mediów (nawet BBC nie była neutralna) oraz oporu większości własnych parlamentarzystów (sieroty po Blairze). Z punktu widzenia psychologii opozycję wobec Corbyna można rozpatrywać jako myślenie grupowe podporządkowane dominującemu światopoglądowi lub, jak to ujął Paul Mason w artykule dla „Guardiana”, parafrazując Antonia Gramsciego, jako „zdrowy rozsądek” broniący klasy panującej. Najprawdopodobniej największym osiągnięciem Corbyna w tych wyborach jest właśnie zburzenie dominującego światopoglądu.
Podłoże polityczne jest jasne. Rozwój neoliberalizmu i przejęcie jego idei przez socjaldemokratyczne partie Europy (u was to Leszek Miller chciał wprowadzać podatek liniowy) i demokratów w USA spowodowały krótkoterminowy wzrost popularności tych ugrupowań, który trwał do kryzysu 2007 r. Mimo rosnącej dominacji filozofii wolnorynkowej w życiu codziennym, towarzyszący temu wzrost nierówności społecznych, niesprawiedliwy podział owoców wzrostu gospodarczego, negatywne skutki globalizacji oraz pogorszenie jakości usług publicznych doprowadziły do postępującego spadku tej popularności. Owa Trzecia Droga, ostatecznie, stała się przyczyną upadku socjaldemokracji.
Spadkowi popularności socjaldemokratów towarzyszył wzrost poparcia dla takich ugrupowań jak brytyjska Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) i Front Narodowy we Francji, a po przeciwnej stronie spektrum politycznego – Podemos w Hiszpanii i Syrizy w Grecji. Na tym tle jeszcze bardziej imponująco wygląda fakt, że Corbynowi w ostatnich wyborach udało się odwrócić ten trend i zdobyć 40 proc. głosów, zwiększyć reprezentację w parlamencie, powiększyć liczbę członków partii, która przekracza obecnie 600 tys. osób, i przeciągnąć na swoją stronę około połowy wyborców, którzy wcześniej głosowali na UKIP, prawie nieistniejącą już siłę polityczną.
W jaki sposób udało się to osiągnąć? Po pierwsze, to zasługa samego Corbyna. Jako człowiek skromny i mający poczucie humoru potrafi nawiązać relacje ze zwykłymi ludźmi, ponadto jest uważany za ostatniego brytyjskiego polityka z zasadami. Lider laburzystów ma najmniejsze wydatki ze wszystkich członków parlamentu, nigdy – od czasu pierwszego wybrania do Izby Gmin w 1983 r. – nie ubiegał się o żadną intratną posadę. Jego uczciwość i brak pompatyczności powodują, że młodzież, i nie tylko ona, widzi w nim uczciwego człowieka, a nie polującego na głosy elektoratu zawodowego polityka. Corbyn promuje partię, nie siebie, a jest uprzejmy i nigdy nie dopuszcza się ataków personalnych.
Po drugie – byli to lojalni członkowie Partii Pracy, którzy nie opuścili jej mimo utraty popularności i przesuwania się ugrupowania na prawo. W odróżnieniu od frakcji parlamentarnej dostrzegli konieczność zmian. W czasach Tony’ego Blaira i jego następców zwykłych członków partii nie słuchano. Kandydaci do parlamentu byli wybierani na zasadzie wierności ideom Trzeciej Drogi, a nie poparcia w swoich okręgach wyborczych. Więc kiedy pojawiła się możliwość wybrania na przywódcę „prawdziwego socjalisty”, natychmiast z niej skorzystali.
Po trzecie, najważniejsze, Partia Pracy wypracowała program konkurencyjny wobec polityki oszczędności, broniący interesów „wielu, nie tylko nielicznych”. Program ten jednoznacznie odrzuca konsensus neoliberalny przyjęty zarówno przez laburzystów, jak i konserwatystów. Laburzyści domagają się po prostu sprawiedliwości społecznej i stawiają na częściową renacjonalizację, godne finansowanie służby zdrowia i bezpłatną wyższą edukację.
Jeremy Corbyn skupił wielu młodych (i mniej młodych) idealistów w organizacji o nazwie Momentum. To ci ludzie potrafili obejść niechęć tradycyjnych mediów i wykorzystać potencjał mediów społecznościowych. Przygotowywali materiały wyborcze, które rozprzestrzeniały się w sieci, i organizowali wiece (ponad 90), na których występował lider Partii Pracy. Te polityczne mityngi, wywołujące ironiczne uśmieszki parlamentarnych sierot po Blairze, przyciągały tłumy. Od czasów II wojny światowej nie zdarzyło się, żeby tylu ludzi przyciągał tak podstawowy rodzaj aktywności politycznej.
Wykorzystując metody z prezydenckiej kampanii Berniego Sandersa w USA, ekipa Corbyna usprawniła tradycyjne brytyjskie podejście do prowadzenia kampanii politycznej i sposób przyciągania wyborców znany jako canvassing – akwizycja. Pomysł polega na tym, że przedstawiciele partii pukają do drzwi wyborców, pytają o poglądy polityczne, a w dzień wyborów upewniają się, że potencjalni zwolennicy partii zagłosowali. Ten sposób wymaga zaangażowania dziesiątków tysięcy osób i dobrej organizacji. Uszczuplenie partii w czasach Blaira oznaczało, że do stosowania tej metody zwyczajnie brakowało ludzi. Tym razem, dzięki pomocy współczesnych technologii i masie wolontariuszy, którzy bardzo chcieli pomóc Corbynowi, metoda okazała się bardzo skuteczna.
Efekt polityczny ubiegłotygodniowych wyborów jest ogromny. Konserwatyści chcą za wszelką cenę utrzymać się u władzy, więc wchodzą w koalicję z wyjątkowo reakcyjną, homofobiczną i mizoginiczną partią z Irlandii Północnej, znaną jako Demokratyczna Partia Unionistyczna (DUP), blisko związaną z protestanckimi organizacjami terrorystycznymi (i robią to po tym, jak sami oskarżyli Corbyna o sympatyzowanie z terrorystami). Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, która zainicjowała brexit, rozpadła się i nie ma żadnego mandatu w parlamencie. Polityka oszczędności, która wyrządziła tyle złego porządkowi społecznemu Wielkiej Brytanii, wydaje ostatnie tchnienie. A w najbliższym czasie można się spodziewać nowych wyborów.
A jakże wspaniali byli wolontariusze, których spotkałem w miniony weekend! Cieszyli się z wygrania bitwy, ale zdawali sobie sprawę, że trzeba zrobić znacznie więcej. Elitom zadano poważny cios, ale jeszcze nie są pokonane. Dlatego wolontariusze spędzili weekend, przygotowując się do nowej walki i spodziewając się, że następnym razem wojna „dla wielu, nie tylko nielicznych” zostanie wygrana.
Jeremy Corbyn skupił wokół siebie wielu idealistów. To ci ludzie potrafili obejść niechęć tradycyjnych mediów i wykorzystać potencjał mediów społecznościowych. Od czasów II wojny światowej nie zdarzyło się, żeby tylu ludzi przyciągał tak podstawowy rodzaj aktywności politycznej.