Profesor Brzeziński, doradca prezydenta Cartera do spraw bezpieczeństwa narodowego, był jednym z najbardziej wpływowych strategów polityki zagranicznej USA.
Profesor Brzeziński, doradca prezydenta Cartera do spraw bezpieczeństwa narodowego, był jednym z najbardziej wpływowych strategów polityki zagranicznej USA. / PAP / Paweł Supernak
Oglądając zdjęcie, na którym Zbigniew Brzeziński – w przerwie rokowań w Camp David – rozgrywa partię szachów z Menachemem „Biegunem” Beginem, zawsze zastanawiałem się, czy rozmawiali ze sobą po polsku. Obaj dorastali w szczycie szaleństwa niemieckiego nazizmu. Brzeziński jako syn polskiego dyplomaty w Lipsku. Begin jako lider sytuowanego po prawej stronie i wspieranego przez wywiad wojskowy II RP Bejtaru – organizacji, która później odegrała ważną rolę w budowaniu państwa Izrael. Obaj pochodzili z kraju, gdzie zimno i pada. Obaj zmieniali świat. Popełniali wielkie błędy. Częściej jednak podejmowali decyzje, które kierowały historię na nowe tory.
Zdjęcie z Camp David mówi więcej niż najlepsza biografia. Nie można bardziej bezpretensjonalnie uwiecznić wielkich ludzi.
Zmarły w miniony piątek Zbigniew Brzeziński był najlepszym z zagranicznych lobbystów interesów Polski. Najpierw jako ambasador sprawy Solidarności. Później jako promotor zalążku wyścigu zbrojeń, który doprowadził do upadku ZSRR. Za jego sprawą w położonym tysiące kilometrów od Polski Afganistanie dozbrajani przez USA rebelianci wykrwawiali komunistycznego okupanta, który niewolił Europę Środkową. Najpewniej dzięki Brzezińskiemu Amerykanie byli w stanie właściwie odczytać dane, które dostarczał im pułkownik Ryszard Kukliński.
– Informacje były niezwykle szczegółowe i umożliwiły nam podjęcie kroków zapobiegawczych, co niwelowało przewagę sowiecką – mówił po latach. – Gdyby jednak Moskwa rozpętała wojnę z państwami NATO, dowódca wojsk sowieckich atakujących Europę marszałek Kulikow zostałby unieszkodliwiony wraz z całym swoim sztabem najpóźniej w trzy godziny od rozpoczęcia agresji. Takie działania obronne mogłyby podjąć Stany Zjednoczone, opierając się na informacjach przekazanych wcześniej przez pułkownika Kuklińskiego – dodawał.
Banalne jest przypominanie dokonań Brzezińskiego. Od Camp David, które zmieniło geopolitykę Bliskiego Wschodu, po Azję Centralną i Południowo-Wschodnią – próżno szukać miejsca, na które nie miałby wpływu. Ta – jak mawiał klasyk – oczywista oczywistość ma dziś jednak nieoczekiwany kontekst i znaczenie. W czasach, małostkowego, transakcyjnego podejścia do polityki globalnej wycofania Ameryki i uwikłania jej lidera w niejasne związki z czującym krew Zachodu Władimirem Putinem – warto na każdym kroku przypominać dorobek wielkiego Polaka. I to, że Ameryka, aby być „first”, najpierw musi być mądrze globalna.