Czy blok cywilizacyjny, do którego przystąpiliśmy, a który nadal stanowi rdzeń systemu międzynarodowego, przetrwa? A jeśli tak, to w jakiej formie? Niepewność wywołana początkiem prezydentury Donalda Trumpa sprawia, że Polska znalazła się poza światem kontrolowanego ryzyka i znanych scenariuszy, do których zdążyliśmy się przyzwyczaić po przystąpieniu do Sojuszu Północnoatlantyckiego i Unii Europejskiej. W czasie kampanii pojawiło się wiele zapowiedzi, które dla naszych decydentów powinny być ostrzeżeniem.
OPINIA
Niepokojące jest zwłaszcza obsadzenie Chin w roli wroga, a Rosji w pozycji kogoś, z kim należy ubić interes. Komentatorzy polityczni przekonują często, że politycy wygłaszają rozmaite deklaracje w czasie kampanii wyborczych, ale później realizują program znacznie bardziej umiarkowany, a większości zapowiedzi nie spełniają wcale. Systematyczne badania nad realizacją obietnic wyborczych w państwach demokratycznych nie potwierdzają tego stwierdzenia. Zwycięscy politycy realizują średnio około 70–80 proc. deklaracji wyborczych, nawet jeśli w okrojonej formie. Obietnice wyborcze należy traktować poważnie.
W relacjach międzynarodowych zawsze istnieje ryzyko, że wydarzy się coś nieprzewidzianego. Przez większość czasu żyjemy jednak w poczuciu, że wiemy dostatecznie dużo. Że mamy mapę, która pasuje do terytorium, oraz trafnie rozumiemy, dokąd powinniśmy zmierzać. Kubański kryzys rakietowy, gdy supermocarstwa stanęły na skraju wojny nuklearnej, przeraził Moskwę i Waszyngton na tyle, że te wypracowały przejrzyste reguły gry. Odtąd rywale mogli ryzykować, w zasadzie eliminując niepewność. Tymczasem dziś na poziomie geopolitycznym po raz pierwszy od drugiej wojny światowej można sobie wyobrazić układ prowadzący do przegrupowania aliansów.
Studia nad sojuszami pokazują prostą zależność. Sojusze państw odległych aksjologicznie, nawet niedawnych antagonistów, są możliwe, o ile istnieje wspólne zagrożenie. Trudno zakładać, by mimo dobrych obecnie relacji na linii Moskwa–Pekin Rosja, będąca mocarstwem w fazie schyłku, nie obawiała się swojego rosnącego sąsiada. Rola młodszego brata w stosunkach z Państwem Środka do tej pory mogła być dla Władimira Putina najlepszą z możliwych opcji, jednak nie należy wykluczać, że oferta współpracy z Waszyngtonem byłaby w stanie przebić ten nie do końca wygodny status quo. Wszak sojusze z mocarstwami odległymi, których strefy wpływów leżą daleko, są łatwiejsze niż z położonymi w bezpośrednim sąsiedztwie, i do tego rosnącymi w siłę.
Czy taki scenariusz jest możliwy? Istnieje dostatecznie wiele przeszkód w jego realizacji, by był on znacznie mniej prawdopodobny niż utrzymanie układu sił w obecnej postaci. Powinniśmy jednak na serio brać go pod uwagę. Podobnie jak wiele innych wariantów, które jeszcze pięć lat temu były trudne do wyobrażenia. Czas zacząć podejrzewać, że obok niewiadomych, z którymi na co dzień się mierzymy, mogą istnieć również inne ważne niewiadome, których nie umiemy dziś zidentyfikować.
S pośród licznych nauczycieli strategii arcymistrzem polityki czasów niepewności pozostaje Niccolo Machiavelli. Dla niego życie społeczne jest jak rwąca rzeka, której nie można zatamować, i która – gdy wylewa – porywa drzewa, budynki i wszystko, co stanie na jej drodze. Fortuna, czyli przypadek, to, co nieprzewidziane, jest nieustannie obecna w działaniu politycznym. Cnotą (virtu) Księcia jest umiejętność tańca z tą niepewnością, do czego potrzeba przede wszystkim sprytu, odwagi, inteligencji, przebiegłości i umiejętności adaptacji do zmieniających się warunków.
Książę Machiavellego ma niewiele wspólnego z ociężałym suwerenem Thomasa Hobbesa, który stara się raz na zawsze ustanowić swoją domenę kontroli i całą energię poświęca na zamienianie wywołującej trwogę niepewności na możliwe do oszacowania i zaakceptowania ryzyko. Wiele wskazuje na to, że świat zachodni, przyzwyczajony do hobbesowskiej kontroli ryzyka, przemieszcza się przynajmniej na pewien czas ku polityce czasów niepewności. Fortuna nie musi być groźna, czasem bywa łaskawa. Książę uczy jednak, że trzeba umieć się z nią obchodzić.
Trudno powiedzieć, czy polska polityka zagraniczna ma dziś inspirację intelektualną w postaci któregokolwiek z wielkich myślicieli. Na pewno jednak nie jest pod wpływem Machiavellego. Ten ostatni nie znosi bowiem wszelkiego dogmatyzmu, a ten leży u podstaw germanofobii obecnych rządzących. Nie wybacza Machiavelli naiwności, a ta zasila mit oparcia naszej siły na Grupie Wyszehradzkiej. Fortuna żartuje z pyszałków, których pewność siebie i buta nie ma realnych podstaw. Naigrawa się z tych, którzy błędnie oceniają swoje silne i słabe strony, i którzy nie umieją w stu procentach wykorzystać tego, co jest atutem, tak jak nasz rząd dobrowolnie wyzbywa się prestiżu i wpływów w Unii Europejskiej.
Przeciwieństwem sprytu jest osłabianie relacji z europejskimi sojusznikami, którego przejawem była na przykład odmowa przyjęcia symbolicznych kilku tysięcy uchodźców w imię solidarności europejskiej i stawianie na partnerstwo z krajem, który Unię opuszcza. I wreszcie Książę nie dopuszcza podporządkowywania racji stanu interesowi partyjnemu ani pozwalania, by konflikt w polityce krajowej ograniczał manewr w polu międzynarodowym. Zwłaszcza gdy nie jest się supermocarstwem.
W 2017 r. wkraczamy więc z mapą, która nie pasuje do terytorium, i strategią będącą dokładnie na antypodach tego, co radzą mistrzowie polityki czasów niepewności. Nie korzystamy nawet z lekcji, jakie dała nam przez wieki historia, ucząc, że państwo niewielkie i o niekorzystnym położeniu geopolitycznym musi być zwinne, sprytne, inteligentne i dbać o dobre relacje z sojusznikami. Machiavelli pokazuje, że w relacjach międzynarodowych sukcesy słabych władców są rzadkie i krótkotrwałe, bo stoi za nimi wyłącznie przypadek. Łut szczęścia, nawet jeśli może się zdarzyć, nie wystarczy bez umiejętności rządzących. Ⓒ
Sojusze państw odległych aksjologicznie są możliwe, jeśli jest wspólne zagrożenie