Z czym kojarzy się Polakom? Z nędzą, zacofaniem i szamańskim tańcem wokół ogniska. Afryka nie chce się jednak podporządkować tym stereotypom. Gospodarki 40 z 54 państw tego kontynentu rosną szybciej niż nasza.
Skąd pochodzi słynny biegacz, trzykrotny mistrz olimpijski Kenenisa Bekele? Z Etiopii. Wie to każdy fan sportu. Z tego afrykańskiego kraju pochodzi wielu utytułowanych biegaczy. Ile razy słyszeliśmy żarty, że są tak dobrzy, bo bieganie wielokilometrowych dystansów po wodę to warunek konieczny do przetrwania? Lepiej nie liczyć. A ile razy słyszeliśmy, że ojczyzna Bekele to kraj, którego gospodarka rośnie od 10 lat w tempie ponaddwukrotnie wyższym niż gospodarka Polski? W 2015 r. PKB Etiopii wzrosło o 10,2 proc. Nasze – o 3,6 proc.
Etiopia nie jest wyjątkiem. Gospodarki 40 z 54 państw tego kontynentu rosną szybciej niż nasza. Ale spokojnie – szybciej niż też większość gospodarek Europy, Ameryki czy Azji, co czyni ten kontynent najszybciej rozwijającym się na świecie. Afryka nie jest już krainą wiecznej biedy i stagnacji. Globalni inwestorzy mawiają, że po tym, gdy azjatyckie tygrysy straciły kły, nadszedł czas afrykańskich lwów.
Afrykańskie lwy
Ashish J. Thakkar, szef panafrykańskiego wielobranżowego konsorcjum Mara Group, opisuje gospodarczy rozkwit państw Afryki w książce „Lew budzący się ze snu”. Podkreśla, że tamtejsza przedsiębiorczość nie jest niczym nowym – Timbuktu, legendarne miasto w Mali, stanowiło centrum prężnego handlu już w XII w. Miało gospodarcze znaczenie nie tylko dla samej Afryki, lecz także dla całego basenu Morza Śródziemnego. „To tylko jeden z wielu przejawów odwiecznej afrykańskiej przedsiębiorczości” – pisze. To wszystko zostało stłumione przez kolonializm, a potem wojny. „Erozję afrykańskiej przedsiębiorczości przypieczętowały w erze postkolonialnej ideologie socjalistyczne i komunistyczne. Nie wiedzieć czemu przywódcy niepodległych państw uznali za inspirującą myśl Marksa, intelektualisty, który w Afryce nigdy nie postawił nawet stopy” – dodaje Thakkar.
Jednym z państw, które z sukcesem zerwały z krępującym rozwój socjalizmem, jest Wybrzeże Kości Słoniowej (należące w czasach kolonialnych do Francuzów). Od 2011 r., gdy zakończyła się tam wojna domowa, kraj przeżywa boom inwestycyjny, którego efektem jest wzrost na poziomie 7–8 proc. rocznie. Jeśli zajadasz się czekoladą, to duża szansa, że wytworzono ją z ziaren kakaowca pochodzących z Wybrzeża. Kraj ten nie tylko specjalizuje się w ich produkcji, lecz także jest ich największym na świecie eksporterem. Gospodarcza stolica kraju Abidżan, którą zamieszkuje 4,7 mln ludzi, uchodzi za jedno z najbardziej rozwiniętych miast Afryki. Działa tam giełda, rozwinął się przemysł przetwórczy (żywność), tekstylny, ale także produkcja samochodów czy przemysł chemiczny. Nie dziwi obecność międzynarodowych banków czy rozwinięta branża rozrywkowa, zapewniająca bogate życie nocne miasta.
Za rozwinięte najbardziej wszechstronnie – gospodarczo, kulturalnie oraz społecznie – państwo Afryki uchodzi, oprócz RPA, Botswana. Czyli najmniej zaludniony kraj Afryki (3 osoby/km kw., więcej tam krów niż ludzi). PKB na głowę mieszkańca mierzone parytetem siły nabywczej wynosi w Botswanie ok. 17 tys. dol., czyli o niemal 4 tys. więcej niż w RPA. Dla porównania PKB per capita w Polsce to ok. 28 tys. dol. Standard życia w Botswanie porównywany jest obecnie do Meksyku. Skąd kraj czerpie bogactwo? Ze strategii wzrostu upodabniającej go do innego kraju Ameryki Łacińskiej: Chile. Stawia na własność prywatną (nacjonalizacja jest zakazana konstytucyjnie). W rankingu wolności gospodarczej Heritage Foundation Botswana plasuje się na 30. miejscu na świecie (Polska na 38.). Biznes rozwija się w przyjaznym otoczeniu, a demokratyczny rząd dba o makroekonomiczną stabilność kraju, który ma najwyższy rating kredytowy w Afryce. Botswana ściąga inwestycje zagraniczne, prywatyzuje państwowe firmy i dywersyfikuje gospodarkę. Ale głównym motorem rozwoju pozostają metale szlachetne. Z wydobycia diamentów, złota, uranu czy miedzi pochodzi 40 proc. dochodów budżetowych kraju.
Do grupy ponadprzeciętnie szybko rozwijających się krajów Afryki należą także: wyspiarski Mauritius (najbardziej wolnorynkowy kraj Afryki), Demokratyczna Republika Konga, Tanzania, Mozambik, Kenia czy kojarząca się Europejczykom głównie z ludobójstwem – Rwanda. Nieźle radzi sobie też Nigeria, z której pochodzą dwaj najbogatsi ludzie Afryki: Aliko Dangote (produkcja cementu, cukru, soli) i Mike Adenuga (telekomunikacja, nieruchomości, ropa). Wszystkie wspomniane kraje rosną w dawnym tempie azjatyckich potęg. W ślad za wzrostem gospodarczym idzie rozwój kultury – kwitną muzyka, literatura, branża filmowa. Ta ostatnia w Nigerii (nazywana jest Nollywood) osiągnęła już wartość 3 mld dol.
Co jest tajemnicą ożywienia w Afryce? Plany centralne? Nie. Uwolnorynkowienie gospodarki i fakt, że powoli zaczyna się tam rozumieć znaczenie instytucji i rządów prawa.
Czyż ów rozkwit nie powinien świata Zachodu cieszyć? Miliony ludzi mają dzięki niemu szansę na wyjście z ubóstwa. Powinien, ale w praktyce jednak człowiek Zachodu o współczesnej Afryce nic niemal nie wie. A to, co wie, czerpie z mediów, które nieszczególnie zainteresowane są ukazywaniem prawdziwego oblicza tego kontynentu. Jeśli już coś o nim piszą, to chętnie i bezkrytycznie przejmują katastroficzną narrację od polityków: „Och, jaka ta Afryka biedna! Pomagajmy jej, bo Afrykanie umrą z głodu! Wyślijmy tam kolejną ciężarówkę jedzenia i kilka walizek z dolarami!”.
Czy oni wiedzą, że już święta?
Jak zauważył w wywiadzie Stephen Jennings, szef firmy inwestycyjnej Renaissance Capital, „intensywność, z jaką media zajmują się problemami gospodarek rozwiniętych, które lepiej nazywać gospodarkami stagnacji, uniemożliwia dostrzeżenie potencjału reszty świata”. Symbolem zachodniej ignorancji w kwestii Afryki jest mdły w warstwie muzycznej i kuriozalny w tekstowej utwór „Do They Know It,s Christmas”, skomponowany przez Szkota Midge Ure’a i Irlandczyka Boba Geldofa i nagrany w 1984 r. jako manifest na rzecz głodującej Etiopii. Od tamtej pory kojarzony jest z będącymi inicjatywą Geldofa koncertami Live Aid, na których zbiera się fundusze dla Afryki. Co roku do znudzenia emitują go w grudniu stacje radiowe. Kuriozalne jest już samo pytanie zawarte w tytule: „Czy oni wiedzą, że już święta?”. Tak, panie Geldof, odpowiadają Afrykanie, wiemy. 41 proc. z nas to chrześcijanie. I wbrew temu, co śpiewacie, że „nic u nas nie rośnie”, coś jednak u nas rośnie. I jest to gospodarka.
Polacy, którzy chwalą się nieprzeciętną wiedzą o świecie, w kwestii Afryki również są niewolnikami upokarzających dla Afrykanów mitów. „Ogólna wiedza Polaków o kulturze Afryki jest niewielka i najczęściej ogranicza się do stereotypowych obrazów gry na bębnach i tańców plemiennych. Typowe skojarzenia Polaków z Afryką to bieda, głód, brak wody; choroby, brak higieny; ogólne zacofanie, słabo rozwinięte szkolnictwo i opieka lekarska” – czytamy w raporcie Fundacji „Afryka Inaczej” z 2015 r. Co zatem robi Zachód? „Pomaga”. Dlaczego w cudzysłowie? Ponieważ jest to pomoc nieskuteczna. To, jak nieefektywnie i głupio wydawane są te pieniądze, opisuje prof. William Easterly z New York University w książce „Brzemię białego człowieka”. Tłumaczy w niej także, skąd bierze się to przekonanie, że Afryka jest zbyt biedna, by z nią współpracować, i wystarczająco biedna, by jej pomagać. Jego zdaniem stoją za nim postkolonialne kompleksy i wyrzuty sumienia bogatych wobec biednych, syndrom zbawiciela. Afryka to dla białego człowieka brzemię, ale też narzędzie dowartościowania się.
To, że świat rozwinięty swoją misję zbawiania Afryki traktuje śmiertelnie poważnie, nie ulega wątpliwości. Wydał już na to ponad 2,3 bln dol. Zeszłoroczny laureat ekonomicznej Nagrody Nobla Angus Deaton, specjalista od problematyki biedy i dobrobytu, podsumowuje sens tych wydatków krótko, pisząc w swojej „Wielkiej ucieczce”, że próby wydźwignięcia Afryki z biedy za pomocą subsydiów i odgórnych programów rządowych są skazane na porażkę, bo „gdy istnieją warunki dla rozwoju, pomoc jest niepotrzebna, gdy warunki są rozwojowi wrogie, jest szkodliwa i utrwala te wrogie warunki”. Jak? Pieniądze są nie tylko marnotrawione przez lokalnych kacyków, ale przede wszystkim przywłaszczane, co zwiększa i konserwuje skrajne nierówności. Do tego równolegle rozkwita kultura korupcji. W tych kwestiach od czasów dyktatora Etiopii Hajle Sellasjego I niewiele się zmieniło. Owszem, bywa, że korupcja oliwi system gospodarczy – w tym sensie, że optymalizuje wykorzystanie urzędniczych zasobów, gdy administracja jest niewydajna. Jeśli pani w okienku nie chce albo nie może wydać decyzji, na której przedsiębiorca może sporo zarobić, dodatkowe argumenty w zalakowanej białej kopercie mogą pomóc. To nielegalne, może nawet godne potępienia, ale skuteczne.
Jednak korupcja afrykańska gospodarki nie oliwi, ale ją dewastuje, odstraszając od robienia jakiegokolwiek biznesu. Jest tak, ponieważ jest wszędobylska, sama się narzuca. Łapówki musi dawać każdy, nawet jeśli nie chce. – W Kamerunie (państwo z czołówki najbardziej skorumpowanych państw świata – aut.) łapownictwo ma charakter masowy, występuje na każdym poziomie i nie jest wymierzone tylko w cudzoziemców. Na drogach np. ustawiona jest wielka liczba blokad policyjnych. Brutalni, często pijani żandarmi zatrzymują każdy minibus i robią, co tylko mogą, by wymusić łapówki od pasażerów. „Kiedyś wyciągnęli z autobusu mojego przyjaciela i dręczyli go przez kilka godzin. Oficjalnym powodem zażądania pieniędzy był brak zaświadczenia o szczepieniu na żółtą febrę” – wspomina swoją wizytę w Kamerunie znany publicysta i pisarz ekonomiczny Tim Harford.
Chińczycy już tam są
Przez to, że zainteresowanie Zachodu Afryką jest powierzchowne, jego przywódcy nie tylko nie dostrzegają zmian, które mają tam miejsce, lecz także – w długiej perspektywie – popełniają ogromny błąd. – Jak na ironię, 90 proc. swojego zainteresowania zachodnie media koncentrują na własnym podwórku, gdy przecież dokładnie 90 proc. szans inwestycyjnych wytwarzane jest w gospodarkach wschodzących – przekonuje Stephen Jennings.
Takich problemów z percepcją nie mają Chiny, które od wczesnych lat 90. zaczęły z Afryką handlować (od tamtej pory wartość wzajemnych obrotów handlowych wzrosła 300-krotnie, do ok. 300 mld dol.) oraz sporo w niej inwestować. Szacuje się, że w Afryce działa obecnie nawet 1000 chińskich przedsiębiorstw inwestujących głównie w sektor energetyczny i infrastrukturalny. Chiny widzą też w Afryce źródło tak potrzebnych do rozwoju surowców naturalnych – choćby ropy. 30 proc. zużywanej w Chinach ropy pochodzi z Czarnego Lądu. Działania czysto gospodarcze Chiny uzupełniają pomocą rozwojową, ale – nauczone błędami Zachodu – starają się kształtować ją mądrzej. Bardziej niż na walce z ubóstwem koncentrują się np. na walce z chorobami: epidemią HIV czy malarii. Budują szpitale, wysyłają własnych lekarzy i lekarstwa. Ale przede wszystkim robią z Afryką biznes.
Co ciekawe, gospodarczy potencjał Afryki dostrzegają nie tylko chińscy decydenci, lecz także zwykli Chińczycy. I do Afryki emigrują. Portal Qz.com podaje, że od 2001 r. do Afryki mogło wyemigrować już ponad milion Chińczyków – i to nie w ramach rządowych programów, lecz z własnej inicjatywy. Tłumaczy to cytowany już wcześniej Ashish J. Thakkar: „Nędza – rozumiana jako bezdomność i głód – jest częstszym udziałem Chińczyków czy Hindusów niż mieszkańców Afryki. Tam znacznie większa liczba ludzi musi żyć na znacznie mniejszej przestrzeni, co sprawia, że konkurencja o zasoby jest bezwzględna. Dlatego tak wiele ambitnych jednostek dostrzega swoją szansę w nowym życiu w Afryce. Mamy tu przestrzeń i otwarte drzwi do sukcesu. Jesteśmy także, możecie wierzyć lub nie, w większości bardziej wolnymi państwami niż Chiny czy Indie”.
Jak przekonuje Thakkar, szanse na nowe lepsze życie w Afryce dostrzegają też Europejczycy. „Gdy przeczytałem, że Portugalczycy emigrują do Mozambiku, pomyślałem, że chodzi o emigrantów z Mozambiku wracających do swojej ojczyzny. Myliłem się. Chodziło o młodych, białych przedstawicieli portugalskiej klasy średniej, mieszkańców Unii Europejskiej, którzy oświadczali światu: Wiecie co? Mozambik wygląda bardziej perspektywicznie. I pomyśleć, że kiedyś Mozambik był jednym z najbiedniejszych krajów Afryki i że ma tak tragiczną historię...” – pisze Thakkar. Dodajmy, że młodym Portugalczykom naprawdę nie ma się co dziwić: od 10 lat wzrost PKB w Mozambiku nie spadł poniżej 6,3 proc. W tym okresie tempo wzrostu PKB Portugalii było albo ujemne, albo wynosiło niewiele powyżej 0.
Czy jednak Afryka będzie się rozwijać w najbliższych latach w sposób niezakłócony?
Takiej tezy nie postawi chyba nikt, kto miał choćby minimalną styczność z jej historią. Kłód rzucanych pod nogi afrykańskich gospodarek jest wiele i mają naprawdę spore rozmiary.
Za największą z nich uchodzą czynniki polityczne.
Wojny, klimat, niepewność
Wspominaliśmy już o tamtejszym marnotrawstwie środków i korupcji, a więc o słabej instytucji państwa prawa. Do tego dochodzi kwestia walki o władzę, której często nie prowadzi się demokratycznymi metodami. Równie często co w wyniku głosowania rządy upadają w wyniku puczów i wojen.
Przykładem tego, co nawet krótkotrwała wojna i polityczne rozchwianie może zrobić z gospodarką, jest Libia. Jeszcze w pierwszych latach nowego millennium zdarzało się jej rosnąć po 6,5 proc. PKB rocznie. Po wojnie domowej, która doprowadziła do śmierci dyktatora Muammara Kaddafiego w 2011 r., PKB tego kraju skurczył się nagle o 61,4 proc. Gdy spojrzeć na wykresy wzrostu PKB innych krajów Afryki, sytuacje, gdy w wyniku zawirowań politycznych wzrost spada nagle o co najmniej 10 proc., zdarzyły się w ciągu ostatniej dekady dziesięciokrotnie. Polityczną niestabilność w Afryce wzmacniają zmiany klimatu. Powodują susze, inflację cen żywności, ograniczają dostęp do wody pitnej – w efekcie wzrasta niepokój społeczny.
Lewicowi ekonomiści zauważają często, że dodatkowym źródłem niestabilności rozwoju gospodarczego Afryki jest integracja z globalnym rynkiem. Im bowiem mocniej kontynent uczestniczy w wymianie międzynarodowej, tym bardziej podatny jest na międzynarodowe zawirowania gospodarcze, a zwłaszcza na nagłe i drastyczne zmiany cen surowców. Wiele państw Afryki ropę eksportuje, a wiele importuje jako paliwo dla przemysłu. Głównie właśnie ze względu na niskie ceny ropy, jak zauważa Międzynarowody Fundusz Walutowy, wzrost gospodarczy w Afryce Subsaharyjskiej w 2016 r. spadnie do poziomów nienotowanych od 22 lat, jeśli stosować miarę per capita (na głowę mieszkańca), tj. do ok. 1,6 proc. Dodajmy, że jeszcze w latach 2010–2014 wzrost PKB wynosił w tym regionie Afryki średnio ponad 5 proc. – Drugim czynnikiem jest to, że odpowiedź ze strony afrykańskich rządów na spadek cen surowców jest często zbyt powolna, powierzchowna, zwiększa niepewność, odstrasza prywatne inwestycje i dusi źródła wzrostu – zauważa Abebe Aemro Selassie, szef departamentu MFW ds. Afryki.
Mimo wszystko całkowite włączenie Afryki w globalną wymianę handlową jest warunkiem koniecznym jej sukcesu gospodarczego – korzyści z globalizacji są większe niż jej koszty, co ilustruje przekonująco historia niezglobalizowanej Korei Północnej i zglobalizowanej Korei Południowej. Profesor Joseph Stiglitz, noblista z Columbia University i były główny ekonomista Banku Światowego, podkreśla jednak, że globalizacja powinna być sprawiedliwa – tzn. powinna czynić z Afryki nie tylko rynek zbytu, lecz także zwiększać jej zdolności produkcyjne i konkurencyjność. Obecnie jesteśmy daleko od tego ideału. Powszechnie uważa się, że eksport żywności mógłby być dodatkowym bodźcem rozwoju wielu państw Afryki. Tymczasem Zachód subsydiuje własnych rolników, sprawiając, że to oni mogą eksportować swoją żywność do Afryki po zaniżonych cenach. Ten mechanizm nie działa w drugą stronę. Produkcja żywności, hodowla zwierząt w Afryce przestaje się opłacać, a ten mechanizm dotyczy większej liczby branż. – My się otwieramy i reformujemy, a Europa, Japonia, USA w tym czasie budują nowe bariery, które czynią nasze produkty niekonkurencyjnymi – ubolewają afrykańscy politycy.
Jest jeszcze jedna rzecz, której Zachód nie powinien robić Afryce, jeśli chce, by ta się rozwijała. Nie powinniśmy wymagać, by Afryka stosowała na rynku pracy te same standardy, które mamy my. Nie powinniśmy więc środkami regulacyjnymi walczyć z wyzyskiem. Ekonomista Steven Landsburg z amerykańskiego University of Rochester przekonuje, że efekt takich regulacji byłby odwrotny do zamierzonego. Jeśli np. zakazano by pracy dzieciom w najbiedniejszych państwach kontynentu, te wcale nie poszłyby do szkoły, gdzie zostałyby dobrze odżywione w publicznej stołówce. Przeciwnie – żyłyby w nędzy. „Bycie biednym wymaga podejmowania trudnych decyzji, których nie da się uniknąć ze względów na brak realistycznych alternatyw. Z punktu widzenia bogatego będą one nie do przyjęcia, ale nie ma prawa on narzucać biednym swoich wyborów. Nie pomógłby im w ten sposób. Amerykanin z 1840 r. byłby przerażony perspektywą odebrania Afrykanom prawa wyboru. Na szczęście, wraz z poprawą warunków, warunki pracy także się poprawiają, a dzieci przestają być siłą roboczą” – zauważa Landsburg.
Nie oznacza to, że należy Afrykę zostawić samą sobie. Trzeba z nią współpracować. Bo to się po prostu obu stronom opłaca.