Sprawa dotyczyła osoby zatrudnionej w szpitalu psychiatrycznym na stanowisku kierowcy i ratownika medycznego. Gdy w 2020 r. rozpoczęła się pandemia COVID-19, wszystkie podmioty lecznicze, a zwłaszcza szpitale i jednostki zajmujące się ratownictwem medycznym, musiały rozwiązać problem opieki nad pacjentami zarażonymi lub podejrzanymi o zakażenie koronawirusem.

Dodatki covidowe miały rekompensować strach

Na początku pandemii, gdy jeszcze nie były dostępne szczepionki, istniał duży problem w zapewnieniu właściwej obsady oddziałów i jednostek covidowych w szpitalu. W obawie o własne zdrowie, a nawet życie, pracownicy medyczni często odmawiali pracy na tych oddziałach. W tej sytuacji we wrześniu 2020 r. minister zdrowia wydał polecenie Narodowemu Funduszowi Zdrowia w sprawie zabezpieczenia i przekazania środków finansowych na specjalne dodatki dla pracowników medycznych wykonujących swoje obowiązki w zagrożeniu zakażeniem koronawirusem. Dodatek taki miał być finansowany ze środków budżetowych, znajdujących się w dyspozycji resortu zdrowia, które miały zostać przesunięte do NFZ. Fundusz miał zająć się rozdziałem środków dla poszczególnych podmiotów leczniczych, zaś podmioty lecznicze miały je wypłacać poszczególnym pracownikom. Informacje o pracownikach pracujących z pacjentami covidowymi miały przekazywać podmioty lecznicze i na ich podstawie otrzymywano pieniądze.

Co ważne, wypłata tych dodatków nie była początkowo uzależniona od liczby godzin pracy w zagrożeniu zakażeniem koronawirusem. W praktyce więc wystarczyło, że pracownik medyczny przez krótki czas (np. kilka godzin w miesiącu) był zatrudniony w warunkach zagrożenia COVID-19, aby otrzymał taki dodatek.

W przypadku osoby, której sprawą zajął się sąd, tak właśnie było – przepracował na oddziale covidowym tylko niedużą część swojego czasu pracy. Zaś szpital wypłacał mu dodatek covidowy na podstawie polecenia ministra zdrowia, w okresie od października do grudnia 2020 r., proporcjonalnie do liczby godzin przepracowanych w zagrożeniu COVID-19.

Pracownik zażądał jednak wypłaty dodatku w pełnej wysokości – różnica wynosiła kilkanaście tysięcy złotych. Sprawa trafiła do sądu pracy. W I instancji sąd zasądził żądane przez pracownika kwoty. Wyrok ten zmienił sąd apelacyjny, który oddalił powództwo, wskazując, że szpital prawidłowo miarkował wypłatę dodatku, uzależniając ją od liczby godzin przepracowanych w zagrożeniu koronawirusem. Skargę kasacyjną złożył pełnomocnik pracownika.

SN po stronie personelu

SN uchylił wyrok sądu II instancji i oddalił apelację szpitala, przywracając tym samym moc orzeczeniu I instancji, zasądzającemu pozostałą część dodatku na rzecz pracownika.

W uzasadnieniu SN odniósł się w pierwszej kolejności do polecenia ministra zdrowia, jako podstawy wypłaty dodatków, i stwierdził, że nie mogło ono być aktem z zakresu prawa pracy.

– Ustawa covidowa w żadnym miejscu nie upoważniała ministra zdrowia do wydawania takich aktów. Był to więc akt wewnętrzny organu administracji rządowej, którego realizacja – a więc wypłata świadczeń na rzecz osób wykonujących zawody medyczne mających styczność z osobami zakażonymi lub podejrzanymi o zakażenie koronawirusem – dopiero miała nastąpić po dokonaniu jeszcze jednego aktu tj. po zawarciu porozumienia lub umowy z NFZ. Wypłata nastąpiła na podstawie zawartej umowy pomiędzy NFZ a pozwanym szpitalem. Tym samym dodatek covidowy w takim kształcie był w istocie świadczeniem, którego źródłem była umowa na rzecz osoby trzeciej w rozumieniu art. 393 kodeksu cywilnego – powiedziała sędzia Halina Kiryło.

SN uznał więc, że te wypłaty nie mogły być ani wynagrodzeniem, ani świadczeniem ze stosunku pracy. To zaś oznacza, że do tego świadczenia nie mają zastosowania przepisy k.p. Wypłata miała następować w oparciu o polecenie ministra i zawartą z NFZ umowę. Pozwany pracodawca nie miał więc żadnych podstaw prawnych, aby w określony sposób modyfikować wysokość tego świadczenia oraz przesłanki jego przyznania. Zasady wypłaty określono w poleceniu ministra i doprecyzowano w umowie z NFZ. Ani w poleceniu, ani w umowie nie ma wzmianki o tym, aby to świadczenie miało ulegać proporcjonalnemu obniżeniu z uwagi na ilość godzin usług świadczonych w bezpośrednim kontakcie z zarażonymi koronawirusem.

– Jedyną przesłanką miarkowania wysokości świadczenia dodatkowego był tylko fakt nieprzepracowania pełnego miesiąca przez uprawnionego pracownika. Taka była decyzja ministra, zrealizowana umową z NFZ. Skoro uznano, że należy wypłacać te dodatki w pełnej wysokości także tym osobom, które nie pracowały na co dzień w oddziałach covidowych i miały kontakt z zakażonymi tylko sporadycznie, to w ten sposób należało umowę realizować. Można zastanawiać się, czy to było słuszne, ale ta ocena nie wpływa na wykładnię samej umowy, która jest źródłem roszczeń powoda wobec szpitala – wskazała sędzia Kiryło. ©℗

orzecznictwo