Powinniśmy dążyć do tego, żeby mieć tę samą platformę, takie same procedury i regulacje, a także możność prowadzenia wspólnej promocji regionalnego rynku. Jeżeli nam się to uda, możemy wszyscy na tym skorzystać.
DGP
Dlaczego współpraca środkowoeuropejskich giełd może obecnie być dla nich korzystniejsza niż konkurowanie?
W ciągu ostatniej dekady ta konkurencja w zasadzie zamarła. Powinniśmy starać się rozwinąć o wiele większą współpracę graczy na regionalnym rynku kapitałowym.
Chciałbym więcej inwestorów z Rumunii inwestujących na Węgrzech, polskich inwestorów w Chorwacji – powinien wzrosnąć obrót pomiędzy rynkami kapitałowymi różnych krajów.
Dlaczego tak się nie dzieje?
Problemem jest to, że nie mamy wielu banków inwestycyjnych, które mogłyby promować i prowadzić taką wymianę. Musimy rozmawiać z sektorem prywatnym i zachęcać, żeby wychodził z działaniami inwestycyjnymi poza jeden kraj.
Co jeszcze?
Moim zdaniem najwięcej możliwości dałaby nam praca z prawodawcami i politykami, zwłaszcza z resortów finansowych, którzy reprezentują nas w Brukseli.
Prawodawcy w Brukseli czasem zapominają o lokalnych rynkach, a jest coraz bardziej oczywiste, że na rynku finansowym zasada „one size fits all” nie może dobrze funkcjonować. To doskonale widać zwłaszcza na mniejszych rynkach. Absurdem byłoby stosowanie instrukcji lotu na Księżyc do sobotniej wycieczki nad podmiejską rzeczkę. To byłoby zbyt kosztowne. Tymczasem tak właśnie jest na rynku kapitałowym: wobec brokera sprzedającego indywidualnym klientom akcje przedsiębiorstwa na warszawskim rynku New Connect stosuje się takie same wymogi i zasady, jak wobec profesjonalistów zawierających warte dziesiątki milionów transakcje na instrumentach pochodnych obracanych na giełdzie w Londynie.
Jakie są tego konsekwencje?
Dziś właściwie każdy może łatwo inwestować w amerykańskie akcje – to jest zupełnie nowa możliwość w stosunku do początków wieku. W efekcie ogromne kwoty płyną z regionu na światowe rynki i akcje największych globalnych blue chipów.
Gdybym poszedł do lokalnego banku i chciałbym, żeby przedstawił mi możliwości inwestycji na rumuńskim rynku, to okazałoby się to niemożliwe. Nie ma odpowiednich ram i regulacji dla takich inwestycji. Ale w Teslę możesz zainwestować w ciągu sekund! I dla brokera rekomendowanie Tesli jest i łatwiejsze, i bardziej opłacalne niż zaproponowanie inwestycji w Rumunii czy Czechach.
Dlaczego tak się dzieje?
Instytucje finansowe mają bardzo surowe reguły. Gdybym sprzedawał klientom akcje z Węgier czy Rumunii, musiałbym na początek wypełnić masę papierów – dlaczego proponuję tę inwestycję, jak ją uzasadniam, czy klient zdaje sobie sprawę z ryzyka niskiej płynności. Łatwiej więc brokerom proponować inwestowanie w fundusz czy blue chipa. Nawet gdyby mój klient przyszedł z propozycją kupna akcji małej rumuńskiej firmy, bardziej opłacałoby się go do tego zniechęcić. Co więcej ‒ tego właśnie wymagałyby reguły firmy inwestycyjnej.
Czego więc nam trzeba?
Uproszczonych regulacji. Nie tylko dla małych firm, które muszą mieć łatwiejszy dostęp do rynku inwestycyjnego, lecz także dla indywidualnych inwestorów. Kwestionariusze inwestycyjne mogą mieć po kilkadziesiąt stron, wymogi dla kwalifikowanych inwestorów są zbyt wysokie. W efekcie bank ocenia i wydaje decyzję, co wolno jest jego klientowi. Na przykład że wolno mu zainwestować co najwyżej w fundusz czy akcje szacownej zachodniej firmy albo w obligacje. Z drugiej strony ten klient może wyjść z banku i przepuścić niedoszłą inwestycję w kasynie czy na wyścigach. Jak dotąd niewielu rozumie, że doprowadziło to do absurdalnej sytuacji ‒ wolno mi „zainwestować” w ruletkę, ale nie w akcje małej polskiej firmy gamingowej. Bank mi to zgodnie z prawem uniemożliwi, bo mam za małe doświadczenie inwestycyjne jako klient! Jak mam zdobyć doświadczenie w obrocie mniej płynnymi walorami, skoro nie wolno mi zacząć?
To wynik decyzji politycznej i przyjęcia regulacji nastawionych na ochronę konsumentów.
Tak, decyzji podjętej bez głębokiej wiedzy o tym, jak działają rynki kapitałowe. Zachodni politycy urodzili się i żyli w rzeczywistości rynku kapitałowego. Nasi nie mieli doświadczeń, np. tworzenia portfolio przeznaczonego na studia dla dziecka. Zresztą i na Zachodzie dotąd bardzo wielu ludzi nie rozumie, że rynek kapitałowy jest miejscem przeznaczonym do oszczędzania i zarabiania. Niestety, po ostatnim kryzysie na rynkach głosy, żeby utrudnić inwestycje akcyjne mniej doświadczonym klientom, stały się zbyt dominujące.
Jaki obszar współpracy giełd regionu byłby najważniejszy?
Ja jako optymista wolę widzieć szklankę w połowie pełną. W obszarze banków inwestycyjnych zmiany na pewno byłyby trudne. Z wielu powodów, m.in. dlatego, że są wyspecjalizowane w określonych rynkach. Przekonanie ich do zainteresowania się innymi obszarami i regionami byłoby trudne. Ale nie niemożliwe.
Z mojego punktu widzenia nie ma jednak nic ważniejszego niż skłonienie do ściślejszej współpracy ministrów finansów. Chciałbym, by co kwartał poświęcali choćby kilkanaście minut na to, by sprawdzać, jak radzą sobie rynki kapitałowe i porozumiewali się co do tego, jak mówić o nich w Brukseli jednym głosem. Jeżeli te trzy, cztery czy sześć krajów będzie w stanie się na to zdobyć, uzyskamy wreszcie szansę na wywarcie takiego nacisku w Komisji, który, mam nadzieję, doprowadzi do zrozumienia, czego potrzebują nasze rynki.
DGP
Kiedyś giełdy Warszawy, Wiednia, Budapesztu konkurowały o pozycję lidera. Dziś internet stwarza nowe możliwości inwestycyjne. Jaką wartość dodaną przyniosłaby współpraca regionalnych giełd Trójmorza?
Niektórzy powiedzieliby, że jeżeli jakiś projekt nie ma sensu, to po prostu się nie uda i dlatego wcześniejsze wysiłki spełzły na niczym. Ja uważam, że współpraca jest konieczna, choćby z powodu ekonomii skali. Małe giełdy muszą spełniać takie same biurokratyczne wymogi jak giganci: Deutsche Boerse czy London Stock Exchange. Zasady rządzące organizacją giełd zostały stworzone dla wielkich graczy. Nie wierzę, że małe regionalne giełdy mogą osiągnąć tę ekonomię skali poprzez lokalny organiczny wzrost. Brakuje nam blue chips, nie mamy w Słowenii tak wielu znaczących firm.
Co miałaby dać współpraca?
Giełdy Słowenii, Chorwacji, Węgier i innych krajów regionu są niewidzialne dla globalnego inwestora, bo żadna z nich nie jest dużym rynkiem, żeby pozwolić mu na dywersyfikację. Na małej giełdzie może być np. tylko jedna firma farmaceutyczna, dwie firmy IT. Ale kiedy spojrzymy zbiorczo na te rynki, obraz się zmienia: mamy masę małych i średnich przedsiębiorstw i mamy też blue chipy. Możemy tworzyć indeksy segmentów branżowych, które globalny inwestor chętnie wziąłby pod uwagę. Współpraca giełd nie wymagałaby zmian własnościowych. Nie musimy się łączyć ani nikt nie musi nas kupować, zwłaszcza że w pewnych aspektach bardzo się różnimy. W Słowenii giełda jest firmą komercyjną, inna giełda może być własnością skarbu państwa. Tyle że to nie musi być przeszkodą dla współpracy. Powinniśmy dążyć do tego, żeby mieć tę samą platformę, takie same procedury i regulacje, możność prowadzenia wspólnej promocji regionalnego rynku. I jeżeli nam się to uda, to możemy na tym skorzystać.
W regionie potrzebujemy kapitału, mimo to go eksportujemy. O wiele łatwiej jest kupić akcje amerykańskiego blue chipa niż zainwestować ze Słowenii, np. na rynku rumuńskim czy węgierskim.
Dlatego potrzebujemy wsparcia rządowego. Giełdy nie mogą same zrealizować takiego planu. Kiedy mówię o połączeniu w jeden rynek, mam na myśli całość: regulacje, fundusze emerytalne, domy brokerskie, cały przemysł finansowy. Bez tego się nie uda. Niestety, wiele rządów w Centralnej i Wschodniej Europie albo nie rozumie wartości dodanej płynącej z większego sektora finansowego, albo to lekceważy. Ale wracam do Słowenii jako optymista, bo po raz pierwszy w naszych branżowych dyskusjach uczestniczyli politycy. Jeśli choć jeden rząd będzie nas popierał, jeżeli np. wasz prezydent zainicjowałby rozmowy na szczeblu politycznym, byłbym bardzo zadowolony. Czasem nasi politycy nie słuchają lokalnych ekspertów, ale jeżeli ta sama idea zostanie im przedstawiona przez kogoś z zagranicy – słuchają uważnie.



DGP
Dlaczego giełdom Trójmorza ma się bardziej opłacać współpraca niż rywalizacja?
Nietrudno wskazać, jakie odnosimy zyski ze współpracy międzynarodowej. To korzystanie z cudzych doświadczeń, sięganie po nowe idee i wykorzystywanie najlepszych praktyk z innych rynków.
Ostra konkurencja nie lepsza?
Globalni gracze odnoszą korzyści z konkurowania: starają się sięgnąć po największe spółki, które mogłyby być notowane na największych rynkach. W naszym przypadku, kiedy działamy na rynku lokalnym, nie ma to takiego sensu. Rynek kapitałowy pozwala firmie nie tylko na uzyskanie nowego kapitału. Jeżeli firma wchodzi na giełdę, to staje się bardziej widoczna. Jaki sens dla polskiej firmy miałoby notowanie jej akcji w Wiedniu? Jej klienci są przecież w Polsce. Dlatego takie jak teraz współzawodnictwo nie przynosi zbyt wielu korzyści. Na naszym poziomie współpraca i zapożyczanie funkcjonalnych rozwiązań ma więcej sensu niż konkurowanie.
Co możemy uzyskać w ramach takiej współpracy?
Przepływ kapitału. Inwestorzy instytucjonalni działają zarówno lokalnie, jak i globalnie. Dlatego współpraca, np. pozwalająca na prezentowanie polskich firm rumuńskim funduszom emerytalnym czy rumuńskich firm inwestorom z Polski, pozwoli na zatrzymanie kapitału w regionie. Przynajmniej część pieniędzy, które wypływają na Zachód, mogłaby służyć rozwojowi naszych rynków.
Do tego niezbędna byłaby infrastruktura finansowa. Brakuje nam działających w regionie banków inwestycyjnych, biur maklerskich.
Nie zgadzam się z tym do końca. Instytucje np. z Londynu zajmują się rynkami węgierskim czy polskim. Nie jest tak, że nasze rynki są nieosiągalne dla globalnych inwestorów. Inna sprawa, że szczegółowe analizowanie np. rynku rumuńskiego nie byłoby efektywne kosztowo.
Czy może sobie pan wyobrazić wspólną platformę, na której występujemy razem, a nie indywidualnie?
Konkurowanie jest normalne. Polska giełda organizuje np. konferencje inwestorskie, na której polskie firmy konkurowały o pieniądze inwestorów. Dzieje się to na rynku wewnętrznym, może też dziać się na rynku zewnętrznym. Bez konkurowania nie przyciągnie się inwestorów, bo potencjalne zyski nie byłyby dla nich satysfakcjonujące.
Rozmowa miała miejsce się przy okazji Konferencji Giełd Trójmorza