Historia resetów amerykańsko-rosyjskich to historia sprzedawania marzeń, którymi próbuje handlować Władimir Putin. I w które USA udają, że wierzą, chcą wierzyć lub uznają, że wiara w nie może być dla nich korzystna. Dziś sprzedawany jest mit Rosji biznesowej, transakcyjnej i postępowej. Takiej, z którą da się żyć i handlować. Rosji, która pomoże Ameryce rozbroić Iran i wspólnie zajmie się wydobyciem minerałów za kołem podbiegunowym. Ukraina w tak skonstruowanej wizji ułożenia na nowo relacji Waszyngton-Moskwa jest sprawą trzeciorzędną. Czymś, co nie musi i nie powinno się pojawiać w otwieranym na nowo „dialogu”.

Twarzą „dialogu” jest Dmitrij Miedwiediew w wersji 3.0, czyli 49-letni, wykształcony w USA Kirił Dmitrijew. Jego żona, Natalia Popowa, to zastępczyni szefowej Fundacji Innopraktika, którą kieruje córka Putina. To wiele ułatwia. Sam Dmitrijew w sensie symbolicznym swoją rolą przypomina postać Warwary Stawrogin z „Biesów”. Tak jak ona jest przedsiębiorczą patronką życia intelektualnego Skworieszników, tak on mecenasem sztuki w Moskwie. Ale też obie persony są głęboko zanurzone w świecie biespriediełu, w którym nie ma zasad, a barbarzyństwo jest cnotą, a nie grzechem.

Kirił Dmitrijew formalnie jest szefem Rosyjskiego Funduszu Inwestycji Bezpośrednich (RFIB). To instytucja, która dysponuje ok. 10 mld dol. kapitału, a jej zadaniem jest poszukiwanie chętnych do zasilania pieniędzmi rosyjskiego rynku. Urodzony w Kijowie menedżer znaczną część swojego zawodowego życia spędził w USA. Pojechał do Stanów u schyłku Sojuza na wymianę studencką. Z przeciętnego kalifornijskiego Foothill College szybko trafił na Uniwersytet Stanforda, a po jego ukończeniu zdobył MBA na Uniwersytecie Harvarda. Otwierało mu to drogę do pracy w amerykańskich instytucjach finansowych. Karierę rozpoczął w Nowym Jorku jako bankier w Goldman Sachs. Z niego przeszedł do McKinseya, który umożliwił mu pracę w Europie i finalnie – przez Pragę – w 2000 r. powrót do Moskwy.

Można powiedzieć, że do ojczyzny wrócił w momencie, gdy władzę przejmował Putin. W pierwszym etapie jego rządów zajmował się sprzedażą udziałów w rosyjskim banku Delta Amerykanom z General Electric i Francuzom z Societe Generale. Gdy w 2011 r. obejmował państwowe stanowisko w RFIB, miał „zmienić oblicze rosyjskiego kapitalizmu”. Zadaniem Dmitrijewa było przyczynienie się do zmniejszenia zależności Kremla od dochodów z ropy i gazu. Przyciągnięcie kapitału i przekonanie go, że Rosja jest krajem, w którym przejęcia firm nie polegają na przestępczych rejderstwach, a służby specjalne i fiskus nie muszą być barierą w prowadzeniu interesów. Po wybuchu pandemii zaangażował się z kolei w walkę z wirusem, inwestując w perspektywiczne projekty leków i szczepionek.

Mało znanym faktem z jego zawodowego życiorysu jest to, że był człowiekiem oddelegowanym przez Putina do kontaktów z Donaldem Trumpem po jego pierwszym zwycięstwie w wyborach prezydenckich w 2017 r. Na Seszelach doszło wówczas do spotkania Rosjanina, saudyjskiego księcia Muhammada ibn Zajida i ludzi reprezentujących transition team Trumpa – m.in. byłego szefa prywatnej firmy wojskowej Black Water Erika Prince’a i oskarżanego o pedofilię lobbysty George’a Nadera. W czasie pierwszej kadencji Trumpa Rosjanin utrzymywał również bliskie relacje z zięciem prezydenta USA – Jaredem Kushnerem. W gruncie rzeczy Dmitrijew nie jest dla obecnej amerykańskiej ekipy kimś nowym. To stary znajomy z dawnych, dobrych czasów.

Szczególnie ważna jest znajomość z Kushnerem. To wciąż wpływowa postać w Białym Domu z przełożeniem na kontakty z Saudami i człowiek, który jest architektem Porozumień Abrahamowych – czyli strategicznego odprężenia pomiędzy światem arabskim i Państwem Izrael. Rijad z kolei to dziś kluczowa stolica w rozmowach na linii USA-Rosja-Ukraina.

Nieformalna pozycja Dmitrijewa w układzie władzy czasami budzi kontrowersje. Tajemnicą poliszynela jest niechęć szefa rosyjskiej dyplomacji do Miedwiediewa 3.0. Podczas jednej z rund rozmów w Dżuddzie miało nawet dojść między obydwoma panami do swoistego sporu o krzesło. Siergiej Ławrow miał żądać potwierdzenia od samego Putina, że ten wysłał szefa RFIB na negocjacje. Prezydent nie ma bowiem w zwyczaju dzielenia się szczegółami z podwładnymi. Ławrow ma powody, by nienawidzić Dmitrijewa. Pierwsza ważna wizyta w USA od rozpoczęcia wojny i brylowanie w wywiadach dla CNN i Fox News przypadło w udziale szefowi RFIB, a nie ministrowi spraw zagranicznych.

Poza doskonałymi kontaktami na świecie Dmitrijew ma drugą twarz: Warwary Stawrogin. Jak relacjonuje „The Moscow Times”, jego współpracownicy określają go jako despotę, który nie pozwala na zbytnią poufałość. Czarujący w wywiadach dla zachodnich mediów, gdy tylko nie jest usatysfakcjonowany ze współpracy, potrafi się drzeć i przeklinać. – Zawsze reagował dość emocjonalnie, jeśli coś poszło nie tak lub nie poszło zgodnie z jego planem. Potrafił krzyczeć i tupać nogami – relacjonuje źródło gazety. – Problem polega na tym, że każdy, kto go spotkał i pracował z nim, wie, że jest dupkiem, a jeśli powiedzą to publicznie, może to zniweczyć wszelkie szanse na ponowne prowadzenie interesów w Rosji – dodaje inny rozmówca. „Insider” opisuje go jako showmana, który jest rozkochany w samym sobie i w stosowaniu propagandy. Podobnie jak Putin, ma uwielbiać sprawdzoną metodę mówienia czego innego każdemu kolejnemu rozmówcy. W tym sensie zresztą całkowicie wpisuje się również w styl prezydenta USA.

Granie na minerały ma się w amerykańskie fiksacje wpisać. I odpowiada za to Dmitrijew. Za Iran z kolei odpowiada sam Putin

Prasa rosyjska opisuje Dmitrijewa jako doskonały produkt putinizmu. Modernistyczna twarz dla Zachodu ma niewiele wspólnego z całkowitą wiarą w zdefiniowane na Kremlu imperialne cele Rosji. Jak przekonuje zbiegły na Zachód rosyjski dyplomata Borys Bondarew „jeśli Dmitrijew kiedykolwiek był zaznajomiony z zachodnimi normami, zamienił je na rosyjski system z czasów Putina”. Czym jest ten system? To – jak twierdzi cytowany przez zachodnie media Bondarew – „strategia: rób, co mówimy, a ludzie Zachodu w końcu się ugną. Musimy ich do tego zmusić. Oni nie powinni ustalać warunków dla nas; to my ustalimy warunki dla nich”.

Dziś kuszenie USA i ustalanie warunków odbywa się za pomocą minerałów. Dmitrijew przed niedawną wizytą w USA w komentarzu dla wiernego władzy dziennika „Izwiestija” powiedział, że „to ważna sfera współpracy. Bezwarunkowo rozpoczęliśmy dyskusje o metalach ziem rzadkich i projektach w Rosji”. Szef RFIB doskonale wyczuwa nuty, na których trzeba grać. Dla Trumpa metale ziem rzadkich – czy szerzej minerały – to próba szukania nowych źródeł finansowania amerykańskiej potęgi i pozbawienia w tej dziedzinie przewagi Chin. Waszyngton ma obecnie dwie fiksacje, jeśli chodzi o sprawy globalne – pierwszą jest wydobycie w Arktyce oraz program atomowy Iranu. Granie na minerały ma się w te fiksacje wpisać. I odpowiada za to Dmitrijew. Za Iran z kolei odpowiada Putin.

Pytaniem otwartym pozostaje, czy Amerykanie się na to złapią. Od objęcia urzędu przez Trumpa dali Rosjanom całą listę prezentów. Z drugiej strony sygnalizują, że jeśli ludzie tacy jak Dmitrijew będą mydlić USA oczy i grać na czas, Kreml czekają kolejne sankcje. I rzeczywiście w Senacie krąży projekt ustawy, która miałaby nakładać 500 proc. cło na kraje, które kupują w Rosji gaz, ropę i uran. Również obecne, niskie ceny ropy, które są rezultatem polityki celnej Białego Domu, nie mogą satysfakcjonować Moskwy. Pytanie, czy na straszeniu się nie skończy. I czy gdy Dmitrijew przyjedzie po raz kolejny do USA z czerwonym przyciskiem resetu – takim, jaki prezentowała Hillary Clinton i Siergiej Ławrow wiosną 2009 r. w czasie prezydentury Miedwiediewa – Amerykanie znów nie kupią show. ©Ⓟ