Rosja to tornado chaosu. Wielkie monstrum, które od wieków żywi się tym chaosem. Nie przyświeca mu inny cel poza destrukcją
Rodzice mieszkają w innym mieście. I to ich nowe miejsce zamieszkania stało się schowkiem, w którym mieszają się wspomnienia i artefakty z ich i mojego życia, z tego, co zostało po rodzinnym domu. Mieszanka mojego dzieciństwa i ich dobytku.
Na razie to wygląda jak nieosiągalny cel.
To forma krzyku, ale przy tym sposób na zachowanie pamięci, na uchwycenie prądu, z jakim płynęło życie. Książka uwiecznia momenty, w których czułem się bezsilny. Wciąż wierzę, że za pomocą literatury mogę zachować wpływ na przyjaciół, na audytorium w kraju i za granicą. Może i na nasze dzieci, które – mam nadzieję – nie doświadczą osobiście tego, czym jest pełnowymiarowa inwazja. Po ukończeniu „Kryptonimu…” wróciłem do pisania dopiero, gdy rosyjscy okupanci w czerwcu 2023 r. wysadzili Kachowską Elektrownię Wodną. Zaraz potem napisałem requiem dla Wiktorii Ameliny (pisarka zginęła w wyniku rosyjskiego ostrzału Kramatorska – red.). Wtedy chyba najostrzej zrozumiałem, że to mój sposób leczenia bólu i utrwalania bolesnych chwil. Są rzeczy, których zapomnieć nie wolno. Przykładem mojej własnej retraumatyzacji jest „Zielone miasto”, najbardziej mroczny rozdział „Kryptonimu…”.
Pod koniec książki jest zdanie, że „literatura nie ocala” – nikogo poza mną samym. Wierzę w tę frazę, ponieważ pisanie „Kryptonimu dla Hioba” pozwoliło mi przetrwać mentalnie.
Odkąd pojawili się rosyjscy okupanci, wszystkie moje tożsamości stopniowo zaczęły odpadać. Wszystko, czym zajmowałem się przed inwazją i co rozpoczęło się przed nią, w jednej chwili straciło sens. Zostało tylko to, kim jestem. Pozostała możliwość opowiadania historii i pracy słowem. Moje poprzednie doświadczenie człowieka, który zaglądał w ciemną stronę ludzkiej natury, interesował się Holokaustem i II wojną światową, pozwoliło mi z samego rana 24 lutego 2022 r. zrozumieć, że odbywa się wielkie wydarzenie historyczne. Nie myślałem, że wyjdzie z tego książka, ale rozumiałem, że w tamtych chwilach przeżywam uczucia i myśli, których – mam nadzieję – nigdy więcej nie przeżyję. Dlatego musiałem je utrwalić. Coś podobnego przeżywają aktorzy na pogrzebach bliskich. Nazywają to zdjęciem maski. Zdejmują maskę tego, co przeżywają, utrwalają tragiczny moment, aby w przyszłości odtworzyć go podczas gry aktorskiej. 24 lutego pomyślałem, że powinienem zdjąć maskę swoich myśli. Zacząłem notować szkice o tym, jak o ósmej rano powietrze zapachniało prochem i jak o pierwszej po ataku rozmawiałem z mamą. To wszystko zawarłem w pierwszym rozdziale „Język wojny”.
Tadeusz Borowski, który opisywał życie w Auschwitz, przeżył obóz, ale tak naprawdę nie da się stwierdzić, że udało mu się go przetrwać. Jego los był tragiczny.
Dla mnie najważniejszym słowem od pierwszego dnia inwazji jest „świadectwo”. Każdy Ukrainiec jest świadkiem, historia każdego z nas powinna zostać utrwalona. Nawet po takiej tragedii, jak ludobójstwo czynione przez Rosję na terytorium Ukrainy, teksty powinny opisywać nie tylko wielką zbrodnię, ale i portrety ludzi, których kochasz albo podziwiasz. Już po ukończeniu książki przedstawiłem sylwetkę Ołeksandra „Kołmena” Serdiuka. „Kołmen” podczas koncertów różnych ukraińskich zespołów prowadzi aukcje, z których dochód trafia na wsparcie dla sił zbrojnych. Podobny charakter ma jeden z najtragiczniejszych dla mnie rozdziałów „Kryptonimu…”, „Requiem dla Tarantino”, o Wiktorze Onyśce poległym pod Sołedarem podczas obrony Ukrainy. To rozdział pomyślany jako portret wielkości mojego przyjaciela i miłości do niego. W książce jest też rozdział „Wdech. Wdech”. Tragedia za tragedią, coraz bardziej wstrzymujemy oddech. Wdychamy, wdychamy, wdychamy – i nie wiemy, kiedy zdołamy odetchnąć. Literatura pomaga uświadomić sobie, ile wdechów przyszło ci przeżyć.
Czytelnik z Zachodu może nam współczuć, ale trudno mu będzie zrozumieć. Gdybym miał wybrać jedną myśl, byłoby to przesłanie o tym, że Ukraińcy są znacznie ciekawsi niż tylko jako naród, który zaznał aktu agresji. Możemy zainteresować świat literaturą, muzyką, kinem, odkryciami, osiągnięciami sportowymi, innowacjami – zwyczajnie tym, kim jesteśmy.
Zbiorem osób, które podzielają ogólnoeuropejskie wartości demokracji i wolności. Drugim przesłaniem książki jest obraz Rosji jako tornada chaosu. Wielkiego monstrum, które od wieków żywi się tym chaosem. Nie przyświeca mu inny cel poza destrukcją. Chcę przekazać, że gdyby Ukraina przestała walczyć, moi potencjalni czytelnicy na Zachodzie mogliby stać się świadkami tego, co przeżywamy teraz my. Książka to próba uponadczasowienia wzorców tego, czym jest inwazja zła takiego, jakim jest raszyzm – czy jakiekolwiek inne państwo totalitarne, które nie ceni ludzkiego życia. Rosyjskość to toksyna.
Przeciwnie, on nawet zagrał Michaiła Kałasznikowa w filmie „AK-47”, kręconym m.in. na okupowanych terenach Ukrainy.
To więcej mówi o ludziach, którzy go nominowali. Zachód wciąż wierzy, że w Rosji są rozumni ludzie, z którymi można się dogadać, a którzy nadal spokojnie zajmują się polityką, kulturą, nauką. Zachodni intelektualiści mocno chcą wierzyć w historię o Kopciuszku. Sądzą, że Rosja może bez końca przechodzić transformację, jaką przeszedł Kopciuszek: podczas pieriestrojki Michaiła Gorbaczowa, za czasów Borisa Jelcyna, za wczesnego Władimira Putina, za Dmitrija Miedwiediewa – i że zaraz nastanie kolejna proeuropejska wersja Rosji. A przecież każda taka transformacja kończyła się jeszcze gorszą dyktaturą. Ale nawet teraz, kiedy Rosja dosięgła absolutnego egzystencjalnego dna, Zachód szuka w niej Kopciuszka, historii sukcesu. Chce wierzyć, że jeśli Kopciuszkiem nie okazał się nacjonalista Aleksiej Nawalny, to może chociaż uda się to jego żonie Julii, choć pozbawionej aureoli działalności zmarłego męża. Logiczne więc, że wiara w Kopciuszka kończy się projekcją na sport, kino, sztukę i literaturę. Zachodnie kręgi kreatywne wciąż na nowo odkrywają zagadkowych aktorów rosyjskich. Zawsze kończy się tak, jak w maju 2022 r., gdy reżyser Kiriłł Sieriebriennikow na festiwalu w Cannes opowiadał, że powinno się zdjąć sankcje z kremlowskiego oligarchy Romana Abramowicza. W ten sam sposób narzędziem polityki stają się sportowcy startujący pod neutralną flagą. Moskwa każdą płaszczyznę wykorzystuje do prowadzenia wojny hybrydowej. Rosyjskie media liberalne w rodzaju portalu Meduza zachwycają się sukcesami „Anory” i Borisowa. Wpisują się tym samym w hasztag #oscarnasz, powtarzający triumfalną narrację #krymnasz sprzed dwóch lat. Proszę zwrócić uwagę na liberałów typu Antona Dolina, którzy, podsumowując 2024 r., cieszą się, że promowane przez ukraińskich działaczy cancelowanie rosyjskości się nie udało i na Zachodzie dalej ich kochają. Artykuły rosyjskich dziennikarzy są publikowane w zachodnich mediach. Błyskawicznie rozchodzi się pośmiertna biografia Nawalnego o zabawnym tytule „Patriota”, jakże pasującym do tego prawicowego radykała. Ich głosy wydają się Zachodowi ciekawsze niż nasze. Ja zaś uważam, że wszystko to, co rosyjskie, powinno zostać zakazane aż do powojennej deputinizacji. Dopiero po niej będzie można z nimi znów współpracować. Dlaczego jednak w Rosji wciąż możliwe są pokazy hollywoodzkich filmów? Dlaczego Netflix znów oferuje rosyjskie napisy? Takich pytań jest więcej.
Ja nie apeluję o to, by zakazać rosyjskiej klasyki. Zachęcam tylko, by uświadomić sobie, jak barbarzyński jest to naród w swoim obecnym wcieleniu. Sentyment do rosyjskiej klasyki i kultury to cecha pokoleniowa. Jeśli nie będziemy narzucać młodym opowieści, że nie mogą istnieć bez znajomości Lwa Tołstoja, to nawet nie odczują jego straty, bo zapełnią niszę po nim autorem latynoamerykańskim, gruzińskim, polskim albo węgierskim. I ten autor stanie się dla nich tak ważny, jak dla starszych Tołstoj.
Konsekwentnie twierdzę, że to nie jest wojna Putina, tylko całego narodu rosyjskiego. To nie Putin wyrodził się z Rosjan, ale naród rosyjski swoimi wysiłkami stworzył Putina. Oni się wzajemnie odnaleźli. Aktów ludobójstwa dopuszczają się ich bezpośredni sprawcy. Zwykli Rosjanie wysyłają na nas drony i rakiety, prowadzą działalność wywiadowczą, przesłuchują, stosują tortury, zakopują zamordowanych Ukraińców w masowych grobach, porywają ukraińskie dzieci. To rozbudowany, państwowy system, w który zaangażowana jest ogromna liczba urzędników. Oni potem będą tłumaczyć, że tylko wykonywali rozkazy. To ich nie zwalnia z odpowiedzialności, jaką powinni ponieść przed obliczem międzynarodowych sądów i trybunałów. Odpowiedzialni są wszyscy. Naiwna wydaje mi się wiara, że jeśli będziemy popularyzować wiedzę o putinowskich nadużyciach, wyprowadzimy Rosjan z kuchni i zachęcimy do aktywnych działań wymierzonych w reżim. Nawalny za tę wiarę zapłacił życiem. Aktywne działania okazały się możliwe dopiero wtedy, gdy rozpoczęła się mobilizacja. Rosjanie zaczęli wówczas uciekać do sąsiednich krajów i organizować sobie tam małe, alternatywne Rosje. Odwiedzają ich tam rosyjscy intelektualiści, komicy i muzycy. Żyją dalej w rosyjskim kontekście i czują się normalnie.
Wszystko zależy od starań konkretnego człowieka. Ja sądzę, że ostatecznym celem wojny powinien być nie tylko upadek Putina, lecz także Rosji w tej postaci, jaką stanowi obecnie, oraz samostanowienie zniewolonych narodów, które żyją w tym kraju. Jeśli tę myśl podzielają ludzie z rosyjskim paszportem, to w porządku. Ale ja nie mam z nimi o czym rozmawiać. Niech sobie swoją alternatywną, otwartą Rosję budują gdzieś indziej, a nie w Kijowie.
Rosyjscy liberałowie tu wtedy masowo przyjeżdżali i robili wszystko po swojemu.
Setki tysięcy zabitych to nie jest historia, która po prostu się wydarzyła. Wybaczenie byłoby możliwe w dalekim horyzoncie, który może się przybliżyć jedynie po ukaraniu winnych i przywróceniu sprawiedliwości, po deputinizacji, dekomunizacji, dezimperializacji i denacjonalizacji Rosji, po zakończeniu okupacji Krymu, Doniecka i Ługańska. Doskonale przy tym rozumiem, że sprawiedliwość nie istnieje i że jej nie będzie. Nie jestem naiwny. Zamrożenie wojny, o którym teraz tak głośno, nie pozwoli Rosji wyciągnąć wniosków. Skutki nie będą dotyczyć tylko Ukrainy. Skoro jeden dyktator może poprzez pełnowymiarową inwazję rozwiązywać swoje terytorialne pretensje, może to też zrobić inny – albo wszyscy na raz. Od ukarania Rosji zależy przyszłość Europy i całego demokratycznego świata.
Mogę powiedzieć coś bardziej ogólnego o derusyfikacji?
Proces dekomunizacji zaczął się na dobre w 2014 r. i miał nadzwyczaj ważne skutki światopoglądowe. Egzystencjalny rozłam między Rosjanami i Ukraińcami polega także na postawie wobec ZSRR. Dla nich to złoty czas wielkości, dla nas – epoka represji i zbrodniczej okupacji, choć zarazem czas, na jaki przypadła młodość naszych babć, dziadków i rodziców. Światopogląd Ukraińców koncentruje się jednak na przyszłości, a nie przeszłości, tymczasem Rosjanie weszli w ślepą uliczkę. My biliśmy się o Bachmut, oni – o Artiomowsk (dawna nazwa miasta pochodząca od pseudonimu bolszewickiego działacza Fiodora Siergiejewa „Artioma” – red.). To dla mnie jaskrawy symbol bitwy z zombie komunistycznej ideologii „russkiego miru”. Proces derusyfikacji musiał przyspieszyć, skoro ciała pomordowanych Ukraińców znajdywano na ulicy Michaiła Lermontowa w Buczy. To są znaki, którymi Rosja oznacza świat. Moja ulubiona historia jest o tym, jak Rosjanie postawili w okupowanym Aleppo w Syrii pomnik Aleksandra Puszkina.
Rosjanie ze swoim mitem o wielkim poecie kroczą przez świat i wcielają w życie słowa Putina o tym, że „russkij mir” sięga wszędzie tam, gdzie ludzie mówią po rosyjsku. Wszystkie te pomniki pracują jak nadajniki „russkiego miru” na świat. Jeśli chodzi o muzea konkretnych literatów, to możliwym – podkreślam – możliwym, choć niekoniecznym wariantem jest próba zmiany podejścia do nich na bardziej krytyczne. Zamiast zamykać ekspozycje, można by przeformułować ich narrację, pokazać poprzednią i dzisiejszą optykę. Zmiana optyki pokazuje przecież przemiany światopoglądowe, jakie przechodzi nasze społeczeństwo. Dla nas nasza przeszłość jeszcze nie zastygła. Bitwa światopoglądów trwa. ©Ⓟ