Wybuch światowego konfliktu w 1914 r. sprawił, że Rafała Taubenschlaga, późniejszego słynnego profesora prawa rzymskiego i papirologa, miłośnika badań nad prawami starożytnych ludów, nie ominęła również „przygoda z mundurem”. Wojenne doświadczenia Taubenschlag uwiecznił we wspomnieniach przechowywanych obecnie w Polskiej Akademii Nauk.
Crimen laesae maiestatis
Taubenschlaga zmobilizowano w sierpniu 1914 r. W nowy, obcy świat wkroczył jako porucznik-audytor. W Krakowie powierzono mu obowiązki sędziego śledczego, po czym skierowano pod skrzydła zawodowca – kapitana Sapeckiego. Przełożonego scharakteryzował po latach jako „dobrego Polaka i przyzwoitego człowieka”, a to na pamiątkę pewnej ciekawej sprawy. W pamiętnikach czytamy: „Aresztowano i oddano do sądu wojskowego pewnego chłopa pod zarzutem zdrady stanu popełnionej w ten sposób, iż w karczmie, w obecności wielu ludzi wyraził się: «Cesarz przegra wojnę». Chłop, któremu groziła kara śmierci, nie zdawał sobie sprawy z istoty tego przestępstwa”. Kapitan Sapecki trzymał jednak rękę na pulsie. Ponieważ w wojsku zasadę sprawiedliwego procesu rozumiano w sposób odbiegający od standardów powszechnych, oficer wydał Taubenschlagowi rozkaz uratowania gadatliwego kmiecia.
Stosowanie przemocy nie leżało w naturze młodego dochodzeniowca. Postanowił przeto odwołać się do manipulacji. „Uradziliśmy – pisze Taubenschlag – iż podczas przesłuchania wmówimy w niego, że użył on wyrażenie nie «cesarz», lecz «car», co by wskazywało na cara, który przegra wojnę i że świadkowie źle go zrozumieli”. Plan był genialny, ale w trakcie jego realizacji pojawiły się trudności. Przesłuchujący okazał się kiepskim psychologiem, ponieważ oskarżony za żadne skarby świata nie chciał współpracować. „A dlaczegoż ja mam mówić, że to car przegra wojnę, kiedy przegra ją cesarz, a to samo mówił ksiądz na kazaniu?”, oburzał się raz za razem. Dalsze nagabywania zirytowały go jeszcze bardziej. Waląc pięścią w stół, począł wykrzykiwać: „Tak, cesarz przegra wojnę! I tak też mówił ksiądz!”. Sytuacja zrobiła się nieciekawa. Chłop nolens volens prosił się o dalsze kłopoty. Z pomocą przyszedł adwokat, który przypadkowo znalazł się w budynku sądu i zwabiony hałasem wpadł, by się zorientować w sytuacji. Po szybkim „przejęciu” klienta, poprosił o krótką z nim rozmowę sam na sam. Minęła godzina, po czym podejrzany bez szemrania podpisał protokół. Tam zaś czarno na białym stało, że wieszczył klęskę cara, a nie cesarza.
Podczas rozprawy przewodniczący składu orzekającego, kapitan Sapecki, spytał oskarżonego, czy użył słów „Cesarz przegra wojnę”. W odpowiedzi usłyszał: „Ja tego nie powiedziałem”. „A co powiedziałeś?” – drążył sędzia. „Powiedziałem tak, jak jest w protokole”. Wtedy do przesłuchania włączył się jeden z asesorów: „Czy mógłbyś nam powiedzieć, jak jest napisane w protokole?”. Odpowiedź była podobna do poprzedniej: „W protokole jest napisane tak, jak ja mówiłem”. Absurdalna wymiana zdań zaczęła się przedłużać, więc dano oskarżonemu spokój. Resztę załatwiły sądowa biurokracja i domniemanie niewinności. Taubenschlag wspomina: „W krzyżowym ogniu pytań świadkowie zaczęli się wikłać w swych zeznaniach. Byli podchmieleni, atmosfera w karczmie podniecona, był hałas, możliwe, że nie zrozumieli, że szło o cara, a nie o cesarza”. W sprawie zapadł wyrok uniewinniający.
Autor wspomnień spotkał się z owym podsądnym po kilku latach, już w niepodległej Polsce. „Odwiedził mnie – pisze – by mi podziękować za wykręcenie go od szubienicy. Gdy opuszczał mieszkanie, zwrócił się do mnie z triumfującą miną i zauważył: «A co, nie mówiłem, że cesarz przegra wojnę a pan nie chciał temu wierzyć»”.
Pacta servanda sunt
Z Krakowa przeniesiono Taubenschlaga do Koszyc, które wówczas znane były jako Kassa i przynależały do Królestwa Węgier. Tam po raz pierwszy autor wspomnień zetknął się z „generalską” wykładnią kodeksu cywilnego. Jego przełożonym był gen. Mellion – komendant miasta. Pewnego razu człowiek ten postanowił zasięgnąć u podwładnego porady prawnej. Wezwanemu porucznikowi oświadczył, że wynajmuje mieszkanie w Budapeszcie, ale ponieważ mieszka obecnie w Koszycach, to nie ma zamiaru płacić za nie czynszu, lecz niewielkie odstępne. Pojawiły się jednak kłopoty. Otóż właściciel lokalu, który stracił nadzieję na polubowne załatwienie tej sprawy, złożył w sądzie pozew przeciw generałowi, a sąd wydał wyrok przyznający rację powodowi. Wojskowy nie przyjął tego jednak do wiadomości i postanowił zasięgnąć opinii „niezależnej”. W tym celu zawezwał jednego z podlegających mu oficerów.
Opinia porucznika-audytora Rafała Taubenschlaga okazała się jednak nie mniej rozczarowująca niż wyrok budapesztańskiego sądu. Porucznik pouczył generała, że musi płacić, ponieważ ma mieszkanie na wyłączność i w każdej chwili może z niego korzystać. „Jakąż mam możność używania tego mieszkania, skoro znajduje się ono w Budapeszcie, a ja mieszkam w Koszycach?” nie ustępował Mellion. „Na przykład taką – brzmiała odpowiedź – że pan generał pozostawi je na czas swej nieobecności któremuś z kolegów”. Tego było za wiele. „Jak to?! Mam płacić za to, że koledzy urządzą sobie w moim mieszkaniu dom rozpusty?!” – oburzył się generał. „Ależ tak przecież nakazuje ustawa…” – perswadował rozmówca. „A kto jest autorem tej ustawy?” – pieklił się wojskowy. Wtedy Taubenschlag odwołał się do blefu: „Ponieważ nie znałem autora tej ustawy, a nazwiskiem węgierskim, z którym się najczęściej spotykałem, było nazwisko Szekely, ponieważ wciąż jedliśmy wtedy Szekely Gulash, odpowiedziałem, że Szekely”. Na pożegnanie rozeźlony komendant rzucił: „Tego człowieka należałoby powiesić”.
Tymczasem przeciw wojskowemu wszczęte zostało postępowanie egzekucyjne, w wyniku czego zajęto nie tylko meble lokatora w budapeszteńskim mieszkaniu, lecz także generalską pensję. Mellion szalał z wściekłości. Pułkownikowi Venzelidesowi, naczelnikowi sądu wojskowego w Koszycach, rozkazał, by właściciela domu aresztowano i wszczęto przeciw niemu śledztwo o zdradę stanu. Podstawą miał być przepis stanowiący, że odpowiada za zbrodnię ten, kto podejmuje nieprzyjazne akty przeciw komendantowi siły zbrojnej w polu. Venzelides próbował wyjaśniać, że norma ta nie ma w tym wypadku zastosowania, ale generał był nieugięty. „Proszę mi powiedzieć, panie pułkowniku, czy ja jestem komendantem, czy moja jednostka nie przedstawia siły zbrojnej i czy ów właściciel nie wykazał się przeciw mnie z nieprzyjaznymi krokami, bo czyż zajęcie mebli i pensji nie są nieprzyjaznymi krokami?!” – wrzeszczał zirytowany. Zrezygnowany Venzelides zażądał rozkazu na piśmie. O dziwo, w tym momencie historia znalazła swój koniec. Generał wyszedł i nigdy już nie powrócił do tego tematu.
Disciplina militaris
Fundamentem skutecznego prowadzenia działań wojennych jest dyscyplina. W polu egzekwuje ją żandarmeria wojskowa, a na tyłach sądy. Taubenschlag miał do czynienia ze sprawami, w których na ławie oskarżonych zasiadali żołnierze. Jedna z opisanych przezeń historii manifestuje „narodowe” różnice w podejściu do wykonywania wojennych obowiązków. Otóż w Koszycach ulokowane były magazyny z amunicją strzeżone wspólnie przez wartowników austriackich i niemieckich. Zimą, zwłaszcza kiedy nastały bardzo niskie temperatury, posterunki zmieniano co trzy godziny. „Pewnego razu zdarzyło się, że z powodu silnej zadymki posterunków na obu rogach nie zmieniono na czas. Żołnierz austriacki (był to góral z Podhala), widząc, że nowa warta nie nadchodzi, opuścił mimo zakazu swe stanowisko i udał się do najbliższego szynku, by się ogrzać. Żołnierz niemiecki zaś pozostał na stanowisku aż do zmiany warty, przypłaciwszy tę swoją gorliwość odmrożeniem obu nóg, które musiano mu potem amputować” – czytamy w pamiętnikach.
Dla żadnego z owych wojaków historia ta nie zakończyła się dobrze. Żołnierza austriackiego oskarżono o samowolne opuszczenie stanowiska bojowego „wśród szczególnie niebezpiecznych okoliczności”. Jako świadek zeznania złożył m.in. jego niemiecki kolega, który do sądu przyszedł o kulach. Bez wahania oświadczył, że widział na własne oczy, jak jego kolega porzuca posterunek i oddala się. Na pytanie, co wtedy myślał, odpowiedział: „O, ten to dopiero będzie ukarany”. Oskarżony nie przyznał się do winy i złożył wyjaśnienia. Oświadczył, że było zbyt zimno i nie mógł już dłużej czekać. Sąd wymierzył mu karę pięciu lat więzienia. Po ogłoszeniu wyroku góral mruknął pod nosem: „Gdybym został na miejscu i stracił obie nogi, to za pięć lat by mi nie odrosły”. Na pożegnanie żołnierz niemiecki rzucił w kierunku ławy oskarżonych: „Gdybyś jednak został na miejscu, nie dostałbyś pięciu lat”. Taubenschlag kwituje: „O tym, że straciłby w tym przypadku obie nogi, Niemiec zapomniał”.
Licentia poetica
W warunkach wojennych armia i społeczeństwo są uczulane, by zwracać uwagę na wszelkie podejrzane zjawiska, bo mogą one mieć związek z wrogą działalnością szpiegowską. Taubenschlag zapamiętał kilka takich postępowań. Jedno wspomina z wyraźnym rozbawieniem. „Pewnego dnia wszedł do mego biura agent i rzekł bardzo podnieconym głosem: «Złapałem niebezpiecznego szpiega. Oto dowody!», po czym rzucił na stół notatki spisane jakimiś hieroglifami. Przejrzałem te dokumenty. Były to różne zwyczajne znaki alfabetu złożone jednak w taki sposób, że nie przedstawiały żadnego sensu. B powiązane np. z C – trudne do wymówienia zgłoski bez samogłosek” – czytamy w jego zapiskach. Agent był przekonany, że wpadł na trop czegoś większego. W sądzie tłumaczył, że litery te oznaczają formacje pułków. Litera B miała symbolizować drugi pułk ułanów stacjonujący w Koszycach, C to trzeci pułk piechoty, D to czwarty pułk itd. Nie było natomiast jasne, dlaczego B oznaczało kawalerię, a pozostałe litery piechotę.
O pomoc zwrócono się do fachowców. Autor wspomnień zapamiętał to tak: „Przy sztabie w Koszycach znajdowało się specjalne biuro ekspertów, które zajmowało się szyframi. Do tego biura przesłałem «szyfry» dostarczone mi przez agenta. Po kilku dniach zgłosił się agent tego biura i zanosząc się od śmiechu wytłumaczył mi tę zagadkę. Znalezione u rzekomego szpiega notatki zawierały wiersz pornograficzny, w którego zapisie opuszczono wszystkie samogłoski. Nazajutrz wezwałem agenta, a równocześnie kazałem przyprowadzić rzekomego szpiega. Szpieg ów rzekomy, nauczyciel, który uciekł z Polski, zapytany, jakie jest znaczenie tych notatek, zarumienił się i odmówił odpowiedzi. Wówczas odczytałem mu wiersz zgodnie ze wskazówkami eksperta. Na zapytanie, dlaczego zanotował ten wiersz, a opuścił samogłoski, odpowiedział: «Jestem żonaty, nie chciałem, żeby żona to przeczytała»”. Funkcjonariusz, który w swoim mniemaniu wykrył pierwsze ogniwo szpiegowskiej siatki, nie dał się jednak przekonać. Opuścił gmach sądu złorzecząc, że trafił na głupców i ignorantów.
Podsumowanie
Wojenne perypetie Rafała Taubenschlaga w wielu momentach przypominają dzieje dobrego wojaka Szwejka oraz przygody bohaterów filmu „C.K. Dezerterzy”. W roku 1917 nareszcie udało mu się zdobyć przeniesienie do Krakowa. Do miasta, w którym mógł na nowo podjąć pracę naukową, przywiózł opinię przełożonych, w której napisano: „Pozbawiony ambicji. Nienadający się na żadne stanowisko wojskowe. Podobno bardzo utalentowany, ale nie szuka okazji, by swe talenty ujawnić”. W tym samym roku ukazały się w Lipsku dwa artykuły Taubenschlaga poświęcone papirologii prawniczej. Wywołały one życzliwy rezonans w międzynarodowym środowisku badaczy starożytności. Czy jedno z drugim pozostawało w związku? Czy służba w austro-węgierskiej armii miała wpływ na naukowy profil autora? Zapewne. Nieźle poznał dzięki niej prawidła rządzące światem. Zrozumiał wystarczająco dużo, by bez żalu zamknąć się w bibliotece i robić to, do czego został powołany. ©℗