Sondaże przed wyborami parlamentarnymi w Gruzji dają przewagę opozycji. Ale rządzące krajem od 12 lat Gruzińskie Marzenie nadal ma mocną pozycję – mimo rozpętania antyunijnej kampanii, która kontrastuje z ambicjami obywateli.

Spacerując ulicami Tbilisi, średnio zorientowana w polityce osoba mogłaby pomyśleć, że Gruzja stała się 28. państwem członkowskim Unii Europejskiej. Niemal na każdym kroku można tu zobaczyć żółte gwiazdki wysprejowane na niebieskim tle, często opatrzone napisami: „Rosja zabija” i „wolna Ukraina”. W oknach brutalistycznego budynku hotelu Stamba, w którym za czasów ZSRR znajdowała się siedziba wydawnictwa drukującego komunistyczną prasę, dziś powiewają ogromne flagi Gruzji i Wspólnoty. – Kiedyś zrobiliśmy badanie, w którym 10 proc. respondentów wskazało, że Gruzja należy już do UE – śmieje się Koba Turmanidze, dyrektor Caucasus Research Resource Center, z którym rozmawiam w siedzibie organizacji niedaleko Stamby.

Europejskie ambicje nie są wyłącznie domeną stolicy. Jak wynika z przeprowadzonego w 2023 r. sondażu International Republican Institute, liczący ok. 3,7 mln mieszkańców kraj wyraźnie opowiada się za członkostwem w Unii: 75 proc. społeczeństwa w pełni popiera dążenia do akcesji, zaś 14 proc. „częściowo”.

Jeszcze do niedawna Gruzja żyła w przekonaniu, że ten cel jest w zasięgu ręki. W grudniu 2023 r. Bruksela ogłosiła przyznanie jej i Mołdawii statusu państw kandydujących, dając zielone światło do rozpoczęcia negocjacji. Gruzini byli świadomi, że mogą one potrwać latami, ale i tak tysiące osób zebrało się na placu Wolności w Tbilisi, by świętować sukces. – Zrobiliśmy bardzo duży, poważny krok w kierunku przyszłości – komentowała prezydentka Salome Zourabichvili. I dodała, że udało się go wykonać dzięki determinacji całego narodu. W podobnym tonie wypowiadał się ówczesny premier kraju Irakli Garibaszwili, związany z rządzącą w kraju od 12 lat partią Gruzińskie Marzenie. – To historyczne zwycięstwo należy do was, do naszego niepokonanego, niezłomnego, kochającego wolność narodu gruzińskiego – podkreślał Garibaszwili.

Kremlowskie inspiracje

Słowa ówczesnego premiera mogą dziwić, biorąc pod uwagę, że Gruzińskiemu Marzeniu bliżej jest ostatnio do Moskwy niż do Brukseli. W kampanii przed sobotnimi wyborami parlamentarnymi działacze ugrupowania straszyli m.in., że prozachodnia opozycja wciągnie Gruzję w wojnę podobną do tej, która toczy się od ponad dwóch lat w Ukrainie. Uważają też, że jako jedyni mogą uchronić kraj przed takim scenariuszem. „Wybierz pokój, nie wojnę” – z takim hasłem poszli do wyborów. W praktyce oznacza to uległość wobec silniejszego sąsiada. We wrześniu 2023 r. założyciel Gruzińskiego Marzenia i najważniejsza postać partii Bidzina Iwaniszwili wywołał spore kontrowersje, sugerując, że kraj powinien przeprosić za wojnę z Rosją z 2008 r. W wyniku tamtego konfliktu Moskwa oficjalnie uznała dwa separatystyczne regiony – Osetię Południową i Abchazję – za niepodległe państwa, choć większość świata nadal traktuje je jako terytoria gruzińskie. Iwaniszwili stwierdził, że „zbrodniczy reżim” byłego prezydenta Micheila Saakaszwilego wywołał wojnę na rozkaz obcych mocarstw. – Po wyborach 26 października ci, którzy doprowadzili do jej wybuchu, staną przed sądem – oznajmił.

Ugrupowanie Iwaniszwilego forsuje antyunijną narrację, np. przekonując Gruzinów, że Bruksela chce ich zmusić do homoseksualizmu. W ostatnim czasie władze zaostrzyły kampanię przeciwko społeczności LGBTQ, czego wyrazem jest pakiet przepisów „o ochronie wartości rodziny i małoletnich”, które zakazują małżeństw osób tej samej płci, adopcji dzieci przez pary homoseksualne, korekty płci w dokumentach tożsamości czy pokazywania osób nieheteronormatywnych w mediach. „Ustawa, którą podpisuję, nie odzwierciedla (…) zmieniających się idei i ideologii, lecz opiera się na zdrowym rozsądku, doświadczeniu historycznym i wielowiekowych wartościach chrześcijańskich, gruzińskich i europejskich” – napisał w mediach społecznościowych przewodniczący parlamentu Szalwa Papuaszwili.

Krytycy uważają, że nowe przepisy pozwolą władzom blokować parady równości, zabraniać wywieszania tęczowej flagi w przestrzeni publicznej, a także cenzurować filmy czy książki. Ich zdaniem ustawa łudząco przypomina obowiązujące od 2013 r. w Rosji prawo, które zakazuje „propagowania nietradycyjnych związków seksualnych”.

Nie są to zresztą jedyne przepisy wzorowane na rosyjskim prawodawstwie. W maju Gruzja przyjęła kontrowersyjną ustawę o zagranicznych agentach, która wymaga, by media i organizacje pozarządowe, które otrzymują fundusze z zagranicy, rejestrowały się jako instytucje działające w interesie obcego mocarstwa. Posunięcie to nie tylko wywołało jedne z największych protestów od czasu uzyskania niepodległości w 1991 r., lecz także skłoniło Unię do zawieszenia procesu akcesyjnego i pomocy finansowej z Europejskiego Funduszu na rzecz Pokoju. – To smutne, że stosunki między UE a Gruzją są obecnie na tak niskim poziomie, choć mogłyby być na najwyższym – powiedział ambasador UE w Tbilisi Paweł Herczyński.

Ale liderzy Gruzińskiego Marzenia nie zamierzają się zatrzymać. Na jednym ze spotkań wyborczych premier Irakli Kobachidze poinformował, że jego partia planuje po wyborach zdelegalizować ugrupowania opozycyjne. Choć słowa te wywołały oburzenie na Zachodzie, a nagłówki gazet grzmiały, że Gruzja podąża ścieżką Korei Północnej, rządzący nie wycofali się z pomysłu. W środę podczas wiecu Gruzińskiego Marzenia w Tbilisi Iwaniszwili tylko wzmocnił przekaz. – Sprawimy, że partie opozycyjne odpowiedzą za zbrodnie wojenne popełnione przeciwko ludności Gruzji – zapewniał. Nie sprecyzował, o jakie zbrodnie chodzi.

– Mój kolega żartował ostatnio, że oni próbują przegrać te wybory, żeby mogli powiedzieć Rosjanom: sorry, chłopaki, ale nie byliśmy w stanie nic zrobić – mówi Koba Turmanidze. Przyznaje, że nie jest w stanie znaleźć sensownego wytłumaczenia dla zagrywek Gruzińskiego Marzenia. Jeszcze na początku tego roku partia rządząca cieszyła się wysokim poparciem, podczas gdy opozycja szorowała po dnie. Ludzie spodziewali się więc, że bez większych trudności zagwarantuje sobie kolejne lata władzy. – Tym bardziej że niewielu uważało ich wtedy za frakcję prorosyjską. Nawet ci, którzy dystansowali się od Gruzińskiego Marzenia, rozumieli, że to przecież za ich rządów kraj uzyskał status kandydata do UE – wyjaśnia Turmanidze. Dlatego ostatnie posunięcia uważa za „czyste szaleństwo”. – Nie wiem, dlaczego uznali, że dobrym pomysłem będzie porzucenie proeuropejskich postulatów i rezygnacja z polityki utrzymywania równowagi między Zachodem a Rosją. Ludziom się to przecież podobało – dziwi się Turmanidze. Politycy Gruzińskiego Marzenia utrzymywali się przez lata u władzy m.in. dzięki wspieraniu integracji z UE. I zdaniem szefa Caucasus Research Resource Center nie były to wyłącznie fasadowe działania: – Im naprawdę zależało na tym, żeby wejść do Unii. Chcieli być kolejnym Viktorem Orbánem Wspólnoty.

Naprawić gospodarkę

Sondaże przed sobotnim głosowaniem dają przewagę opozycji. Według wewnętrznego badania bloku prozachodniego, który zjednoczył się pod parasolem partii United National Movement, formacja miliardera Bidziny Iwaniszwilego może liczyć na 24 proc. głosów, a składająca się z kilku partii opozycja na 39 proc. 27 proc. badanych nadal jest niezdecydowanych albo nie chce się przyznać, kogo wybierze. Nawet przy optymistycznym dla opozycji scenariuszu Gruzińskie Marzenie zachowa więc silną pozycję – mimo antyeuropejskiej tyrady, która kontrastuje z ambicjami społeczeństwa. Jak wynika z sondażu firmy Edison na zlecenie telewizji Formula, partia ta pozostaje najpopularniejszym ugrupowaniem na gruzińskiej scenie politycznej. Przejęcie władzy przez opozycję będzie więc wymagało połączenia dwóch obozów: tego pod wodzą United National Movement oraz „koalicji zmiany”, w której skład wchodzą Ahali, Girchi-More Freedom i Droa.

Nie można wykluczyć, że na wynik wpłyną manipulacje, których dopuszczali się w kampanii przedstawiciele partii rządzącej. Szef Europe-Georgia Institute George Melashvili tłumaczył w niedawnej rozmowie z DGP, że w niektórych regionach zamieszkanych przez mniejszości etniczne zdarzały się incydenty, w których ludziom dostarczano worki ziemniaków w zamian za głos. – W jednej z gmin władze lokalne zarekwirowały zaś dowody osobiste osób, które miały głosować. Takich przypadków jest więcej, czasami wyborców przekonuje się nawet kopertą z gotówką – opowiadał Melashvili.

Władze w Tbilisi lubią w kampaniach okazywać hojność obywatelom. W 2018 r., przed II turą wyborów prezydenckich, rząd umorzył długi kilkuset tysiącom osób. W sztabie United National Movement można usłyszeć, że w przeszłości politycy Gruzińskiego Marzenia manipulowali nawet listami wyborców, wpisując na nie nazwiska fikcyjnych lub nieżyjących osób oraz usuwając z nich zwolenników opozycji. – Badania pokazały, że większość unieważnionych kart do głosowania w poprzednich wyborach popierała opozycję – opowiada jeden z naszych rozmówców ze sztabu. Według jego szacunków manipulacje przy urnach dotyczą od 2 proc. do 5 proc. głosów.

Bezrobocie na pierwszym miejscu

Tato Khundadze, wykładowca ekonomii politycznej z The New School w Nowym Jorku, zwraca uwagę, że kwestie polityki zagranicznej, które zdominowały kampanię, w rzeczywistości nie są priorytetem dla wielu wyborców. Jego zdaniem to może tłumaczyć wysokie poparcie dla Gruzińskiego Marzenia. – Kiedy w badaniach opinii publicznej padało pytanie o największe problemy w kraju, Gruzini w pierwszej kolejności wymieniali bezrobocie. Tak uważa ok. 50 proc. społeczeństwa. Na drugim miejscu jest ubóstwo – wyjaśnia Khundadze. Ekspert twierdzi, że w programach gruzińskich partii brakuje odpowiedzi na te bolączki. – One skupiają się na udowadnianiu, kto jest bardziej proeuropejską frakcją. To łatwiejsze – dodaje.

W świetle oficjalnych danych sytuacja gospodarcza kraju jest nie najgorsza. Międzynarodowy Fundusz Walutowy podniósł ostatnio prognozę wzrostu PKB dla Gruzji do 7,6 proc. w 2024 r. (na całym świecie ma on wynieść 3,2 proc.). – Nastąpił też spadek bezrobocia. Sęk w tym, że wciąż utrzymuje się ono na wysokim poziomie, oscylując w granicach 14 proc. W gruzińskiej gospodarce istnieją problemy strukturalne, które mają korzenie historyczne – mówi Khundadze.

Do tego dochodzi sprawa emigracji. Przed upadkiem Związku Radzieckiego Gruzję zamieszkiwało ok. 5,4 mln ludzi. Od tego czasu populacja kraju zmniejszyła się o ok. 30 proc. Khundadze wyjaśnia, że to konsekwencja deindustrializacji i niedoboru miejsc pracy. – Ten trend utrzymywał się także za rządów Gruzińskiego Marzenia. Wiele osób wyemigrowało, zwłaszcza po pandemii COVID-19, kiedy nastąpiło załamanie w sektorze usług i turystyce – tłumaczy ekspert. Podkreśla, że partia rządząca nie była sobie w stanie poradzić z tymi problemami. Kiedy pytam, czy obywatele obarczają winą Gruzińskie Marzenie, odpowiada, że poprzedni rząd prowadził podobną politykę, zaś obecna opozycja nie przedstawiła żadnych pomysłów na poprawę gruzińskiej gospodarki. – Ludzie nie widzą żadnej różnicy między tymi ugrupowaniami – rozkłada ręce Khundadze.

Spora część społeczeństwa postrzega Gruzińskie Marzenie jako nowoczesną partię autorytarną, która wprawdzie sama się bogaci, ale przy okazji wspiera Gruzinów. Najlepszy przykład to system usług społecznych rozwijany w ostatnich latach. – Rządzący mają wiele narzędzi, aby wzmacniać zależność ludzi od państwa, budować u nich poczucie, że są mu dłużni – a więc także dłużni partii. Mam na myśli pomoc społeczną, bezpłatną opiekę zdrowotną, kredyty na rozpoczęcie działalności gospodarczej czy specjalny fundusz dla start-upów – wymienia Koba Turmanidze.

Dlatego mimo optymistycznych sondaży opozycja pozostaje ostrożna. Choć według jej wewnętrznych badań może zdobyć nawet 90 miejsc w 150-osobowym parlamencie, a Gruzińskie Marzenie 60, to szykuje się też na inne scenariusze. Ten najgorszy zakłada, że partia rządząca sfałszuje wyniki głosowania. – Będziemy się skupiać na tym, czy istnieją jakiekolwiek rozbieżności między liczeniem komputerowym a ręcznym. W ostatnich tygodniach komisja zamieniła się w oblężoną twierdzę. To sugeruje, że coś się może dziać, i przygotowują się na kłopoty – mówi DGP jeden z działaczy United National Movement. W razie czego mieszkańcy stolicy są gotowi, by znowu iść z flagami na plac Wolności. ©Ⓟ