Pomysł nagrywania piosenek w celu charytatywnym może i nie jest już nowy, ale nadal się sprawdza. I w Polsce, i na świecie.

Ponad 30 piosenkarzy śpiewających razem to sygnał, że okoliczności są niecodzienne. Pod koniec września polscy artyści spotkali się w studiu, aby zaśpiewać „Moją i twoją nadzieję”. Akcję „Razem dla was” zorganizowała Telewizja Polska, aby zmobilizować Polaków do niesienia pomocy powodzianom z południa kraju. Odświeżonej piosence towarzyszyły zbiórka pieniędzy i pomoc rzeczowa. Fundacja TVP udostępniła numer konta bankowego, na które można było przelewać pieniądze. „Wszystkie środki trafią bezpośrednio do tych miast, w których powódź wyrządziła największe szkody” – zapewniali w opisie akcji organizatorzy.

Pokonamy falę wspólnymi siłami

Nie po raz pierwszy „Moja i twoja nadzieja” została wykorzystana w szczytnym celu. Wielki przebój grupy Hey, nagrany w 1993 r. na debiutancką płytę zespołu, najpierw samodzielnie dotarł na szczyty list przebojów, a cztery lata później dostał niespodziewanie drugie życie. Wykorzystano go jako ścieżkę dźwiękową do klipu, który pokazywał skalę tragedii spowodowanej „powodzią tysiąclecia”.

Dlaczego właśnie on? – Akcję miała promować piosenka znana i lubiana. A dlaczego nasza? Mogę się tylko domyślać. Być może kluczem była wymowa utworu. Jest tam zdanie: „Nic nie pomoże, jeśli ty nie pomożesz”. Trudno o lepszą zachętę do wspierania poszkodowanych – uważa Piotr Banach, kompozytor „Mojej i twojej nadziei” i były muzyk zespołu Hey.

Muzycy z tej grupy przy wsparciu m.in. Maryli Rodowicz, Natalii Kukulskiej, Edyty Bartosiewicz, Czesława Niemena i Grzegorza Markowskiego nagrali nową wersję „Mojej i twojej nadziei”. Piosenka została wydana na specjalnej płycie cegiełce. A dochód z jej sprzedaży (autorzy Katarzyna Nosowska i Piotr Banach nie pobrali tantiem z tytułu wykonania tej wersji) został przekazany na fundusz „Telewidzowie powodzianom”. W sumie udało się zebrać ponad 10 mln zł, które przekazano potrzebującym samorządom na odbudowę mostów i siedlisk na terenach zalewowych.

„Nadzieja” początkowo wcale jednak nie miała służyć powodzianom, tylko Jurkowi Owsiakowi i jego Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, ale też promocji kapeli. To menedżerka grupy Hey załatwiła początkującym artystom występ w finale WOŚP. Koncert towarzyszący ogólnopolskiej zbiórce oglądała wielomilionowa publiczność przed telewizorami. Lepszej okazji do zaistnienia na rynku nikomu nieznani muzycy nie mogli sobie wymarzyć. Był tylko jeden warunek – dostarczenie przeboju, a najlepiej hymnu, który odda ideę WOŚP. Piosenka miała poruszać serca. Napisania tekstu podjął się pierwotnie Banach. Zaserwował on jednak zbyt dosłowną historię o matkach i dzieciach, która jakoś się nie obroniła. Nosowska przyniosła uniwersalny tekst o miłości, będący jednocześnie wołaniem o pomoc – i to on został nagrany. Co ciekawe, na festiwalu Wojna z Trzema Schodami w 1993 r. piosenkę dedykowano osobom z niepełnosprawnościami ruchowymi. A później utwór dwukrotnie pomagał powodzianom. Przy czym „Nadzieja” ani trochę się przez te lata nie zestarzała.

Ludzie mobilizują się w sytuacjach kryzysowych, ale czasami potrzebują do tego bodźca. Piosenka dobrze się sprawdza w tej roli. Kiedy więc okoliczności zmuszają do działania, pukanie do sumienia przeciętnego Kowalskiego odbywa się za pośrednictwem telewizji czy – teraz – mediów społecznościowych. Rodzimi artyści co pewien czas w ten właśnie sposób kwestują. Nagrali utwór „Podziel się” z ukłonem w stronę Fundacji Polsat. A na wcale niekrótkiej liście piosenek zaangażowanych w słuszną sprawę figurują jeszcze: „Stanie się cud” , „Tolerancja” oraz „Pokonamy falę” .

Ta ostatnia ma globalny wymiar, gdyż została nagrana z myślą o ofiarach tsunami po trzęsieniu ziemi na Oceanie Indyjskim z grudnia 2004 r. Pomagał cały świat, Polska też. WOŚP kupiła sprzęt medyczny do pięciu szpitali na terenie dotkniętej żywiołem Sri Lanki, a tuzy polskiej branży muzycznej (m.in. Irena Santor, Kayah, Monika Brodka, Zbigniew Wodecki, Krzysztof Cugowski) nagrały piosenkę. Trzy miesiące później odbył się w Warszawie charytatywny koncert, podczas którego organizatorom (TVP i Caritas) udało się zebrać 84 tys. zł na pomoc osieroconym dzieciom i sprzedać 5 tys. płyt cegiełek z nagraniem tej piosenki. Występ gwiazd obejrzało 4,2 mln widzów.

Bob ratuje Etiopię

Charytatywne piosenki śpiewa się w grupie, bo potrzebne jest poczucie wspólnoty. Dobrze jednak, jeśli na czele stoi wyrazisty lider. W anglosaskim show-biznesie kimś takim stał się Irlandczyk Bob Geldof. Do końca lat 70. był znany przede wszystkim z wykonywania muzyki punkowej i udzielania się w zespole Boomtown Rats. Z tego okresu pochodzą dwa przeboje artysty – „Rat Trap” i „I Don’t Like Mondays” – piosenka napisana po strzelaninie w szkole podstawowej Grover Cleveland w kalifornijskim San Diego.

Geldof szybko odkrył w sobie duszę aktywisty. Społeczny kapitał i telewizyjną rozpoznawalność zbudował na walce z Kościołem i edukacją katolicką. Krytykował np. znaną w Dublinie szkołę zakonną dla chłopców, gdzie – jak później wyszło na jaw – dochodziło do przemocy seksualnej. Irlandczycy jeszcze nie byli przygotowani do rozliczeń z duchowieństwem, więc Geldof wcale nie był odbierany jako jednoznacznie pozytywny bohater.

We wrześniu 1981 r. w londyńskim teatrze Drury Lane wystąpił w koncercie pod patronatem Amnesty International pod hasłem walki o prawa człowieka. Zagrali też Phil Collins, Eric Clapton, Sting oraz znany z zespołu Ultravox gitarzysta Midge Ure. Z tym ostatnim trzy lata później Geldof napisał piosenkę „Do They Know It’s Christmas?” w reakcji na los dzieci głodujących w Etiopii. Telewizja BBC wyemitowała reportaż pokazujący nędzę w tym afrykańskim kraju. Piosenkarz był wstrząśnięty historią pielęgniarki, która musiała decydować, które dzieci dokarmiać, a którym żywność już nie uratuje życia. Muzyk postanowił działać. Zadzwonił do znajomych muzyków. Bono, Sting czy muzycy Duran Duran i Spandau Ballet przyjęli zaproszenie i jako Band Aid razem z pomysłodawcami akcji nagrali singiel.

W 11 dni od wydania singiel w samych Stanach Zjednoczonych sprzedał się w nakładzie prawie 2 mln sztuk. Tłocznie nie nadążały z produkcją kolejnych egzemplarzy, a Geldof toczył zażarte polemiki z premier Margaret That -cher, która nie zgadzała się na zniesienie podatku od sprzedaży singla. Pod presją społeczną rząd dał w końcu za wygraną.

Geldof poszedł za ciosem i zorganizował koncerty pod szyldem Live Aid. W jednym czasie na dwóch kontynentach – na londyńskim Wembley oraz na podobnym stadionie w Filadelfii – wystąpiła plejada gwiazd, m.in. Madonna, Bob Dylan, Black Sabbath, dawno nieoglądane Led Zeppelin czy Phil Collins, który wziął udział w obu koncertach, przeprawiwszy się przez ocean helikopterem. Koncerty przyniosły ok. 150 mln funtów dla ofiar głodu.

Jedzenie czy broń

Live Aid było pomysłem Brytyjczyków. Amerykanie nie chcieli wypaść gorzej i też postanowili spektakularnie pomagać. W miesiąc po nagraniu „Do They Know It’s Christmas?” dwie legendy amerykańskiego popu – Michael Jackson i Lionel Richie zarejestrowali w studiu swoją pomocową piosenkę „We Are The World”, która w marcu 1985 r. ukazała się na rynku w postaci singla. Do udziału w charytatywnym przedsięwzięciu zaproszono najpopularniejszych wykonawców (m.in. Steviego Wondera, Tinę Turner, Bruce’a Springsteena, Dionne Warwick i Paula Simona), a do piosenki nakręcono teledysk. Wyprodukowano też mnóstwo gadżetów promocyjnych.

Utwór stał się przebojem i jednym z najlepiej sprzedających się singli w historii muzyki pop w USA. Zysk z albumu wyniósł ponad 20 mln dol. A jeśli liczyć wszystkie uzbierane pieniądze (ze sprzedaży płyt, koncertów i całej akcji marketingowej), sukces „We Are The World” dało się przeliczyć na ponad 80 mln dol. Taka kwota została przekazana na walkę ze skutkami głodu – nie tylko w Afryce, lecz także w USA (jedna dziesiąta zebranej kwoty zasiliła amerykański fundusz do zwalczania skutków głodu i bezdomności).

Już trzy miesiące po premierze piosenki do Afryki poleciał pierwszy amerykański samolot z żywnością i lekarstwami. Do Sudanu i Etiopii wysłano ponadto witaminy, odzież, a także namioty i koce. Pieniądze pomogły uruchomić 70 projektów odbudowy i rozwoju w siedmiu krajach afrykańskich. Bo poza zaspokojeniem najpilniejszych potrzeb organizatorzy zbiórki zdecydowali o świadczeniu pomocy długoterminowej w zakresie kontroli urodzeń i produkcji żywności.

Dzielenie tak dużych pieniędzy często budzi kontrowersje. Tak było w przypadku Live Aid. Organizacja Lekarze bez Granic biła na alarm, że część pieniędzy dla etiopskich dzieci de facto skonsumował komunistyczny rząd Mengystu Hajle Marjama, który po przewrocie wojskowym zamiast żywności kupował broń od Związku Radzieckiego. Rodak Geldofa – słynny Bono, wokalista U2 – postawił odważną diagnozę, że większym zagrożeniem dla Afryki są skorumpowani politycy, a nie głodni obywatele, dlatego nie należy dostarczać pieniędzy krajom rządzonym przez chciwych watażków. Jego zdaniem to zagraniczne organizacje humanitarne powinny decydować, w jaki sposób spożytkować zebrane środki.

Ile pieniędzy trafiło w ręce rebeliantów, a ile na konta afrykańskich organizacji pozarządowych, trudno ustalić. Dziennikarze BBC informowali, że tylko 5 proc. zebranej sumy przeznaczono na walkę z głodem, z czym ostro polemizował Brian Barder, brytyjski ambasador w Etiopii w latach 1982–1986, nazywając medialne rewelacje wprowadzaniem w błąd opinii publicznej. Sugerował, że po lekturze takich artykułów ludzie nie będą chcieli pomagać z obawy, że dokładają się do utrzymania autorytarnych reżimów.

Nie mylić pomocy z promocją

Obawy okazały się bezpodstawne. W 2010 r. Amerykanie nagrali nową wersję „We Are The World”, aby tym razem pomagać mieszkańcom Haiti w walce ze skutkami tragicznego trzęsienia ziemi (300 tys. ofiar śmiertelnych, 1,2 mln ludzi bez dachu nad głową). Ponad 70 artystów odświeżyło znany utwór, a darczyńcy znowu sięgnęli do kieszeni.

Sam Geldof wielokrotnie wznawiał zbiórkę. Piosenka „Do They Know It’s Christmas?” doczekała się kolejnych wersji w latach 1989 i 2004. Za drugim razem miała wspomóc akcję dożywiania mieszkańców sudańskiego Darfuru, a Band Aid reaktywował się po 20 latach. I znowu singiel odniósł sukces – w ciągu doby rozszedł się w nakładzie 72 tys. egzemplarzy, po tygodniu na liczniku było już ponad 200 tys. sztuk, by ostatecznie w samej Wielkiej Brytanii pokonać barierę 1 mln sprzedanych płyt. Żaden inny singiel nie powtórzył takiego wyniku. W epoce streamingu płyty już się nie sprzedają.

Dziesięć lat później Band Aid znowu skradł czołówki mediów. Tym razem orkiestra Geldofa (zagrali w niej choćby Ed Sheeran, Rita Ora, One Direction oraz Coldplay) przystąpiła do walki ze skutkami epidemii eboli w Afryce Zachodniej. Po drodze była jeszcze seria koncertów charytatywnych Live 8 (z udziałem Pink Floyd i Rogera Watersa, którzy na moment się pogodzili) w państwach grupy G8 i w Republice Południowej Afryki. Występy miały zmobilizować polityków do aktywnego przeciwdziałania światowemu ubóstwu (piosenkom towarzyszyły przemówienia prezydenta RPA Nelsona Mandeli czy sekretarza generalnego ONZ Kofiego Annana). Statystyki były imponujące – ponad 1 tys. muzyków wystąpiło na koncertach transmitowanych przez 182 stacje telewizyjne i 2 tys. stacji radiowych dla 30 mln widzów na całym świecie. Zebrano 20 mln dol. dla organizacji charytatywnych. Akcja Geldofa nie wszystkich jednak przekonała. Muzycy Oasis zdystansowali się od całego projektu, argumentując, że gwiazdy rocka nie mają żadnego wpływu na decyzje światowych liderów i szkoda zawracać sobie głowy imprezą, która i tak niewiele zmieni. Inni wytykali organizatorom Live 8, że nie chodzi o pomoc biednym ludziom – to podstarzałe gwiazdy rocka znalazły się w potrzebie, bo publiczność już o nich nie pamięta. Jedynym afrykańskim artystą na imprezie Geldofa był senegalski muzyk Youssou N’Dour. Podobno inni nie znaleźli czasu. Tak przynajmniej informowali organizatorzy.

Idea globalnego pomagania jednak nie gaśnie. Promotor koncertowy Harvey Goldsmith, który współpracował z Geldofem, roztacza teraz wizję Earth Aid Live. Chodzi o serię występów na rzecz walki ze zmianami klimatycznymi. Projekt ma wystartować w sierpniu przyszłego roku. Już wytypowano miasta – Londyn, Los Angeles, Rio de Janeiro. „Opierając się na tym, co już osiągnęliśmy dzięki Live Aid, mamy aspirację zjednoczenia ludzi ze wszystkich środowisk we wspólnej misji ulepszania naszego świata” – powiedział na łamach „Guardiana” Goldsmith. Darczyńców z pewnością nie zabraknie.

Kto pomoże artystom

W Polsce „Moja i twoja nadzieja” – tak jak 27 lat temu – spełnia swoją misję. – W tej chwili zgromadziliśmy 13,6 mln zł. Zbiórka potrwa do końca października – informuje Piotr Jabłoński z Fundacji TVP. Nie precyzuje, na jaki konkretnie cel zostaną przeznaczone pieniądze – trafią bezpośrednio do pokrzywdzonych przez powódź mieszkańców czy na konto samorządów jako narzędzie do likwidacji szkód powstałych na skutek żywiołu (odbudowa tam czy mostów)? – Rozpatrujemy różne opcje. Jeszcze nie zapadła decyzja – odpowiada Jabłoński.

Inni też się dorzucają. W samym wrześniu odbyło się kilkanaście imprez kulturalnych na różną skalę z myślą o ofiarach żywiołu. Jedną z nich zorganizowała Polska Opera Królewska (POK) razem z Muzeum Łazienek Królewskich. Koncert zatytułowano „Artyści dla powodzian”. – Operator sprzedaży biletów kicket.com zrzekł się prowizji za transakcje w ramach tego wydarzenia. Podczas koncertu byli obecni także wolontariusze Polskiego Czerwonego Krzyża z puszkami, do których można było wrzucać datki na rzecz poszkodowanych – opowiada Agnieszka Hornowska z biura prasowego POK. Kwota przekazana na pomoc ze sprzedaży biletów wyniosła 4 tys. zł.

Polska Fundacja Muzyczna organizuje wsparcie finansowe dla poszkodowanych artystów w postaci jednorazowego bezzwrotnego świadczenia w wysokości do 2500 zł. – Na razie dwie osoby skorzystały z takiej pomocy. Ale poza wypłacaniem świadczeń jesteśmy gotowi zaangażować się na szerszą skalę w akcję pomocową dla osób związanych z naszym środowiskiem. Pod koniec sierpnia spłonęła kamienica w Poznaniu, w której mieszkał młody kompozytor. Jego mieszkanie jest totalnie zniszczone. Planujemy mu pomóc w zakupie urządzeń studyjnych i nagłośnieniowych. Artystów dotkniętych przez powódź też nie zostawimy samych sobie – zapewnia Tomasz Kopeć, prezes PFM. ©Ⓟ