To stara śpiewka, Putin niczego nowego nie wymyślił. Najnowszą książkę zaczynam od XVII w., od wynalezienia mitu o tym, że Rosjanie i Ukraińcy są jednym narodem. Właśnie na tym założeniu opiera się cała rosyjska historiografia. Nikt dotąd na to nie zwrócił uwagi, lecz jeśli krytycznie ją ocenić, owa historiografia jawi się raczej jako propaganda historyczna. Przez wieki wszyscy zachwycali się klasycznymi rosyjskimi historykami, do dziś są zresztą uważani za klasyków, a tymczasem taki Nikołaj Karamzin, założyciel rosyjskiej historiografii, to propagandysta w służbie cara Aleksandra I. Nawet oficjalnie pełnił funkcję nadwornego historiografa imperatora. Stąd tradycja sztucznego zasysania historii Księstwa Kijowskiego do historii Imperium Rosyjskiego z jednej strony i odrzucania jakiejkolwiek oddzielnej historii Ukrainy i innych podbitych terytoriów w rodzaju Wielkiego Księstwa Litewskiego czy państw kaukaskich z drugiej. Ta tradycja ukształtowała się w XIX w. i to na niej bazowały podręczniki. Putin nie odchodzi daleko od tego, jak historię postrzega większość Rosjan. Może trochę zaostrza pewne tezy. Przy czym mówiąc „Putin”, mam w tym kontekście na myśli Władimira Miedinskiego, jego człowieka od historii. To, co on tworzy, jest nieco bardziej publicystyczną i nacjonalistyczną wersją tego, co twierdzą podręczniki. Nie da się zdjąć odpowiedzialności za ten stan rzeczy z klasycznych historyków. Przed nami ogrom pracy, by to zmienić.
Nie zgadzam się, wszystko da się wykorzenić. Rosja nie jest jedynym państwem, które uważa się albo uważało za imperium – patrząc na historię świata, to częste zjawisko. Wiele dawnych mocarstw nie chciało, lecz musiało pozbyć się mitów historycznych. Brytyjscy naukowcy wykonali ogromną i trudną pracę na przestrzeni ostatnich 100 lat, by krytycznie przeanalizować kolonialną przeszłość kraju. We Francji jest inaczej. Tam, także z punktu widzenia współczesnej historiografii, Napoleon jest wyłącznie pozytywną postacią, nieomal pradziadkiem Unii Europejskiej, zaś narody, które nie chciały być częścią jego imperium, są postrzegane gorzej.
Ale przynajmniej rozumiecie, że istnieje wiele odmiennych ocen Napoleona. Przy czym rozmawiamy tylko o Europie, a przecież Haitańczycy mają jeszcze inne podejście do cesarza. Dodajmy do Wielkiej Brytanii i Francji nieistniejące już imperia tureckie czy perskie... Rosja pod tym względem nie jest wyjątkowa. Zmiana myślenia o własnej historii to proces normalny dla każdego społeczeństwa. Istnieją stereotypy, pewnie częściej wśród obywateli niż naukowców, że funkcjonuje coś na kształt charakteru narodowego, przeznaczenia, które sprawia, że jedni są skazani na bycie mocarstwem albo dyktaturą, a inni to urodzeni demokraci. To naiwne. Przeczą temu dwie Koree. Gdyby narody miały skłonność do konkretnej formy rządów, nie mielibyśmy dziś Koreańczyków z południa i północy. Koree dowodzą, że społeczeństwa pod wpływem pewnych praktyk mogą się zmienić, i to dość szybko, w ciągu dwóch pokoleń. Odwołując się do terminów z biologii – to fenotyp, a nie genotyp. Pamięć historyczna nie jest wieczna. Opowieści trwają tyle, ile pamiętają dziadkowie i babcie. W dzisiejszej Rosji nie ma człowieka, który by na serio sądził, że Polska powinna się stać częścią Rosji, a jeszcze 100 lat temu wydawało się to dla Rosjan naturalne. Nie ma teraz w Rosji człowieka, który uważałby, że częścią Rosji powinien zostać Stambuł, a 100 lat temu nasi najbardziej liberalni politycy byli co do tego głęboko przekonani, włączając w to Pawła Milukowa, ministra spraw zagranicznych w rządzie tymczasowym z 1917 r. Otrzeźwienie przyjdzie w ciągu 20–30 lat. Przyniesie je pierwsze pokolenie, które urodzi się po zakończeniu obecnej wojny. Pokolenie, które nie będzie straumatyzowane historią, znajdzie w sobie śmiałość, by przepracować tę kwestię.
Nie będzie wyboru. Współczesna Rosja nie ma żadnej ideologii. Nawet po inwazji na Ukrainę prawie nie było ludzi rwących się do walki ze względów ideowych, patriotycznych czy ze względu na wiarę w Rosję jako wielkie imperium, za które warto oddać życie. W 2022 r. nikt nie chciał walczyć. Dlatego Jewgienij Prigożyn musiał szukać ochotników w więzieniach. W 2023 r. władze wypracowały obecny mechanizm, w którego ramach w biednych regionach kraju werbuje się ludzi za duże pieniądze. Wszyscy rozumieją, że to cyniczna decyzja, sposób na dorobienie, zwykły kontrakt. A skoro nikt w te mity nie wierzy, to znaczy, że nie mają one przyszłości. Nie ma imperiów bez wiary w nie. Ponieważ chodzi tylko o pieniądze, koniec wojny jest zaprogramowany. On może być straszny, krwawy – już jest. Może być długotrwały. Ale jest zaprogramowany. Ukraińcy wiedzą, o co walczą, a Rosjanie nie. A właściwie wiedzą – o pieniądze.
W Rosji nikt tego w ten sposób nie przedstawia, nawet propaganda. Jeśli czytelnicy DGP uważają, że w Rosji popularna jest idea odzyskania utraconych ziem, to są w grubym błędzie. Rosyjska propaganda znalazła przekaz, w który wierzy jej audytorium. Początkowo mówiła o denazyfikacji i wyzwoleniu Ukrainy, czego nikt nie „kupił”. Potem wymyślili tezę o Zachodzie, który zaatakował Rosję z nienawiści za to, jaką ona jest. To jedyna myśl, z jaką Rosjanie w jakimś stopniu się identyfikują: to nie my napadliśmy, to oni napadli na nas.
Wielu tak myśli. Ale o idei, by odbić jakieś terytoria, nikt nie rozmawia. Jedyne, co może ludzi natchnąć, to poczucie niesprawiedliwości: nie lubią nas, napadli na nas. Dla Putina to nie jest wojna o Ukrainę, tylko o Rosję. Jego celem jest pewność, że zachowa władzę i nigdy jej nie odda. Cała reszta to taktyka.
Eskalacja zawsze jest możliwa, Putin lubi tak działać. Uważa, że to jedyny sposób, by odpowiedzieć przeciwnikowi.
Nie sądzę, by Putin w tym momencie był gotowy na eskalację. Biorąc pod uwagę jego model działania, zakładam, że dojdzie do próby rokowań, które potraktuje jako grę na czas, dającą mu szansę wzmocnić się i uśpić czujność innych. I potem doprowadzi do eskalacji na innym kierunku. To nie moja prognoza, ale słyszałem scenariusze, w tym od moich źródeł w Moskwie, w których jako przykład podaje się wprowadzenie wojsk do Estonii w celu „wyzwolenia” jej rosyjskojęzycznych mieszkańców. Zajęcie 10 km kw. w Narwie, by sprawdzić, czy NATO zdecyduje się na rozpoczęcie III wojny światowej w imię małego skrawka Estonii. Tego typu eskalacja byłaby bardzo w duchu Putina. On zawsze sądził, że może wygrywać takie wojny nerwów. Ale – podkreślam – to nie jest wariant na teraz. Wszyscy informatorzy, z którymi rozmawiam, z jakichś powodów są przekonani, że tak czy inaczej po wyborach w Stanach Zjednoczonych pojawią się warunki do negocjacji.
Mam wrażenie, że nawet częściej rozmawiam z tymi ludźmi niż wcześniej. Może dlatego, że dopóki mieszkałem w Rosji, nie uważałem politycznego dziennikarstwa za swoją główną pracę. Pisałem książki o historii, kierowałem telewizją Dożd. Nie miałem ochoty rozmawiać z urzędnikami czy politykami. Nie było takiej potrzeby. Ale odkąd społeczeństwo podzieliło się na tych, którzy zostali, i tych, którzy wyjechali, to oni przeżywają jakieś kolosalne cierpienia duchowe. Męczy ich to. W jakimś sensie stracili przyszłość, o jakiej marzyli i w którą wierzyli. Wielu traktuje mnie jak psychoterapeutę albo duchownego, który wysłuchuje ich spowiedzi. To ich sposób na kontakt ze światem zewnętrznym. Niedawno dostałem zaoczny wyrok ośmiu i pół roku kolonii. Wielu informatorów w żartach mi pogratulowało, demonstrując, że nie zamierzają zmieniać stosunku do mnie. Zresztą o sytuacji bieżącej piszę dziś głównie dla „Der Spiegla” i „New York Timesa”. Dla rosyjskiego audytorium zajmuję się tematami historycznymi. Tak rozumiem swoją misję.
Można tak to ująć. Moją misją jest zaproponowanie innej narracji dla Rosji. Jedna z moich książek nosi tytuł „Impierija dołżna umieriet” („Imperium powinno umrzeć”; książka nie wyszła po polsku – red.). To książka o rosyjskim społeczeństwie czasów rewolucji 1917 r. Opisuję tam scenę z 1905 r., jak premier Siergiej Witte stara się przekonać cara Mikołaja II, by podpisał manifest proklamujący Rosję monarchią konstytucyjną. Imperator był człowiekiem głęboko wierzącym w to, że ma osobisty kontakt z Bogiem i to od niego otrzymał tron. Dlatego w konstytucję uwierzyć nie chciał. Żeby go przekonać, Witte napisał esej opisujący Rosję jako kraj, który zawsze walczył o wolność. Jeśli car wierzy, że samodzierżawie to tradycyjna wartość, to się myli, bo historia samodzierżawia sięga 300 lat, a wcześniej go nie było. Za to ludzie zawsze walczyli o wolność – i to należy uznać za wartość tradycyjną, występującą u wszystkich narodów, z rosyjskim włącznie. Witte szczegółowo opisywał, że w każdym momencie historii Rosjanie zmagali się o wolność i że to był najważniejszy mechanizm historii. Mikołaj II, człowiek dość ograniczony intelektualnie, który święcie wierzył w monarchię absolutną, po lekturze tego tekstu nieco w nią zwątpił i, jak wiemy, podpisał manifest, faktycznie wprowadzając konstytucję. Historię trzeba więc napisać na nowo, bo dotychczas zamiast historii ludów mieliśmy dzieje rosyjskiej władzy jej oczami i w jej interesie. Moją misją jest napisanie historii ludzi. Wierzę, że to, jakie historia sformuje w ludziach wartości i wizję przyszłości, zależy w dużej mierze od tego, jak ci ludzie postrzegają samych siebie.
Ci, którzy nic o historii nie wiedzą, mogą we wszystko uwierzyć. Tyle że ten mit jest śmieszny, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, a Lenin stał się dla większości Rosjan postacią niemal komiczną. Ta zmiana była błyskawiczna i nastąpiła jeszcze w latach 90. Zamiana bóstwa w zero.
Tak, audycja Siergieja Kuriochina była chyba kluczowym momentem. Z kolei w figurę heroiczną, zupełnie realną i poważną, przekształcił się Stalin, o którym w późnym ZSRR się milczało. Jego nie było, tymczasem w latach 90. przekształcił się w świętego potwora. Ten stosunek do Lenina sprawia, że jakiekolwiek nawiązania do niego traktuje się niepoważnie, raczej jako trolling. Sądzę, że większość Rosjan tak właśnie odbiera te konkretne słowa Putina o Ukrainie.
Nikt nie zna waszej historii. Pamięć historyczna jest krótka. Dla Rosjan zaczyna się w 1917 r. Nie ma żadnych tradycji, które sięgałyby XIX w., nawet kuchnia nie przetrwała. Potrawy, które uważamy za tradycyjne, wynaleziono w XX w. albo przyszły z zewnątrz. Tradycje nie były przekazywane kolejnym pokoleniom, ludzie w latach 30. i 40. starali się niczego swoim dzieciom nie opowiadać, żeby oszczędzić im zbędnej wiedzy. A już zwłaszcza niczego o historii. Nic, co było przed rewolucją, nie istnieje. Jednym z najważniejszych wątków rosyjskiej historii XIX w. były polskie powstania i walka z nimi, ale nikt o tym nie słyszał. Ze szkoły wszyscy pamiętają o wojnie z Napoleonem, pewnie ktoś pamięta o wojnach na Kaukazie czy wyzwoleniu Bałkanów, ale opowieść o rzeczy tak ważnej dla historycznego postrzegania Polaków jest nieobecna w historycznej tożsamości. W propagandzie istnieje opowieść o tym, jak Polacy od zawsze nienawidzili Rosjan, ale nie tłumaczy się dlaczego. Jedyny kontekst to wzięcie Moskwy w 1610 r., podczas smuty.
Rosyjska propaganda historyczna ignoruje wojny napastnicze. Przemilcza momenty, gdy Rosjanie występowali jako kolonizatorzy albo okupanci. Mamy być wyłącznie wyzwolicielami na wzór tych, którzy wyzwolili Auschwitz. Ten fakt w historiografii jest obecny. Wszystko inne – nie.
Tam żyli potomkowie powstańców, którzy wpłynęli na rozwój Syberii. Ponadto podejście władzy radzieckiej w pierwszych latach jej istnienia było skrajnie odmienne od historiografii powojennej, a ta już przypominała dzisiejszą. W latach 20. XX w. prowadzono politykę korienizacyi, zakorzeniania, czyli pewnego wsparcia dla języków regionalnych, miejscowych obyczajów, bo to nie przeczyło idei Związku Radzieckiego jako związku narodów. Za Stalina się z tego wycofano.
O genach bym w tym kontekście nie mówił, także z tego względu, że jestem ćwierć-Polakiem i ćwierć-Niemcem. Nie lubię nadużywać tego słowa. Jak u każdego, moje wartości są utkane z literatury pięknej i innych fenomenów kulturowych, na których się wychowywałem. Wstrząsem dla mnie była powtórna, już po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę, lektura wiersza „Połtawa” Aleksandra Puszkina („Prą wrogów nasze hufce rojne, / Na sztandar szwedzki spływa mrok: / Błogosławieństwo boga wojny / Utwierdza naszych każdy krok. / I nagle – zagrzmiał na kształt grzmotu / Natchniony, dźwięczny Piotra głos: / «Do dzieła! Z nami Bóg!»” – red.). To ciekawe doświadczenie, bo kiedy czytasz go dziś, widzisz, jak grubo ciosany w sensie propagandowym jest to poemat. Przy czym propagandowy wymiar wiersza był jasny dla osób współczesnych Puszkinowi i dla niego samego. Potem się tego wstydził. Kiedy w dojrzalszym wieku napisał „Jeźdźca miedzianego”, widać, że zmienił nastawienie do idei imperium i cara Piotra I. Stawia w „Jeźdźcu…” pytanie, czy imperium jest warte tego, by zabijać. Czy należy budować wielkie mocarstwo na krwi i kościach? Jako dziecko nikt sobie takich pytań nie zadaje – i dlatego powrót do lektur czy filmów z czasów młodości może być interesujący. Nie uważam, by należało rezygnować z lektury tych czy innych autorów. Ale kluczem jest zrozumienie kontekstu. Warto wiedzieć, jakie poglądy miał Fiodor Dostojewski i z czego one wynikały, albo dlaczego Nikołaj Gogol nie wyobrażał sobie nawet, że mógłby osiągnąć sukces jako pisarz tworzący po ukraińsku. ©Ⓟ