Rachunek za procesy sądowe, które w tym roku przegrał Donald Trump, przebił 0,5 mld dol. Jak go spłacić, żeby nie stracić? Wrócić do Białego Domu.

Roman Sharf mówi o sobie, że jest jednym z największych na świecie handlarzy luksusowymi zegarkami.. Na jego kanałach w mediach społecznościowych, przyciągających prawie 0,5 mln wielbicieli szwajcarskich akcesoriów, można się np. dowiedzieć, czy rolex działałby na Marsie i w który model warto zainwestować, żeby zapewnić sobie za parę lat solidny zwrot.

Ci, którzy znają Sharfa jako wytrawnego konesera akcesoriów premium, byli więc nieco zakłopotani, gdy pochwalił się, że wydał 9 tys. dol. na parę kiczowatych sneakersów z poliuretanu. Buty wyglądają tak, jakby zaprojektowano je, żeby zakpić z gry o prestiż, którą za pomocą garderoby toczą między sobą bogacze – stonowanej elegancji w popularnym ostatnio stylu cichego luksusu i fetyszy z półki high fashion. Polakierowane na złoto (łącznie ze sznurówkami), z ozdobnym paskiem we wzór amerykańskiej flagi wokół kostki, czerwoną podeszwą i wytłoczoną z boku literą „T” – znakiem firmowym Donalda Trumpa.

Tysiąc par z limitowanej serii, którą były przywódca USA zaprezentował 17 lutego na zlocie amatorów trampek w Filadelfii, podobno rozeszło się w kilka godzin. Mimo że kosztują niemało – 399 dol., czyli około dwóch razy więcej, niż trzeba zapłacić np. za popularne air jordany marki Nike. Dla klientów, którzy muszą bardziej liczyć się z portfelem, są tańsze modele – za 199 dol. – z białej lub czerwonej siateczki. Do koszyka można od razu dorzucić wodę kolońską Victory 47 („charakterystyczny zapach siły i sukcesu”), żeby otrzymać 5 proc. zniżki na całe zamówienie. Para wylicytowana przez Sharfa była unikatowa, bo jego idol złożył na niej autograf.

Buty oficjalnie nie mają nic wspólnego z kampanią prezydencką. Spółka, która odpowiada za ich sprzedaż, zastrzega w regulaminie, że nie prowadzi agitacji wyborczej. Ma natomiast umowę na używanie marki Trump w zamian za opłatę licencyjną (jej wysokość jest tajemnicą handlową).

To przenikanie się biznesu i polityki wyróżnia całą aktywność miliardera od 2015 r., gdy ogłosił, że startuje w wyścigu o Biały Dom. W czasie prezydentury wyliczano mu setki konfliktów interesów, wytykano nieetyczne praktyki, a nawet posądzano o wzbogacanie się na urzędzie. Odkąd przestał być głową państwa, granice się całkiem rozmyły: często nie jest jasne, czy Trump występuje w roli kandydata na prezydenta, inwestora, sprzedawcy czy komentatora. I jeśli w listopadzie zwycięży po raz drugi, rozpleść tę sieć będzie jeszcze trudniej.

Cios w wizerunek

Premiera złotego obuwia odbyła się dokładnie dzień po tym, jak sąd na Manhattanie nakazał Trumpowi zapłacić 454 mln dol. kary za to, że przez lata oszukiwał banki i inne instytucje co do wartości rodzinnego imperium nieruchomości. Kłamstwa i manipulacje były tyleż rażące, ile bezczelne. Eksprezydent utrzymywał np., że powierzchnia jego apartamentu na słynnej Fifth Avenue wynosi 2,8 tys. mkw., choć faktycznie to „tylko” 1 tys. mkw. Twierdził też, że biurowiec na Wall Street, który ma w swoim portfolio, liczy 72 piętra, podczas gdy w rzeczywistości jest ich o dziewięć mniej. Dzięki zawyżaniu wycen wieżowców i hoteli rodzinny konglomerat pod szyldem Trump Organization uzyskiwał nisko oprocentowane kredyty i preferencyjne gwarancje ubezpieczeniowe. Bez nich nie byłby w stanie ukończyć niektórych projektów, a parę lukratywnych kontraktów przypadłoby konkurentom. Gigantyczna kara to szacunkowa równowartość oszczędności i zysków, które nielegalnie zapisał sobie na konto.

Wyrok zabrania też Trumpowi sprawowania dyrektorskich stanowisk w nowojorskiej części firmy przez trzy lata. Na taki sam okres sąd wydłużył mandat niezależnej audytorki, która nadzoruje działalność dewelopera (została ustanowiona już w 2022 r. na wniosek prokuratury). Rykoszetem dostało się również synom eksprezydenta – Ericowi i Donaldowi juniorowi – obaj mają do zapłaty po 4 mln dol. Do wyborów w 2017 r. bracia pracowali w rodzinnym biznesie na menedżerskich posadach i przejęli w nim stery, gdy senior przeprowadził się do Białego Domu. Orzeczenie sądu pozbawiło ich jednak prawa do podejmowania decyzji w firmie przez dwa lata. „Ich całkowity brak skruchy zakrawa o patologię” – tak skomentował postawę Trumpów sędzia Arthur Engoron, który zajmował się sprawą.

Wyrok nie jest jedynie ciosem w finanse Trumpa. Ogranicza też jego kontrolę nad deweloperskim imperium, które było jego trampoliną do kariery w polityce. Przede wszystkim uderza jednak w wizerunek biznesowego magika z wrodzonym zmysłem do interesów, który narzuca swoje warunki, deklasuje konkurencję, a każde przedsięwzięcie – czy to budowa hotelu w Dubaju, czy rządzenie Ameryką – przekuwa w wymierny sukces.

Niezależnie od wniesionej apelacji, w ciągu miesiąca od publikacji orzeczenia eksprezydent musi znaleźć pieniądze na grzywnę lub przynajmniej pokazać władzom stanu poręczenie (bond) – gwarancję, że ma ją z czego uiścić. A to już drugi pokaźny rachunek sądowy, który zawisł nad nim od początku roku. W styczniu nowojorska ława przysięgłych orzekła, że były lokator Białego Domu musi zapłacić pisarce i publicystce E. Jean Carroll 83,3 mln dol. zadośćuczynienia za zniesławienie. Sprawa trafiła do sądu po tym, jak w 2019 r. Carroll ujawniła w nowej książce, że w połowie lat 90. Trump zgwałcił ją w przymierzalni luksusowego domu towarowego. Tłumaczyła, że długo nawet nie dopuszczała do siebie myśli, że jest ofiarą przemocy seksualnej, a do opowiedzenia o traumatycznych doświadczeniach z przeszłości zainspirował ją ruch #MeToo. W odpowiedzi Trump sięgnął po swoje utarte metody dyskredytowania przeciwników: kłamał, że nigdy w życiu się nie spotkali, sugerował, że publicystka – dziś 80-latka o ugruntowanej pozycji w lifestylowych mediach – chce wyłudzić od niego pieniądze, wygłaszał na jej temat obraźliwe komentarze, powtarzał: „ona nie jest w moim typie”. W internecie ożywił się chór zagorzałych obrońców eksprezydenta, który nieustannie zasypywał Carroll pogróżkami i obelgami. Sąd nie miał wątpliwości, że oszczercza kampania, którą wprawił w ruch pozwany, przekroczyła granice swobody wypowiedzi. Orzeczenie było pokłosiem innej sprawy, zakończonej w maju 2023 r., w której na rzecz Carroll zasądzono 5 mln dol. Ława przysięgłych uznała wtedy, że dowody na to, iż przed 30 laty doszło do napaści seksualnej, są bezsporne (choć nie była w stanie potwierdzić, że eksprezydent zgwałcił Carroll). Do listy kosztownych kłopotów sądowych trzeba doliczyć jeszcze 91 zarzutów w czterech sprawach karnych, które mogą się skończyć wielomilionowymi grzywnami.

Wszystko na sprzedaż

Złote sneakersy raczej nie wyciągną eksprezydenta z długów sądowych, ale nie dlatego je sprzedaje. Wejście w segment obuwia sportowego to po prostu kolejny wehikuł fundraisingowy, który ma zbliżyć Trumpa do zdobycia drugiej kadencji. Bo tylko powrót do Białego Domu zagwarantuje, że wartość jego marki nie spadnie.

W ostatnim roku były prezydent wielokrotnie pokazał, że jest mistrzem obracania swoich problemów prawnych w marketingowe okazje. Gdy w sierpniu 2023 r. prokuratura w Georgii formalnie oskarżyła go o wywieranie nacisków na lokalnych urzędników wyborczych, policyjne zdjęcie, które zrobiono mu w areszcie podczas rutynowych czynności, kilka dni później już zarabiało na Donalda Trumpa. Oklejało kubki, termosy, T-shirty, czapki i wiele innych akcesoriów oferowanych na serwisach Etsy i Redbubble. Historyczna fotografia – pierwszego szefa administracji, którego twarz znalazła się w kryminalnej kartotece – trafiła też do specjalnej kolekcji NFT – tokenów opartych na technologii blockchain.

Kiedy pod koniec 2022 r. Trump wypuszczał pierwszą transzę żetonów ze swoim wizerunkiem, nawet jego sojusznicy pomrukiwali, że to przedsięwzięcie poniżej godności pretendenta do najwyższego urzędu w państwie. Eksprezydent prezentuje się na nich w fantazyjnych odsłonach: a to jest astronautą czy kowbojem, a to superbohaterem, którego oczy strzelają wiązkami lasera. Na jednym mocno zaciska pięść w geście zwycięstwa, ujeżdżając słonia. Ale tokeny się sprzedały, zaś sugestie, że pozycja Trumpa w Partii Republikańskiej słabnie, ucichły. On sam śmieje się w twarz szydercom, którzy nazywają go akwizytorem tandety. Pod swoją marką sprzedawał już wino, wódkę, steki i wodę mineralną. Miał autorską kolekcję garniturów, mebli i pościeli. Ściągał z Azji naczynia, pojemniki plastikowe, tanią biżuterię i bibeloty, by potem przekonywać Amerykanów, że Chińczycy rujnują ich gospodarkę.

Gadżetowe imperium jest dziś nieodłącznym elementem machiny wyborczej: zapewnia stały strumień dochodów, umacnia lojalność elektoratu. Sponsorami Trumpa nie są w końcu jedynie znajomi miliarderzy z pól golfowych. To także dobrze sytuowani przedsiębiorcy, którzy – tak jak Roman Sharf – wyłożą kilka tysięcy dolarów na parę złotych butów z literką „T”, ale przede wszystkim zwykli Amerykanie zarabiający nie więcej niż średnia krajowa, którzy zawsze wyskrobią drobną sumę, żeby wesprzeć walkę swojego idola. To właśnie ich datki napędzały wysiłki na rzecz odwrócenia wyników wyborów z 2020 r. W ciągu dwóch miesięcy od ogłoszenia zwycięstwa Joego Bidena Trump uzbierał ponad 250 mln dol. na usługi prawników. Swoją cegiełkę dołożyły 2 mln osób, z czego tylko tuzin wpłaciło ponad 50 tys. dol. Większość datków nie przekroczyła 50 dol. Kiedy „powstrzymywanie kradzieży prezydentury” nie okazało się tak kosztowne, jak przewidywano, bo sądy błyskawicznie oddalały pozwy jako bezpodstawne, prawie 175 mln dol., które zostało na koncie, przerzucono na kolejny wyścig. Przepisy o finansowaniu kampanii politycznych są w USA tak liberalne, że odpowiedzialna za pilnowanie wydatków kandydatów Federalna Komisja Wyborcza nie miała pola do działania. Krytycy mogli jedynie zarzucić Trumpowi, że wprowadził swoich darczyńców w błąd, mówiąc, że wyda ich pieniądze na udowodnienie oszustw wyborczych.

Odcinanie kuponów

Według Bloomberg Billionaires Index wartość majątku eksprezydenta przekracza 3 mld dol., z czego 300 mln to gotówka. Hotele, apartamentowce, pola golfowe i umowy licencyjne nadal zapewniają mu potężny strumień dochodów. Coraz większe profity czerpie też z rozmaitych wystąpień komercyjnych. Przeanalizowane przez „The Washington Post” dokumenty finansowe wskazują, że w dwa lata po opuszczeniu Białego Domu Trump zarobił łącznie ok. 1 mld dol.

Bankructwo nie jest zatem dla niego realnym zagrożeniem. Jeśli jednak wysoka kara utrzyma się w apelacji, to jej zapłata nadwątli deweloperskie imperium. Może zaburzyć jego płynność, utrudnić zdobywanie nowych kontraktów, sparaliżować zarządzanie, a nawet zmusić eksprezydenta do sprzedania którejś z flagowych nieruchomości. To ostatnie byłoby wyjątkowym upokorzeniem dla kogoś, kto przez dekady szczycił się mianem potentata w branży. Dlatego coraz głośniej wybrzmiewają obawy, że jeśli wygra drugą kadencję, może nie oprzeć się pokusie wykorzystania urzędu do odrestaurowania rodzinnych aktywów. Zwłaszcza że już za pierwszym razem wytykano mu, że funkcję głowy państwa traktuje jak element prywatnego dominium. Zarządzanie Trump Organization scedował na synów, zamiast przekazać majątek pod kontrolę niezależnego trustu, co zabezpieczyłoby go przed konfliktami interesów (tak zrobił np. Bill Clinton). Przez całą swoją burzliwą kadencję demonstrował, że nie uznaje tradycyjnych granic między sferą państwową a biznesem. O ile poprzedni szefowie administracji wychodzili z założenia, że ich respektowania wymaga autorytet prezydentury, o tyle Trump uważał je za sztuczne i niepraktyczne, często dając do zrozumienia, że interesy Ameryki, Partii Republikańskiej i swojej firmy traktuje jako jedność. Irytował się wręcz, że ograniczenia instytucjonalne nie pozwalają mu w pełni korzystać z potencjału urzędu.

Upłynnianie prezydenckiej dywidendy zaczęło się niespełna miesiąc po zaprzysiężeniu, gdy Mar-a-Lago, luksusowy ośrodek wypoczynkowy Trumpa w Palm Beach, podwoił roczną składkę członkowską do 200 tys. dol. Florydzka posiadłość szybko zyskała miano „zimowego Białego Domu”, bo szef administracji urządził w niej swoje biuro terenowe, w którym przyjmował nawet zagranicznych gości, w tym premiera Japonii Shinzō Abego i przywódcę Chin Xi Jinpinga.

Pomysły prezydenta wprawiały niekiedy prawników Białego Domu w zdumienie zmieszane ze zgrozą. Jak wtedy, gdy w 2019 r. zaproponował, żeby zorganizować szczyt G7 w jego kompleksie hotelowym Doral w Miami. Nie wystarczyło mu tłumaczenie, że konstytucja USA wyraźnie zabrania szefowi administracji przyjmowania osobistych korzyści od obcych rządów, a zapłata za luksusowy nocleg bez wątpienia mieściłaby się w tej kategorii. Zrezygnował z tego pomysłu dopiero po tym, jak ruszyła lawina zarzutów w mediach. W poprzednich latach dochody hotelu Trumpa w Miami spadły o kilkadziesiąt procent, dlatego pojawiły się podejrzenia, że chce on ugościć tam światowych przywódców, żeby podreperować jego wyniki finansowe. Ówczesny szef gabinetu prezydenta Mick Mulvaney tłumaczył swojego pryncypała tym, że „wciąż uważa się za biznesmena z branży hotelarskiej”.

Na początku stycznia demokraci z komisji nadzoru Izby Reprezentantów opublikowali raport zatytułowany „White House for Sale” (Biały Dom na sprzedaż), który dowodzi, że za kadencji Trumpa politycy i doradcy 20 rządów zostawili w jego hotelach i apartamentowcach 7,8 mln dol. Najwyższy rachunek – 5,5 mln dol. – zapłacili emisariusze Państwa Środka. Wśród długoterminowych lokatorów rezydencji w Trump Tower znaleźli się m.in. menedżerowie Przemysłowo-Handlowego Banku Chin. Za resztę kwoty odpowiadają przede wszystkim przedstawiciele państw rejonu Zatoki Perskiej. Do mediów przeciekały zresztą informacje o hucznych przyjęciach wyprawianych w waszyngtońskim hotelu Trumpa przez dyplomatów z Kuwejtu czy saudyjskich biznesmenach rezerwujących najdroższe apartamenty na długie miesiące. Citizens for Responsibility and Ethics, obywatelski watchdog, określił nieruchomość jako „otchłań korupcji”. W 2022 r. została sprzedana funduszowi inwestycyjnemu za 375 mln dol.

Kupony od prezydentury odcinali też potomkowie Trumpa. Eric i Donald junior podpisywali kolejne umowy licencyjne na użyczenie rodzinnej marki, np. deweloperom w Chile, Argentynie i na Dominikanie, mimo obietnic seniora, że w czasie trwania kadencji jego firma nie będzie zawierać nowych transakcji za granicą. Córka prezydenta Ivanka w trybie przyspieszonym zastrzegła w Chinach kilkadziesiąt znaków towarowych swoich firm (m.in. biżuterii, ubrań i kosmetyków).

Richard Painter, profesor prawa i radca ds. etyki w administracji George’a W. Busha, uważa, że aby uniknąć konfliktu interesów w trakcie ewentualnej drugiej prezydentury, Trump musiałby sprzedać inwestycje prowadzone poza USA, choć najpewniej tego nie zrobi. Za pierwszym razem zrezygnował z przedsięwzięć planowanych w Chinach, Rosji czy na Filipinach, a inne zamroził na czas trwania kadencji. Po wyprowadzce z Białego Domu ponownie je rozruszał. W Szkocji buduje drugie pole golfowe. W Omanie pod szyldem „Trump” rosną superluksusowe osiedle willowe, hotel i ośrodek rekreacyjny. Wartość tej inwestycji, realizowanej we współpracy z saudyjskim deweloperem Dar Al Arkan, szacuje się na 4 mld dol. Podobne projekty powstają w Indiach i Indonezji.

Gdyby miliarder wrócił do Białego Domu, to tym razem ryzyka korupcyjne na styku polityki i biznesu mogłyby się okazać jeszcze większe. „Biorąc pod uwagę, że majątek Trumpa może się skurczyć, możliwości wpływania na jego decyzje byłyby ogromne” – ostrzega publicysta „Financial Times” Edward Luce. I przypomina, że nie przez przypadek z zakazu podróżowania muzułmanów do USA, który obowiązywał krótko w 2017 r., wyłączono obywateli państw Zatoki Perskiej. ©Ⓟ

Podczas pierwszej kadencji w Białym Domu zarządzanie rodzinną firmą Trump scedował na synów, zamiast przekazać majątek pod kontrolę niezależnego trustu, co zabezpieczyłoby go przed konfliktami interesów