Gdyby pięć lat temu ktoś napisał książkę, w której prezydent Komorów przylatuje do Europy z planem zakończenia trwającej tu wojny, a przed decydującym spotkaniem przyjmuje go prezydent Andrzej Duda, zostałby uznany za autora szalonego political fiction.

A jednak tak się przed tygodniem stało. Lista państw, które nie zaproponowały planu pokojowego dla Ukrainy, jest coraz krótsza, a w jej kurczeniu się nie przeszkadza fakt, że ani Kijów, ani Moskwa nie zamierzają nawet rozmawiać o pokoju.

Azali Assoumani nie był sam. Przywódcy Komorów, który zarazem pełni funkcję szefa Unii Afrykańskiej, w podróży do Kijowa i Petersburga towarzyszyli prezydenci RPA, Senegalu i Zambii, premier Egiptu oraz niżsi rangą urzędnicy z Konga i Ugandy. Ostatecznie pięciu przywódców zaproponowało Wołodymyrowi Zełenskiemu i Władimirowi Putinowi plan, którego szczegółów nie znamy, ale który opierał się na założeniu wstrzymania ognia, wycofania wojsk, wymiany jeńców (wraz z porwanymi przez Rosjan dziećmi), ograniczenia sankcji na Rosję, wycofania się przez trybunał w Hadze z nakazu aresztowania Putina i gwarancji dla utrzymania eksportu zboża i nawozów.

Na tym ostatnim punkcie szczególnie zależy afrykańskim przywódcom, bo wzrost cen żywności zwiększa ryzyko destabilizacji w ich krajach. Assoumani wie, o czym mówi, bo sam po raz pierwszy doszedł do władzy po zamachu stanu. Afrykanów czekał jednak zimny prysznic. Kreml tradycyjnie oświadczył, że warunkiem pokoju jest „uznanie nowych realiów geopolitycznych”, czyli nielegalnej aneksji nie tylko Krymu, lecz także czterech obwodów przyłączonych do Rosji po referendalnej farsie jesienią zeszłego roku. Jeszcze chłodniej przyjęto misję w Kijowie. Zełenski obcesowo pouczał gości, by nie określali rosyjskiej agresji mianem „konfliktu”, i dodawał, że nie rozumie logiki, która kazała im następnie jechać do Petersburga na spotkanie z Putinem.

Fiasko takich misji jest przesądzone, a mimo to podobne propozycje regularnie się pojawiają. Czerwcowa wizyta polityków nie była nawet pierwszą próbą, którą podjęła Afryka. W październiku 2022 r. Moskwę i Kijów odwiedził prezydent Gwinei Bissau Umaro Embaló, będący też liderem Wspólnoty Gospodarczej Państw Afryki Zachodniej. Embaló nie przywiózł konkretnego planu. Podobnie jak Joko Widodo, przywódca Indonezji, który kilka tygodni wcześniej zachęcał Putina i Zełenskiego, by przyjechali na organizowany przez Indonezyjczyków szczyt G20 na Bali w listopadzie i skorzystali z okazji do rozmowy tête-à-tête. Ani jeden, ani drugi w Azji się nie pojawili, jednak Zełenski wystąpił przed delegatami w formacie telekonferencji i przekazał im zręby ukraińskiej formuły pokoju, czyli założeń, które zdaniem Kijowa powinny być fundamentem powojennego porządku. Obok gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy, zakłada on powrót do granic sprzed 2014 r. i ukaranie Rosjan odpowiedzialnych za zbrodnie wojenne.

Kijów chce, by formuła Zełenskiego została omówiona na specjalnej konferencji pokojowej, na której pojawiliby się przedstawiciele możliwie wielu krajów świata, ale na razie nie została ona zwołana. Być może dlatego, że pod formułą podpisują się głównie państwa zachodnie, zresztą nie wszystkie. Propozycje, które są choćby nieco bardziej zachowawcze niż ukraińska, są przez Kijów torpedowane jako zgodne z interesami Rosji. Trudno się z tą logiką nie zgodzić. Odkąd Rosjanie w ramach wielkiej ofensywy zimowej z ogromnym wysiłkiem zdobyli parę kwartałów w Bachmucie, a Ukraińcy rozbudowali własne wojska, Moskwie zaczęło coraz bardziej zależeć na zamrożeniu wojny. Cel jest prosty: przeczekać, wychodzić sobie złagodzenie sankcji, odbudować zbrojeniówkę z pomocą państw trzecich i poczekać na dogodny moment, by uderzyć na Ukrainę z nową siłą. Dlatego, zdaniem Ukraińców, pojawiające się jak grzyby po deszczu propozycje pokojowe to efekt rosyjskich podszeptów. Brzmi jak teoria spiskowa, ale książki political fiction ze szczyptą spisku lepiej się sprzedają.

Bo też afrykański plan pokojowy nie był pierwszym. 24 lutego, na pierwszą rocznicę inwazji, własny pomysł zgłosiły Chiny. Z punktu widzenia Ukrainy chińskie propozycje były nieco lepsze niż afrykańskie, bo podkreślały choćby wagę poszanowania integralności terytorialnej, choć warto pamiętać, że Pekin, mówiąc „integralność terytorialna”, myśli „Tajwan nasz”. Ukraińcy zachowali się bardziej dyplomatycznie niż w czerwcu, deklarując życzliwe zainteresowanie, choć podkreślając zarazem, że jest on daleki od ideału. Co innego Zachód, który od Brukseli po Waszyngton uznał propozycje za niepoważne i korzystne dla Rosji, zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę, że ChRL ostro skrytykowała przy okazji samą ideę nakładania sankcji na Kreml. A że Rosja dodała tradycyjną mantrę o „respektowaniu nowych realiów geopolitycznych”, chiński plan także trafił do szuflady. Podobnie jak inne, mniej znane pomysły w rodzaju drugiej próby, która popłynęła z Indonezji i zakładała zamrożenie konfliktu, rozmieszczenie wzdłuż frontu sił pokojowych i nowe, lepsze referenda na terenach okupowanych, czy pomysłu pięcioletniego rozejmu, który przedstawił Meksyk.

Stosunkowo najwięcej efektów przyniosło zaangażowanie Watykanu. Niezależnie od publicznie okazywanego przez Ukraińców niezadowolenia z – nie bójmy się tego sformułowania – naiwnych na granicy głupoty stwierdzeń papieża, który „nie może wybrać, po której jest stronie”, dyplomacja Stolicy Apostolskiej odgrywa decydującą rolę w negocjowaniu kolejnych wymian jeńców. Kto wie, czy ta naiwność nie jest pozą, ceną płaconą w imię wyższego dobra (pozostawmy prasie religijnej rozważania, czy duchownym godzi się podejmować takie gry). W każdym razie Franciszek już w lutym 2022 r. nawiązał bliski kontakt z akredytowanymi na miejscu rosyjskimi dyplomatami. Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu – i dotyczy to również dróg prowadzących do domu dla wziętych do niewoli ukraińskich żołnierzy. Papież to tu, to tam zdradza czasem strzępy informacji, które pozwalają na sformułowanie tezy, że jego kontakty z Rosjanami są aprobowane przez Ukraińców. I choć o szerszym planie, który ponoć watykańska dyplomacja miała równolegle zaoferować, na razie nic nie wiemy, osoba kardynała Mattea Zuppiego, który został specjalnym wysłannikiem ds. rosyjsko-ukraińskich, każe potraktować te wysiłki poważnie. Zuppi w przeszłości z powodzeniem pomagał zakończyć wojnę domową w Mozambiku. To nie jest przypadkowa osoba.

Jest jeszcze Turcja, która z sukcesem pomogła wynegocjować dwa równolegle porozumienia otwierające porty obwodu odeskiego na eksport zboża i oleju słonecznikowego. Model, w którym Rosja i Ukraina niczego wspólnie nie podpisują, ale zawierają oddzielne porozumienia z pośrednikami w postaci Turcji i ONZ, może zostać wykorzystany także w przyszłości. A Recep Tayyip Erdoğan, z jednej strony prezydent państwa członkowskiego NATO, a z drugiej polityk utrzymujący poprawne, pełne wzajemnego szacunku (do jakiego zdolni są jedynie autokraci) relacje z Władimirem Putinem, skorzysta z każdej okazji, by uczynić z Turcji brokera pokoju. Fakt, że Ankara z takimi propozycjami publicznie nie występuje, może świadczyć o cierpliwości sułtana. Nie ma po co się wychylać i ryzykować publicznych połajanek ze strony Kijowa i Moskwy, póki nie nadejdzie właściwa godzina. Wiosną 2022 r. Turcja nie była zresztą tak daleka od wymediowania pokoju. Były już przecież gotowe zręby rosyjsko-ukraińskiego porozumienia, zakładającego najpewniej gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy, rezygnację z jej wejścia do NATO i jakąś formę ograniczenia siły jej armii przy zwrocie ziem zagrabionych po 24 lutego 2022 r. i być może odsunięcie w czasie rozstrzygnięcia sprawy Krymu oraz zajętej w 2014 r. części Donbasu. Choć gwoli sprawiedliwości można założyć, że Rosja nigdy do końca nie traktowała tych negocjacji poważnie.

Zręby te i tak utonęły we krwi ofiar Buczy i Irpienia. Gdy Rosjanie wycofali się spod Kijowa, a Ukraińcy odkryli skalę mordów, stracili ochotę na układy ze zbrodniarzami, zachęceni dodatkowo przez ówczesnego premiera Wielkiej Brytanii Borisa Johnsona, który w ramach niezapowiedzianej wizyty w Kijowie przekonywał Zełenskiego, że warto się wstrzymać z rozmowami, skoro przed Ukrainą stoi szansa na odbicie części terytoriów i ewentualny powrót do stołu ze znacznie lepszymi kartami. Wskutek oburzenia skalą zbrodni Zełenski podpisał nawet dokument zakazujący prowadzenia jakichkolwiek rozmów z Putinem, co zresztą Kreml regularnie mu wypomina po dziś dzień. Dopóki obie strony czują się silne, o szczerych negocjacjach i tak nie ma mowy. Będą one możliwe, jeśli obie strony uznają, że na sukces nie ma szans, bo wyczerpały się rezerwy – wszystko jedno, ludzkie, wojskowe czy gospodarcze. To nie jest jedyny możliwy scenariusz – Kijów ma nadzieję, że udana kontrofensywa doprowadzi do załamania frontu i wewnętrznej zapaści w Rosji – a wtedy wystarczy zajrzeć do szuflady i skleić z podrzucanych od Dżakarty po Pretorię rozwiązań te, które mogą się wydać do zaakceptowania. Na to z kolei liczą kolejni brokerzy pokoju in spe. Pokojowa Nagroda Nobla nikomu z nich nie zaszkodzi w walce z lokalną opozycją.

Na razie taki scenariusz jest jednak obarczony tyloma „ale”, „jeśli” i „gdyby”, że faktycznie najbardziej przypomina political fiction. W dobrej powieści nie może zabraknąć absurdalnego humoru. Taki zawsze dostarcza Alaksandr Łukaszenka, który pełnił rolę gospodarza dwóch tur rozmów rozejmowych w 2014 r. i 2015 r., a następnie pierwszych rund rokowań w lutym i marcu 2022 r. Te ostatnie próby potwierdziły powiedzenie, że historia powtarza się jako farsa, gdy kilku członków ukraińskiej delegacji zaczęło się skarżyć na dziwne objawy, które zasugerowały im próbę otrucia. Ale nie to okazało się najdziwniejsze. Oto kilka dni temu Łukaszenka w wywiadzie dla rosyjskich mediów propagandowych powiedział, że w umówieniu jego rozmowy z Wołodymyrem Zełenskim pomógł mu wówczas jego 18-letni syn Mikałaj, aktualnie student biotechnologii. Łukaszenka stwierdził, że junior wciąż aktywnie poszukuje sposobów doprowadzenia do pokoju między Rosją a Ukrainą, co – zdaniem dyktatora – dowodzi, że nie rozumie jeszcze wszystkiego w światowej polityce. Cóż, gdyby Mikałaj Łukaszenka faktycznie zakończył wojnę, trzeba by uznać, że to nie on akurat niewiele z tego wszystkiego rozumie. Scena, w której prezydent Komorów wspólnie z 18-letnim synem tyrana z Mińska wspólnie zaprowadzają pokój w Europie, byłaby momentem kulminacyjnym powieści, którego nikt o zdrowych zmysłach chyba jednak nie oczekuje. ©Ⓟ