Właściwie nie jest to żadna nowina, przecież w ostatniej, jak się miało okazać, dekadzie Polski Ludowej znacząca część hierarchii Kościoła wspierała projekt „przywrócenia pluralizmu związkowego”, a po ludzku mówiąc: przywrócenia Solidarności.

Podobnie jak dzisiaj Kościół szeroko otworzył wtedy drzwi reprezentantom Tego Dobrego ruchu społecznego/politycznego, nawet jeżeli w życiu prywatnym nie dawali oni przykładu chrześcijańskiego życia; liczyło się zaangażowanie po Tej Dobrej stronie. I podobnie jak dzisiaj część wiernych nie podzielała entuzjazmu Kościoła dla jego politycznych wsporników, sobie znajdując miejsce, by tak rzec, w bocznej kaplicy. Biedny był tylko Jan Dobraczyński, urzędowy, ale przecież szczery katolik, który stanął na czele PRON, platformy pieczeniarzy i konformistów wspierających stan wojenny. Biedny, bo chciał kariery, a wśród biskupów, nie mówiąc o duchowieństwie szeregowym, lekce był sobie ważony. Sam gen. Jaruzelski miał o to pretensje do prymasa Glempa, solidarnościowca naprawdę bardzo umiarkowanego, ale nie aż tak, by politykować z Dobraczyńskim. Przecież papież wszystko widział...
Najważniejsza różnica między tamtym, rozemocjowanym patriotycznie oraz politycznie, Kościołem a wzmożeniem obecnym polega na tym, że wtedy niósł on zestaw wartości atrakcyjny dla młodego pokolenia. Kościół pozwalał żyć nadzieją. Stąd tak wielu młodych ludzi zerwało z letnią postawą religijną rodziców; zresztą i wśród rodziców powroty do Kościoła czy nawrócenia były tak częste, jak obecnie dni rekordowych upałów. Natomiast przekaz patriotyczno-polityczny Anno Domini 2022 jest dla młodego pokolenia zestawem pisowskim. Jeżeli odpycha cię PiS w koronie nepotyzmu i binoklem szukającym LGBT niczym Ukraina ruskich samolotów, odepchnie cię i Kościół. Niósł nadzieję, niesie rozżalenie na świat i frustrację niczym partia komunistyczna w ostatnich latach swojego istnienia. Z tego rozżalenia wzięło się poparcie dla PiS. Niby żadna zbrodnia, niemniej, jak mawiali starożytni, Polski żal.