Sprawa rozwodu w Ordo Iuris dała plejadzie polskich komentatorów niezbędny zastrzyk adrenaliny. Przeważała radość, że „jak oni nam, tak my im” – skoro Oni pragną wkroczyć w nasze życie, to my teraz wkroczymy w Ich rozwody i małżeństwa.

Zgodnie z ogólną teorią wszystkiego, szczególnie dużo ucierpieli wskutek obywatelskiej fali hejtu ci ze środowiska katolickich fundamentalistów, którzy akurat chcą złagodzić kurs tego środowiska – mniej obrażać, a więcej dyskutować. Nie wiem, czy miękiszonom – uchodźcom z Ordo Iuris – będzie się jeszcze chciało wytrwać w tym postanowieniu. Koleżanki i koledzy ze środowisk demokratycznych chętnie z wami podyskutują, ale o najbardziej skutecznych sposobach zdejmowania z waszej skóry smoły i pierza.
Moralny nonsens opisywania sercowych kłopotów oraz rodzinnych dramatów ludzi z Ordo Iuris polega na utożsamieniu własnych emocji ze stanem faktycznym. Emocje: wk…a mnie do białości Ich radość z „aborcyjnego” werdyktu TK czy potępianie „skłonności homoseksualnych”, CZUJĘ zatem, jak Oni wchodzą mi do mieszkania, jak wchodzą mi do łóżka, jak czają się wszędzie. Stan faktyczny: Oni są aktywni i wpływowi, jednak w istocie nie weszli mi do mieszkania, a w łóżku prędzej czeka na mnie Pegasus niż jurajczyk. Ich działania uprawniają do promocji, niechby i twardej, własnej agendy. Tęczowa propaganda, można się pocieszać, nie mniej wchodzi Im do głów, jak propaganda jurajska do głów przeciwnych. Nawet największa złość nie uprawnia do rozgłaszania faktów z prywatnego życia ani do uciechy z katastrof w tymże prywatnym życiu. Prywatne jest na tyle publiczne, na ile ktoś je upublicznia, koniec kropka. Reszta jest milczeniem, jak powiedziałby Szekspir, gdyby znał polski.
Ludzie, którzy z zapałem rzucili się do wyśmiewania pary „hipokrytów” (toż rozwiedli się, a uważają, że rozwody są nieszczęściem – jak chyba znaczna część rozwiedzionych) i podeptali ich prywatność, zapewne nie rozumieją, jaką bestię karmią. Bestię ciągle głodną deptania, hejtowania i unoszenia się na skrzydłach własnej moralnej wyższości. Kogoś nie przekonałem? Niech prześledzi atak fanek aborcji (fundacja Dziewuchy Dziewuchom) na lekarki i lekarzy zwolenników aborcji. Tak, zwolenników, ale nie takich, jak trzeba. Atak na, zdawałoby się, zasłużonych sojuszników jest w treści i w formie straszny, za to jaki energiczny. Wrogowi nie życzę takich wrogów, jakich przyjaciół mają lekarze opowiadający się (w dzisiejszej Polsce, trzeba uznać, że odważnie) za aborcją. Bestia nie jest publicystycznym urojeniem, gryzie naprawdę.