Nawet jeśli ustawa, która może załagodzić konflikt z Brukselą, weszłaby do sejmu, to nie ma żadnej pewności, że grupa lojalnych wobec swojego lidera posłów Solidarnej Polski poprze projekt.

Boże, strzeż mnie od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam” – być może tę znaną sentencję kardynała Richelieu premier Mateusz Morawiecki powinien zacząć powtarzać sobie przed wyjściem do pracy. Bo patrząc na to, jak aktualnie wyglądają relacje w Zjednoczonej Prawicy, a konkretnie na linii PiS – ziobryści, można uznać, że szef rządu nie potrzebuje opozycji sejmowej, skoro ma ją we własnych szeregach. I to o wiele skuteczniejszą.
„Przestrzegaliśmy przed tym i niestety mieliśmy rację” – to chyba zdanie najczęściej słyszymy od naszych rozmówców z formacji Zbigniewa Ziobry. Ich zdaniem w relacjach Polski z Unią Europejską, cenami energii czy generalnie polityką klimatyczną premier poszedł na zbyt daleko idące ustępstwa, zamiast zaostrzyć kurs i wykorzystać ostatnie orzecznictwo polskiego TK w sprawie prymatu prawa krajowego nad unijnym. Jednym słowem kurs powinien być jeszcze twardszy, a każde odstępstwo to wyraz słabości.
To podejście coraz bardziej irytuje stronników premiera. – Ziobro jest wygodny dla Brukseli. Zawsze daje jej argumenty, że nie chcemy się dogadać i idziemy w złą stronę – przekonuje jeden z nich.
Ogon ma własną linię
Z jednej strony mamy argument strony pisowskiej, zgodnie z którym Polska należy do krajów, które od 2015 r. nadają ton działalności UE. – Nie stosujemy polityki płynięcia w głównym nurcie, my ten nurt formułujemy – mówił w środę w Sejmie wiceszef MSZ Piotr Wawrzyk. Można przyjąć, że ta teza broni się w przypadku przebiegunowania unijnej polityki migracyjnej (odejście od założeń spod znaku „herzlich willkommen” z 2015 r. i przyjęcie polityki twardej obrony granic UE w roku 2021). W innych sprawach zgodzić się już trudniej. I nie chodzi tu wyłącznie o kwestię sprawczości PiS na arenie międzynarodowej, bo obecna ekipa rządząca ma problemy nawet z ustaleniem jednolitej linii wobec Brukseli. W tej materii ogon coraz wyraźniej zaczyna kręcić psem. Dominujący w Zjednoczonej Prawicy PiS i sam Jarosław Kaczyński, zwłaszcza po wyrzuceniu z rządu Jarosława Gowina, znajduje się pod coraz większą presją dziewiętnastki ziobrystów, którzy dają Zjednoczonej Prawicy większość w Sejmie.
Na ostatnim szczycie UE głównym zadaniem Mateusza Morawieckiego było przekonanie pozostałych krajów do głębokiej reformy unijnego systemu handlu emisjami (ETS). Z dotychczasowych wypowiedzi szefa rządu można było wnioskować, że bazową propozycją jest ograniczenie dostępu do ETS instytucjom, które traktują prawa do emisji jako kolejny instrument finansowy. Tymczasem Sejm, głównie za sprawą ziobrystów, w przyjętej uchwale de facto zobowiązał premiera do wyjścia z propozycją natychmiastowego zawieszenia ETS. – Nie wyobrażam sobie, by premier nie realizował uchwały izby niższej – kwituje jeden z ziobrystów. W tej sytuacji cokolwiek Morawiecki przywiezie z Brukseli, będzie przez Solidarną Polskę pokazywane jako jego porażka. Poza zawieszeniem ETS, lecz w obliczu poparcia dla polityki klimatycznej w UE akurat ten postulat jest nierealny nawet mimo rekordowych notowań cen uprawnień.
Inny przykład – w ostatni weekend, a więc na kilka dni przed unijnym szczytem, Zbigniew Ziobro daje „Financial Timesowi” wywiad, w którym twierdzi, że jeśli konflikt z KE będzie eskalować, to Polska powinna zawiesić składkę członkowską i stosować weto w głosowaniach, w których UE wymaga jednomyślności. Szef resortu sprawiedliwości zaczął się nagle jawić jako „minister ds. dyplomacji równoległej”. W obozie premiera wywołało to niemałą irytację, natomiast po stronie opozycji zaskoczenie. – Co to za zwyczaj, że szeregowy minister pisze na papeterii ministerstwa list do Komisji Europejskiej? – dopytuje jeden z działaczy opozycji.
Kurs: kolizja
To wszystko wpędza PiS i Solidarną Polskę w kolejny nieuchronny konflikt. – W ostatnim czasie ukazały się sondaże dotyczące oceny przez społeczeństwo reform Ziobry w sądownictwie. To tylko zaostrzyło spór między nami. Niczemu to nie służy, bo Ziobrę trzeba rozgrywać tak, by nie wiedział, że jest rozgrywany – ocenia jeden ze stronników premiera. Inny twierdzi, że Ziobro przypomina dziś samego siebie z 2011 r., kiedy to jego drogi z PiS się rozchodziły. – Wtedy też sądził, że się „zlegenduje” jako prawdziwa prawica, przedstawi PiS jako zdrajcę prawicowych ideałów i na tym zbuduje swoją partię z sondażowym potencjałem rzędu kilku procent – diagnozuje współpracownik Mateusza Morawieckiego.
Solidarna Polska, choć zwarta jak mało które ugrupowanie, zdaje sobie sprawę ze swoich koalicyjnych ograniczeń. W premiera ziobryści mogą bić jak w bęben, ale jego wciąż silna pozycja w partii oraz pieczołowicie budowane przekonanie o „bezalternatywności Morawieckiego” powodują, że odwieczne marzenie Zbigniewa Ziobry o utrąceniu szefa rządu raczej nie może się ziścić. Dlatego politycznym celem numer jeden ziobrystów miał się stać Konrad Szymański – minister do spraw europejskich. Krytykowanie go ma dwa cele: osłabienie pozycji Morawieckiego i jego linii polityki europejskiej oraz odsunięcie od siebie naturalnej krytyki za kłopoty z Brukselą, których źródłem są zmiany w wymiarze sprawiedliwości.
W samym PiS zderzają się dwie narracje. Ośrodek premierowski wskazuje, że od kilku lat kolejne związane z sądami zmiany prawa autorstwa Ziobry podsycają konflikt z Brukselą. Spór nakręciła spora część z co najmniej 11 wprowadzonych od 2018 r. rozwiązań. Często były to korekty wcześniejszych regulacji w sprawie KRS czy SN, które miały je „udrożnić” czy też uniemożliwić ich blokowanie (np. ograniczenie możliwości odwołania od decyzji KRS). Tyle że były one potem podstawą do pytań prawnych zadawanych przez nasze sądy TSUE i w efekcie do jego kolejnych orzeczeń, a z drugiej strony coraz twardszego stanowiska Komisji Europejskiej, którego finałem jest blokada Krajowego Planu Odbudowy.
Arbitrem w sporze jest Jarosław Kaczyński, który sam chciał zmian w sądach, ale pragmatycznie bierze pod uwagę, że unijne transfery mogą PiS-owi pomóc po raz kolejny wygrać wybory, zaś ich brak go obciąży.
Młot i kowadło
Konsekwencją jest jednak zarysowujący się klincz w sprawie KPO. Dziś w tej kwestii iskrzy w dwóch miejscach. Po pierwsze na linii Bruksela–Warszawa, a pod drugie między Morawieckim i Ziobrą. W zamian za zgodę na uruchomienie KPO Unia chce wpisania do tzw. kamienia milowego wykonania orzeczenia TSUE. Warunkiem jest nie tylko zlikwidowanie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, lecz także anulowanie jej orzeczeń wobec sędziów, którzy nie zgadzali się z wprowadzonymi przez PiS zmianami w wymiarze sprawiedliwości. – Komisja domaga się tego przynajmniej w odniesieniu do trzech, czterech sędziów, o których było najgłośniej w mediach – mówi nam jeden z europosłów opozycji. Morawiecki tłumaczy, że nie można anulować orzeczeń, gdyż to ingerencja w niezawisłość, a jeśli już, to trzeba by to zrobić wobec wszystkich sędziów – także tych, których obwiniono o delikty natury karnej. Brukselę nie bardzo interesują te subtelności – chce wykonania orzeczenia TSUE. Jakimś kompromisem byłoby pokazanie ustawy o likwidacji ID SN, a może nawet tylko wpisanie jej do wykazu prac Rady Ministrów. – Jest duże prawdopodobieństwo, że na przełomie stycznia i lutego dogadamy się z KE. Oni wiedzą, że nie mogą tego blokować w nieskończoność, i znają deklaracje, że zlikwidujemy izbę. Gdyby Komisja zracjonalizowała swoją postawę, to pewnie ten temat byłby już zamknięty – zauważa jeden z naszych rozmówców.
PiS nie chce tego robić pod presją. A nawet gdyby chciał, to może się rozbić o Zbigniewa Ziobrę. Uruchomienie KPO byłoby politycznym sukcesem premiera, a szef resortu sprawiedliwości nie ma interesu, żeby iść na rękę Morawieckiemu, gdy jego pomysły buksują w miejscu. Ustawa o ustroju sądów powszechnych została wpisana do wykazu prac Rady Ministrów, ale nie wiadomo, kiedy zajmie się nią rząd. Z kolei z powodu obiekcji Andrzeja Dudy stanęły prace nad ustawą o Sądzie Najwyższym, w której ma się pojawić postulowane przez TSUE rozwiązanie Izby Dyscyplinarnej. – Rozmowy trwają – słyszymy w Pałacu Prezydenckim.
Twarda postawa Ziobry przynosi mu mimo wszystko profity. Mimo pojawiających się w PiS czy Pałacu Prezydenckim, lecz także w Sądzie Najwyższym pomysłów na reformę sposobu wyboru Krajowej Rady Sądownictwa, ruszyły procedury oparte na obecnych, podważanych zasadach. To właśnie minister sprawiedliwości był głównym hamulcowym pomysłów korekty tych procedur. Zakładały one, że kandydaci, spośród których Sejm wybierze nowy skład KRS, powinni mieć lepszy mandat, stąd pomysł zwiększenia liczby popierających ich sędziów czy obywateli lub nawet powszechnych wyborów w środowisku sędziowskim w celu wyłonienia kandydatów. To też miał być krok ku załagodzeniu konfliktu z Brukselą w sprawie praworządności.
W PiS postawa Ziobry odbierana jest dosyć jednoznacznie jako kurs na osłabianie PiS i samodzielny start w wyborach. Bo nawet jeśli ustawa, która może załagodzić konflikt z Brukselą, weszłaby do Sejmu, to nie ma żadnej pewności, że grupa lojalnych wobec swojego lidera posłów Solidarnej Polski poprze projekt. A akurat w tym przypadku, inaczej niż w sprawie Funduszu Odbudowy, PiS-owi może być trudno o poparcie klubów opozycyjnych. To stawia pod znakiem zapytania los KPO i innych unijnych pieniędzy dla Polski.