Już samo określenie Irlandii mianem zielonej wyspy brzmi poetycko, prawda? Ale nie o poezję tu chodzi. Niejeden polityk oraz publicysta marzył w latach 90., byśmy stali się drugą Irlandią. A potem niejeden Polak doświadczył na wyspie słodko-gorzkiego losu migranta. Później był kryzys 2008 r. i kraj ten z zielonego tygrysa stał się nieoczekiwanie chorym człowiekiem Europy: media z ochotą zamieniały skrótowiec PIGS – opisujący pogardzane Portugalię, Włochy, Grecję, Hiszpanię – na PIIGS. Teraz (z perspektywy kontynentalnej) Irlandczycy znów są fajniejszymi wyspiarzami, którzy pozostali w UE mimo wyjścia ze Wspólnoty ich wielkiego brata zza Kanału św. Jerzego.

Jaka jest więc ta Irlandia? Ciekawie piszą na ten temat dublińscy ekonomiści: Cormac Ó Gráda oraz Kevin O’Rourke. Najciekawsze w ich podejściu jest to, że uznają oni rodzimą gospodarkę za zupełnie przeciętną. Burząc stereotyp kraju nadającego się na wzorzec do naśladowania. Tę przeciętność, uważają, widać w długim okresie. Obejmującym cały – w tej chwili dokładnie stuletni – okres irlandzkiej niepodległości.
Te 100 lat trzeba podzielić na kilka okresów. Pierwszy to czas wojny handlowej z Wielką Brytanią, dawnym hegemonem, która przypadła na lata 30. (podobnej do tej, jaką toczyła II RP z niemieckim sąsiadem). Ten czas – dowodzą Ó Gráda i O’Rourke – całkiem się Dublinowi opłacał. Odciął buntowniczą republikę od brytyjskich towarów, co spowodowało, że Irlandia zaczęła rozwijać własną produkcję w ramach substytucji importu. Na dodatek porozumienie Dublina z Londynem – osiągnięte w przeddzień wybuchu II wojny światowej – zakładało znaczne zmniejszenie irlandzkiego długu oraz odzyskanie dostępu do trzech ważnych morskich portów.
Ciężko zaczęło być w czasie II wojny, a jeszcze gorzej zaraz po niej, gdy ekonomiczny porządek w Europie zaczynał iść w kierunku głębszej integracji gospodarczej – z której niebawem wykiełkowała Europejska Wspólnota Gospodarcza. Tymczasem Irlandia – wraz z Wielką Brytanią – pozostawały na obrzeżach tego procesu, rozwijając się dużo wolniej niż kontynent. Świadomość powiększającej się luki spowodowała, że Dublin (razem z Londynem) zaczął z nadzieją zerkać na drugą stronę kanału. W 1973 r. oba kraje dołączyły do EWG.
Musiała jednak minąć kolejna dekada, zanim irlandzki silnik faktycznie zaskoczył. Stało się to w pierwszej połowie lat 80. I następne dwie dekady były dla Zielonej Wyspy czasem ponadprzeciętnego rozwoju. Za przyczynę tej hossy uważa się przyjęcie liberalnej strategii przyciągania bezpośrednich inwestycji zagranicznych (głównie amerykańskich) za pomocą mało wyrafinowanego – lecz jakże skutecznego – podatkowego dumpingu. Pojawiające się przy okazji zarzuty o stopniowe uzależnienie od dolarowych inwestycji oddalano, twierdząc, że po wiekach brytyjskiej dominacji potrzebna jest przeciwwaga.
Po dwudziestu latach okazało się, że ten skok miał też negatywne strony. Po pierwsze Irlandia z kraju, z którego się wyjeżdża, stała się miejscem wielkiego napływu migrantów. Po drugie inwestycje zagraniczne z czasem przestały być bezpośrednie, a zaczęły polegać na „parkowaniu” kapitału spekulacyjnego. W efekcie Irlandia – jako wewnątrzunijny raj podatkowy – uprawia jazdę na gapę kosztem partnerów z UE. Na dodatek jest to niebezpieczne także dla samych Irlandczyków. Niewiele krajów zachodnich ma tak wielką różnicę między PKB a DNB (dochód narodowy brutto to PKB minus dochody wytworzone w kraju przez podmioty zagraniczne) – szacuje się, że w 2019 r. wyniosła ona 40 proc.
Dzwonkiem alarmowym pokazującym koszty takich tendencji był czas po 2008 r., gdy w ciągu pięciu lat irlandzka gospodarka skurczyła się o 18 proc. Sprzyjała temu liberalna i procykliczna polityka gospodarcza kolejnych rządów.
Dopiero taki całościowy rzut oka na irlandzką politykę prowadzi Ó Grádę i O’Rourke’a do ich głównego wniosku. W ciągu 100 lat niepodległości Irlandia miotała się między hossą a bessą. W sumie jednak jej dorobek jest na tle innych krajów rozwiniętych zdecydowanie średni. Nic ponad to.
Irlandzki silnik zaskoczył w pierwszej połowie lat 80. i następne dwie dekady były czasem ponadprzeciętnego rozwoju. Za przyczynę tej hossy uważa się przyjęcie liberalnej strategii przyciągania bezpośrednich inwestycji zagranicznych za pomocą podatkowego dumpingu