W pilotażu mogą wziąć udział zarówno prywatni, jak i publiczni pracodawcy. Ci, komentując na gorąco warunki programu, wskazują, że nie są one tak do końca atrakcyjne. – Trzeba dokładnie przeanalizować założenia, by określić atrakcyjność programu. Jesteśmy w trakcie analizy założeń – zauważa Robert Lisicki, dyrektor departamentu pracy w Konfederacji Lewiatan.
Pilotaż przewiduje testowanie różnych modeli skróconego czasu pracy. Może to być zmniejszenie liczby dni w tygodniu, zmniejszenie liczby godzin w poszczególne dni, dodatkowe dni wolne w miesiącu lub udzielanie dodatkowych dni wolnych w formie urlopu wypoczynkowego. Warunkiem uczestnictwa jest prowadzenie działalności przez co najmniej 12 miesięcy przed dniem złożenia wniosku, objęcie projektem minimum 50 proc. pracowników oraz to, by co najmniej 75 proc. z nich było zatrudnionych na podstawie umowy o pracę, powołania, wyboru, mianowania lub spółdzielczej umowy o pracę. Maksymalna wartość wsparcia na jeden projekt wynosi 1 mln zł, co w przeliczeniu na jednego pracownika ma dać nie więcej niż 20 tys. zł.
Wśród pracodawców pojawiają się głosy, że kwota ta jest zbyt niska. – Zrekompensuje koszty wynikające z objęcia pilotażem pracowników mniej zarabiających. Ale tych będących specjalistami, na wyżej opłacanych stanowiskach, gdzie dostrzega się duże przeciążenie pracą, już nie. Dlatego pilotaż może przyciągnąć tylko wybrane firmy, nie dając faktycznego oglądu sytuacji – mówi Grażyna Spytek-Bandurska, ekspert ds. stosunków pracy, dialogu społecznego i rynku pracy w Federacji Przedsiębiorców Polskich. I dodaje, że skrócenie czasu pracy może się wiązać z obniżeniem wydajności, a co za tym idzie – z koniecznością zatrudnienia dodatkowej kadry.
– Czy pracodawcy otrzymają wsparcie na taki cel? Poza tym skąd na tak trudnym jak dziś rynku pracy pozyskać dodatkowe ręce do pracy – pyta.
Robert Lisicki dodaje, że na pierwszy rzut oka wygląda na to, iż pilotaż ma objąć określoną liczbę firm z danych sekcji PKD. – Nie widzę, by była mowa o tym, że ma być też różnorodny ze względu na wielkość firmy. A dopiero wtedy będzie miarodajny – tłumaczy i dodaje, że jego założenia nie były konsultowane z partnerami społecznymi.
W resorcie pracy nieoficjalnie słyszymy, że założeniem programu nie jest rekompensata firmom strat wynikających ze skrócenia tygodnia pracy, ale skłonienie ich do zmiany organizacji tak, by praca była równie wydajna przy mniejszym obłożeniu pracowników obowiązkami. Słyszymy też, że w projekcie pilotażu dokładnie wskazano, jakie koszty mogą być sfinansowane przez pracodawcę: działania informacyjno-promocyjne, koszty związane z obsługą projektu, w tym z koordynowaniem, rekrutacją uczestników, monitorowaniem, rozliczaniem itp. Można też sfinansować koszty merytoryczne, jak np. badania dotyczące sposobu wdrożenia skróconego czasu pracy i oczekiwań pracowników, szkolenia, automatyzację procesów.
Do wniosku o udział w programie pracodawcy muszą też dołączyć wniosek o przyznanie środków z rezerwy Funduszu Pracy na finansowanie projektu pilotażowego oraz oświadczenia, w tym m.in. o systematycznym i terminowym wypełnianiu ankiet, niezaleganiu z wypłatami dla pracowników, braku zaległości podatkowych i wobec ZUS, braku nieuregulowanych w terminie zobowiązań cywilnoprawnych itp.
Wnioski są zbierane do 15 września, a do 15 października ma być opublikowana lista zaakceptowanych projektów. Testowanie skróconego czasu pracy w środowisku pracy jest przewidziane od 1 stycznia 2026 r. do 31 grudnia 2026 r. Z kolei do 15 maja 2027 r. ma nastąpić podsumowanie realizacji pilotażu: do tego czasu firma ma przekazać ministrowi sprawozdanie końcowe.
Warto dodać, że podobny pilotaż miał miejsce w Wielkiej Brytanii. Tam ponad 80 proc. firm utrzymało wdrożone rozwiązanie po jego zakończeniu. ©℗