Od wczoraj za polskie leki płacimy 10 lub 15 proc. mniej, w zależności od tego, czy produkt został wyprodukowany w Polsce, czy jest z polskich komponentów albo gdy zostały spełnione oba te warunki. To mocno spóźniony efekt zeszłorocznej nowelizacji ustawy o refundacji leków, środków spożywczych specjalnego przeznaczenia żywieniowego oraz wyrobów medycznych oraz niektórych innych ustaw (Dz.U. z 2023 r. poz. 1938), która przez wiele miesięcy pozostawała martwa. W końcu jednak do aptek trafił wykaz leków, na które będzie przysługiwał rabat. Farmaceuci przy sprzedaży tych substancji będą odejmować od ich regularnej ceny wspomniane 10 lub 15 proc.

Choć tańsze leki miały być dostępne już od 1 listopada ub.r., to na skutek nieporozumień między producentami farmaceutyków a resortem zdrowia termin ten był nieustannie przekładany. Głównym problemem zgłaszanym przez przedsiębiorców były niejasne wytyczne co do sposobu udowodnienia rodzimego pochodzenia leku. Ministerstwo Zdrowia stało na stanowisku, że konieczne jest ponowne przejście pełnej procedury ubiegania się o refundację leku, podczas gdy producenci chcieli wykorzystać już istniejące dane Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego do wykazania pochodzenia swoich medykamentów.

Dopiero w połowie marca minister zdrowia Izabela Leszczyna potwierdziła, że zakończyła się procedura rozpatrywania pierwszych zgłoszeń, które napłynęły od producentów. Na liście produktów, na które od początku kwietnia ma być przyznawany 10 proc. rabat, znalazło się 329 leków. Natomiast upust w wysokości 15 proc. będzie można uzyskać na zaledwie 24 produkty. Ogłoszenie pierwszej, zawierającej także upusty na leki polskie, listy refundacyjnej nie oznacza, że w przyszłości także inne leki nie będą tańsze. System do przyjmowania zgłoszeń od producentów wciąż jest otwarty. Wszystko zależy jednak od tego, czy firmy farmaceutyczne będą wysyłały zgłoszenia, a to wiąże się z koniecznością ponownego przechodzenia pełnej procedury refundacyjnej.©℗