Od lat słyszę, jak groźne konsekwencje może mieć wyciek czy wykradzenie danych osobowych, od lat też nasze państwo nie robi nic, by pomóc ludziom, którzy padli ich ofiarą. Jedyne, co ma do zaproponowania, to odesłanie do komercyjnych usług, które za mniejszą lub większą kwotę pozwalają monitorować, czy ktoś nie próbuje wziąć pożyczki.

Dlaczego nie powstanie państwowa baza, wktórej każdy mógłby za darmo zastrzec swe dane? Nie wiadomo. Administracja publiczna umywa ręce i, co prawda, ostrzega, jak groźny wskutkach może być wyciek, ale jednocześnie wysyła jednoznaczny sygnał: „obywatelu, zatroszcz się osiebie sam”. Oczywiście jeśli masz pieniądze.
Piszę o tym problemie ze względu na dyskusję, która rozgorzała po niedawnym wyroku Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, uznającym, że nie każdy wyciek numeru PESEL oznacza duże ryzyko dla naszego bezpieczeństwa. Urząd Ochrony Danych Osobowych wniósł skargę kasacyjną od tego orzeczenia i przekonuje w niej, że nawet wyciek pojedynczego PESEL-u stanowi duże zagrożenie dla jego właściciela. Wylicza potencjalne skutki: wzięcie pożyczki, zawarcie umowy chociażby na telefon komórkowy, oddanie głosu w ramach budżetu obywatelskiego, wyłudzenie świadczenia medycznego czy założenie fikcyjnych kont na platformach internetowych. Zdaniem UODO, tylko wiedząc o wycieku, poszkodowany ma szanse uchronić się przed jego negatywnymi skutkami. Ja zaś się zastanawiam, co rzeczywiście da mi informacja o przejęciu moich danych, na ile skutecznie mogę zapobiegać niepożądanym konsekwencjom i dlaczego mam płacić za to nawet kilkaset złotych rocznie, bo tyle kosztują komercyjne usługi monitoringu zaciągania zobowiązań.
Nie miejmy złudzeń – będzie tylko gorzej. Miliony Polaków padły ofiarami wycieków danych, a za kilka lat trudno będzie znaleźć pewnie choć jedną osobę, której nie dotknąłby ten problem. Dalsze ignorowanie go przez państwo sprawi, że proceder kradzieży tożsamości będzie kwitł, a coraz większe rzesze Polaków będą się o nim dowiadywać dopiero, gdy komornik zapuka do ich drzwi.
Nie jestem specjalistą, ale stworzenie jednej państwowej bazy, w której każdy mógłby zastrzegać swoje dane osobowe, nie wydaje się ani zbyt kosztowne, ani też skomplikowane. Obudowanie jej przepisami nakazującymi weryfikować w niej dane przy zawieraniu umów przez przedsiębiorców chyba również byłoby do zrobienia. Przynajmniej przy tych umowach, które najczęściej są na celowniku oszustów kradnących tożsamość, jak pożyczki czy umowy telekomunikacyjne. Dopiero wówczas informowanie zainteresowanych o wycieku miałoby sens. Zachęcanie ludzi, by korzystali z oferujących podobne usługi komercyjnych serwisów, trudno uznać za etyczne i skuteczne. Państwo musi przestać udawać, że to indywidualny problem, z którym każdy powinien radzić sobie na własną rękę. Bo gdy problem dotyczy tak wielu obywateli, to jest już problemem państwa.©℗