Porażka KE w sporze z Polską oznacza koniec procedury ochrony państwa prawa jako takiej. Jak nieoficjalnie przekonują przedstawiciele MSZ, nawet w samej Komisji Europejskiej nie ma zgody co do tego, jak skończyć spór z Polską. Jej przewodniczący Jean-Claude Juncker jest przekonany, że znacznie ważniejsze niż wojna z rządem Beaty Szydło jest zapobieżenie kolejnym exitom (modzie na referenda co do opuszczenia UE np. we Francji czy w Austrii) i ratowanie porozumienia z Turcją w sprawie migrantów.
Po przyjęciu w ubiegłym tygodniu przez Parlament Europejski rezolucji nawołującej do zamrożenia rozmów z Ankarą o przystąpieniu do UE rząd tego kraju zagroził ponownym otwarciem swoich granic dla przebywających w tureckich obozach migrantów. W zestawieniu z widmem nowej fali przybyszów z Bliskiego Wschodu czy kurczenia się Unii spór z Warszawą o TK jawi się jako problem trzeciorzędny.
Równie ważne jest topnienie szeregów zwolenników procedury ochrony państwa prawa wymierzonej w Polskę wśród państw UE. – Nie chodzi tylko o Polskę. Nikt nie chciałby, aby podobny mechanizm został zastosowany wobec niego. Dla tej procedury nie ma przyszłości – mówi jeden z naszych rozmówców z rządu Beaty Szydło.
Jak pisze serwis Politico.eu, Komisja jest świadoma tego, że Polska nie ustąpi w sporze. Wręcz przeciwnie, będzie dążyła do pełnego zwycięstwa nad KE. Do tego wiele stolic nie popiera strategii Brukseli wobec Warszawy, co wymusza na KE zmianę taktyki. Ma ona polegać na przekonywaniu Francji, Holandii i Włoch do wywierania presji na poziomie międzyrządowym na Polskę w sprawie zmian w Trybunale Konstytucyjnym. Zwolennikiem takiej taktyki ma być Frans Timmermans, który – jak twierdzi polskie MSZ – spór z Polską traktuje ambicjonalnie.
Na dziś to jedyny sposób, by konflikt z Warszawą nie skończył się dla KE kompromitacją. Zakładając logikę działania Brukseli, kolejnym krokiem, który powinna wykonać, może być rekomendowanie sankcji. Czyli pozbawienie Polski prawa głosu w Radzie UE na mocy art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej. To możliwe jedynie poprzez jednogłośną decyzję Rady Europejskiej. Tej jednogłośności nie ma.
Zatem zastosowanie „broni nuklearnej” – jak w slangu unijnym określa się finał procedury – mogłoby się okazać strzałem z kapiszona. I śmiercią procedury. Trudno się spodziewać, że sięgnięto by po nią po raz kolejny ze świadomością spektakularnej porażki w starciu z krajem średniej wielkości i dość wpływowym, jakim jest Polska.
Śmierć polityczną mechanizmu przypieczętowałyby wątpliwości prawne. Na łamach DGP opublikowaliśmy dokument z 27 maja 2014 r. opracowany przez służby prawne Rady UE. Napisano w nim, że procedura nie jest zgodna z unijną zasadą przyznania, a Komisja nie może mieć więcej uprawnień, niż wynika to z TUE. Jak pisaliśmy w DGP, Komisja Europejska nie może również sama z siebie prowadzić analizy praworządności.
Poza wątpliwościami prawnymi i politycznymi KE boryka się z problemami wizerunkowymi. Najpierw José Barroso po zakończeniu pracy na stanowisku przewodniczącego KE podjął pracę w Goldman Sachs (nie złamał prawa, gdyż dotrzymał odpowiednich terminów, jednak nadwyrężył opinię o KE). Później na jaw wyszło, że komisarz Guenther Oettinger skorzystał z samolotu należącego do powiązanego z Kremlem lobbysty, a o kobietach mówił, że często zajmują wysokie stanowiska ze względu na regulacje dotyczące kwot płci.
Komisja nie ma ani dobrej prasy, ani silnej pozycji politycznej. Spór z Polską może ją osłabić jeszcze bardziej.