Po raz pierwszy obchody pełnej, okrągłej rocznicy powstania węgierskiego 1956 r. odbywają się w sytuacji, w której to prawica jest u władzy. Na czele rządu stoi polityk, którego płomienna przemowa w czasie symbolicznego pogrzebu premiera Imrego Nagya oraz wszystkich poległych w czasie powstania niejako chowała bohaterów.



Na barkach Viktora Orbána spoczywała ogromna odpowiedzialność. Niestety obchody pozostaną niewykorzystaną szansą. Premier Węgier wyszedł na scenę w atmosferze niewyobrażalnego aplauzu, który wielokrotnie przerywał wystąpienie. Natomiast kiedy mówił, słychać było głównie gwizdy przeciwników Fideszu oraz okrzyki podobne w treści do tych, jakie przed 10 laty kierowano pod adresem ówczesnego premiera Ferenca Gyurcsánya.
Nad sceną na pl. Lajosa Kossutha w Budapeszcie widniała sentencja: „Tam, gdzie nie zapomina się o bohaterach, będą kolejni”. Z obu stron mówicy, z której przemawiali prezydent Andrzej Duda i Viktor Orbán, siedzieli węgierscy powstańcy. Nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, że o tym zapomniano. Pamiętam obchody w 2006 r., kiedy rządziła lewicowo-liberalna koalicja MSZP-SZDSZ. Chociaż nie było to „ich” święto, program obchodów był o wiele bogatszy. Ponadto masę swoich propozycji miał opozycyjny wówczas Fidesz.
Największym zgromadzeniem był wiec przy Astorii, jednej ze stacji drugiej linii metra. Pojawiło się na nim kilkadziesiąt tysięcy osób, a świętowanie przerwały potężne zamieszki z policją, która spychała walczących wprost w tłum pod sceną. Z 50. rocznicy pamięta się brutalność policji, zamieszki trwające do rana, uruchomienie czołgu na placu Deáka i wygwizdane obchody państwowe. Byłem tam jako młody chłopak z dziadkiem, który jako student brał udział w demonstracjach. Pamiętam krzyk i płacz ludzi, swój strach, a nazajutrz gryzący dym gazu łzawiącego w przejściach podziemnych.
Świętowanie tamtej rocznicy przypadało na dramatyczny moment w najnowszej historii Węgier. Minął miesiąc od wycieku taśm Gyurcsánya, na których przyznał się on do okłamywania narodu. We wrześniu wybuchły kilkudniowe zamieszki, które udało się następnie wyciszyć. Przemówienie Orbána miało wówczas obudzić w Węgrach narodową dumę, odświeżyć tożsamość. Wszyscy (podobnie, jak w ostatnią niedzielę) zabrali ze sobą flagi z godłem węgierskim. Orbán grzmiał z mównicy jako lider opozycji, niemalże mąż opatrznościowy. W glorii i chwale zapowiedział referendum socjalne, tzw. „3 x tak”, dla zaprzestania pobierania opłat za pobyt w szpitalu, opłat za wizytę u lekarza oraz likwidacji płatnych studiów. Miało być ono wyrazem legitymacji rządowej koalicji. Odbyło się w marcu 2008 r .
Orbán pod Astorią rozpoczynał kampanię wyborczą i marsz po pełnię władzy w wyborach w 2010 r. Uważał, że elity polityczne nie są godne do przewodzenia uroczystościom, ponieważ same wywodzą się z bezpieki tłumiącej powstanie (dziadek żony Gyurcsánya miał dać zgodę do użycia broni na pl. Kossutha, doprowadzając do masakry, w której zginęło kilkaset osób). Obecny krajobraz jest zgoła inny. Fidesz rządzi od sześciu lat, cieszy się stabilną większością parlamentarną, sondaże dają mu wysokie, prawie 40-procentowe poparcie. Nie ma siły, która potrafiłaby odebrać partii Orbána kolejne zwycięstwo w wyborach za półtora roku. Można było po prostu oddać cześć bohaterom, tym bardziej że zdecydowaną większość rodzin w mniejszym bądź większym stopniu dotknął 1956 r., i to bez względu na poglądy polityczne. Niestety tak się nie stało.
W niedzielę premier pokazał się tylko dwa razy – rano w czasie uroczystego wciągnięcia na maszt flagi państwowej oraz w trakcie przemówienia. Polski prezydent był najwyższym urzędnikiem, jaki złożył tego dnia kwiaty na grobie premiera okresu z powstania węgierskiego Imrego Nagya na budapeszteńskim cmentarzu Rákoskeresztúr. Obchody na pl. Kossutha przypominały wiec wyborczy. Premier zawieszał głos, by wysłuchać braw i skandowania swojego imienia. Nie ukrywał radości i dumy. W swoim wystąpieniu ani razu nie zwrócił się chociażby mową ciała wprost do powstańców. Nie spróbował nawet skierować na nich chociażby części owacji. Nie udało się sprawić, by było to święto wszystkich Węgrów. Fidesz oddzielnie, Jobbik oddzielnie, lewica i liberałowie oddzielnie. Dwudziestokilkuminutowe przemówienie adresowane było wyłącznie do wyborców Fideszu. Viktor Orbán zakończył je wezwaniem „Hajrá Magyarország, hajrá Magyarok” (Naprzód Węgry, naprzód Węgrzy), jednym z haseł kampanii wyborczej z 2010 r .
Największym grzechem obchodów, za który personalnie odpowiedzialny jest premier, jest to, że w Europie głównie mówi się o tezie dotyczącej konieczności powstrzymania sowietyzacji UE. Tak właśnie zatytułowany jest także film z przemówieniem premiera na oficjalnym, rządowym kanale na YouTubie. Wystąpienie bazowało na znanych od dawna tezach, odwołaniach do kryzysu migracyjnego, podkreślaniu wkładu Węgier w upadek żelaznej kurtyny i w jego następstwie zjednoczenie Niemiec poprzez otwarcie granicy z Austrią (1989 r.), i podobną do tamtej odwagę w jej zamknięciu przed rokiem w celu powstrzymania wędrówki ludów. Oczywiście była mowa o bohaterstwie, o przelanej za wolność krwi, ale nie w takiej dawce, jakiej mogliśmy się spodziewać.
Przed 10 laty odsłonięto pomnik ku czci węgierskiego powstania, uważany za jeden z najpaskudniejszych, służący już od dawna za „nieformalny” szalet miejski. Trudno mi zrozumieć, dlaczego w ostatnią niedzielę nie odsłonięto nowego pomnika. W 2006 r. Bank Narodowy Węgier wypuścił okolicznościową serię banknotu o nominale 500 forintów. Na rewersie widniała dziurawa flaga, symbol powstania, a fasada parlamentu mieniła się barwami flagi Węgier i znakiem 1956–2006. W tym roku tak nie było. Co prawda gra świateł zdobiła inne budynki w Budapeszcie, ale to właśnie iluminacja siedziby Zgromadzenia Narodowego robiła największe wrażenie.
Z tych obchodów Europejczycy zapamiętają głównie „sowietyzację UE”. Polacy dodadzą wskazywane przez prezydenta Dudę braterstwo krwi i niezagrożoną przyjaźń polsko-węgierską. Wieczorem w węgierskich mediach, poza tymi dwoma ujęciami obchodów, pojawiły się jeszcze dwa: tegoroczne potyczki zwolenników i przeciwników premiera Orbána oraz przypomnienie o tym, co działo się 10 lat temu. Mam poczucie, że Węgry nie okazały dość wdzięczności wobec walczących o wolność. Że obchody dodatkowo pogłębiły i tak głębokie podziały w społeczeństwie. Fidesz miał wolną rękę w budowaniu narracji. Mając pewność reelekcji, można było chociaż na chwilę oderwać się od bieżącej polityki i pogrążyć w zadumie nad odwagą, o której wielokrotnie mówił Orbán. Nie wyszło.